Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 6 sierpnia 2010

Rocznica

Dokładnie 65 lat temu, o godzinie  8:15  rano czasu miejscowego major Thomas Ferebee nacisnął niewielki przycisk uwalniając jedną jedyną bombę jaką niósł jego samolot. Kilkanaście sekund później, bomba ta  nazywana "małym chłopczykiem" wybuchła 540 m ponad Hiroshimą.


Sama bomba, jak każdy prototyp, zadziałała bardzo kiepsko. Zaledwie 1,38% wypełniającego ją uranu rozszczepiło się, zaś siła eksplozji wyniosła tylko około 12 kiloton. Ale to wystarczyło, by zmieść miasto z powierzchni ziemi i zabić ponad 70.000 jego mieszkańców. Z tym dniem świat poznał prawdziwe znaczenie określenia „broń masowej zagłady”. Gdy tajemnice bomby poznały kolejno wszystkie światowe mocarstwa uznano, że tylko groźba całkowitej zagłady ludzkości może powstrzymać ludzi przed rozpętaniem wojny atomowej. Zgromadzono więc zapasy broni wystarczające na kilkukrotne zniszczenie całego świata. Cień atomowego grzyba stał się nieodłącznym elementem życia milionów ludzi. 

Dzieci uczono, że atom to ich przyjaciel, a sama bomba wcale nie jest taka groźna. Wesoły Żółw Bert przekonywał, że wystarczy się tylko zwinąć w kłębek i czymś przykryć, a nic nam się nie stanie. Dorosłych zapewniano, że będą bezpieczni, jeżeli tylko zbudują sobie odpowiedni schron, albo udadzą się spokojnie do najbliższego schronu publicznego. Sam schron to też nie jest jakaś bardzo skomplikowana konstrukcja. Wystarczy zdjąć drzwi z zawiasów i oprzeć je o ścianę, po czym obłożyć workami z piaskiem. A okno można zastawić regałem z książkami. Przydadzą się do czytania przez dwa tygodnie, które trzeba będzie odsiedzieć w schronie. A po tym czasie będzie można spokojnie powrócić do swych zajęć. Trzeba tylko pamiętać, by przed wejściem do domu płukać buty w wiadrze z wodą, żeby nie nanosić do domu promieniowania. Jeżeli zaś nasz dom zostałby z jakiegoś powodu zniszczony, to w najbliższym miasteczku na pewno uzyskamy pomoc, i znajdziemy nowe mieszkanie u ludzi dobrej woli, gotowych nam pomóc i podzielić się wszystkim.

Po raz pierwszy ten sielankowy obraz próbował zburzyć Peter Watkins. Jego reportaż „The War Game” nagrodzony w 1966 r. Oscarem dla najlepszego filmu dokumentalnego, przedstawiał prawdziwy obraz wojny atomowej. Jako pierwszy zapytał on skąd miliony ludzi mają wziąć deski i worki na piasek. Zapytał co z tymi, których nie będzie stać na zakup materiałów potrzebnych do budowy „schronienia”. Jako pierwszy pokazał jak straszliwe będą następstwa wybuchu nawet jednej bomby atomowej, i jak straszny los czeka tych, co przeżyją. Zwłoki ofiar palone na stosach. Wiadro pełne ślubnych obrączek zdjętych po to, by później, na podstawie napisów na nich próbować zidentyfikować ofiary. Głód. Zamieszki. Kompletny upadek autorytetów i ludzkich uczuć. Tak jak w zbombardowanym w 1945 r. Dreźnie, gdzie burza ognia zabiła dziesiątki tysięcy ludzi. Film ten był tak poruszający, że BBC odmówiło jego emisji, i czyniło to konsekwentnie aż do 1985 r. 

Ten sam wątek dwadzieścia lat później podjął Mick Jackson. Jego reportaż, nakręcony w 1982 r. „Guide to Armageddon”, bazował na tym samym założeniu. Na sprawdzeniu jak bardzo zalecane przez władze środki ochrony przed atakiem jądrowym przystają do rzeczywistości. Podszedł on do problemu w sposób naukowy, czyniąc konkretne założenie – milę ponad katedrą św. Pawła w centrum Londynu wybucha bomba wodorowa o mocy 1 megatony - i pytając co wtedy stanie się z miastem. Najbardziej przemawiające w całym tym reportażu są historie zwykłych ludzi, którzy na prośbę autora postąpili zgodnie z zaleceniami w rządowych ulotkach. I tragiczna prawda. Że prosty schron pod schodami i malowane na biało okna zapewnią bezpieczeństwo tylko przez 17 sekund, to jest dopóki fala uderzeniowa nie zmiecie budynku z powierzchni ziemi. Że prefabrykowany schron ustawiony w salonie uchroni wprawdzie przed podmuchem i promieniowaniem, ale nie przed uduszeniem, gdy szalejące wokół pożary wypalą cały tlen z powietrza. Że przeżycie dwóch tygodni w wąskim i płytkim rowie wykopanym w ogródku (o ile będziemy mieli czas go wykopać) jest niemalże niemożliwe nawet w normalnych warunkach, a co dopiero po ataku atomowym. Że kosztowny schron przeciwatomowy uchroni nas przed bombą i promieniowaniem (o ile akurat będziemy wewnątrz, gdy spadnie bomba), ale nie przed tym, co zastaniemy, gdy po dwóch tygodniach będziemy musieli z niego wyjść.

Mick Jackson podjął temat w dokudramie „Threads” nakręconej w 1984 r. Ten poruszający film pokazuje bardzo kiedyś realny scenariusz wojny atomowej i tragedię zwykłych ludzi, którzy ją przeżyli. Po raz pierwszy wskazuje on też wyraźnie, że konflikt prowadzący do totalnej wojny atomowej może narastać przez zaledwie kilka dni, zbyt krótko, by zwykli ludzie mogli się do niego przygotować. O ile w ogóle można się do czegoś takiego przygotować. Pokazuje też okrutne realia postapokaliptycznego świata. Atomową zimę. Głód. Przetrwanie najsilniejszych, bo jedzenia jest zbyt mało, by marnować je na żywienie tych, którzy nie są w stanie pracować. Cywilizację cofniętą do średniowiecza, upadek kultury, nauki, a nawet języka. 

Dziś wydaje się, że te czasy już minęły. Że państwa dysponujące środkami całkowitej zagłady ludzkości zakończyły trwającą przez dziesięciolecia zimną wojnę. Że nie grozi nam już atomowa apokalipsa. Ale czy na pewno świat nie zobaczy już atomowych grzybów? Jest to broń tak potężna, że samo posiadanie jej budzi respekt. Dlatego coraz więcej krajów stara się tę broń uzyskać. I prędzej czy później ktoś postanowi jej użyć...