Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 30 października 2010

Szkodniki sądowe - część 5 - Ukrzywdzeńce


Ostatnią grupą szkodników sądowych objętych niniejszym cyklem są ukrzywdzeńce. Ich nazwa pochodzi od głębokiego przekonania, iż dzieje im się wielka krzywda która musi być naprawiona. Wyruszają więc na osobistą krucjatę, by wywalczyć naprawienie szkody. Ukrzywdzeńce występują po obu stronach procesu. Działają jako powodowie żądający naprawienia wyrządzonej im krzywdy albo jako pozwani, którzy jako krzywdzące odbierają roszczenia powoda. Tym co cechuje ukrzywdzeńców jest zaś to, że ich poczucie wielkiej krzywdy przesłania im wszystko inne. W ich mniemaniu sam fakt, iż doznali wielkiej krzywdy stanowi wystarczające uzasadnienie dla wszelkich zgłaszanych przez nich roszczeń. 
Wśród ukrzywdzeńców na szczególną uwagę zasługują zaś dwa ich gatunki ukrzywdzeniec pisarczyk i ukrzywdzeniec dodajnik 

Ukrzywdzeniec pisarczyk 
Ukrzywdzeniec pisarczyk wyznaje zasadę iż siła jego argumentów, którymi wykazuje on swą krzywdę zależy od wagi sprawy a wagę sprawy ustala się ważąc złożone przez niego pisma. Przesyła on więc raz za razem pisma, w których szczegółowo opisuje swoją krzywdę. Wszystkie te pisma zawierają w zasadzie taką samą treść, a ich celem jest przekonanie sądu, że faktycznie został on bardzo skrzywdzony. Pisarczyk potrafi wysyłać swoje pisma nawet w kilkudniowych odstępach, często także do każdego z nich załącza kopie wszystkich poprzednich pism i dokumentów do nich załączonych. Zwracanie mu „podwójnych” dokumentów (bo po co w aktach dwie kserokopie tego samego pisma jak jedna wystarczy) nie ma sensu, kończy się ono bowiem zwykle ponownym ich wniesieniem, jako załączników do kolejnego pisma, silnie akcentującego jak bardzo ważne są te dokumenty dla wykazania strasznej krzywdy, jaka stała się udziałem pisarczyka.
 
Ukrzywdzeniec dodajnik
Ukrzywdzeniec dodajnik działa podobnie do pisarczyka, lecz różni się od niego tym, że składa on tylko jedno pismo, które systematycznie  (i niemal tak często jak pisarczyk) „uzupełnia” o „nowe dowody”, „nowe okoliczności” i „nowe fakty” potwierdzające ogrom jego krzywdy. Po wizycie u lekarza składa więc on kolejne zaświadczenia lekarskie. Każde pismo otrzymane od "krzywdziciela" zostaje skserowane i dołączone, podobnie jak artykuły prasowe dotyczące mniej więcej podobnych przypadków. Zwracanie takich pism, czy nawet zapytanie dodajnika, co tak w zasadzie zamierza tymi dokumentami udowodnić wywołuje zwykle zdziwienie, bo w końcu te dokumenty mają kluczowe i zasadnicze znaczenie dla wykazania Wielkiej Krzywdy oraz tego, że Krzywdziciel jest Złym Człowiekiem.

Ukrzywdzeńce nie należą do tej samej kategorii szkodników co pukacze czy skarżaki, bo w ich przypadku to nie świadomie postępowanie wbrew udzielanym im pouczeniom lecz ich emocjonalne podejście do sprawy przeszkadza w osiągnięciu celu postępowania. Nie do końca rozumieją oni bowiem, że przedmiotem postępowania, w którym biorą udział, nie jest naprawienie krzywdy, która stała się ich udziałem, lecz konkretne roszczenie, które ma określone przesłanki, od udowodnienia których zależy jego uwzględnienie. Sam fakt, że ktoś czuje się ciężko pokrzywdzony nie oznacza bowiem, że jego roszczenie jest zasadne. W efekcie większość wniosków i zarzutów składanych przez ukrzywdzeńców nic nie wnosi do sprawy, lecz pisma składane przez ukrzywdzeńców i tak wymagają doręczenia drugiej stronie. Generuje to koszty oraz przedłuża postępowania, strona, która otrzymała na rozprawie odpis kolejnego kilkunastostronicowego pisma pisarczyka albo kolejne wnioski, twierdzenia i zarzuty dodajnika ma bowiem pełne prawo żądać, by rozprawę odroczono i umożliwiono jej zapoznanie się z doręczonym pismem.

Sposobem na likwidację tego gatunku szkodnika ponownie jest upowszechnienie dostępu do fachowej pomocy prawnej, dzięki której otrzymają oni pomoc w prawidłowym prowadzeniu procesu. O ile będzie się z tym wiązała zasada, iż jeżeli ktoś ma pełnomocnika, to sam nie może wnosić żadnych pism. Nawet to jednak nie rozwiąże wszystkich problemów, albowiem wielu ukrzywdzeńców traktuje samo poczucie krzywdy jako podstawę swych roszczeń. W ich przypadku argumenty odwołujące się do prawa mogą zaś okazać się bezskuteczne, zwłaszcza, gdy konkluzją będzie stwierdzenie że owa krzywda jest zgodna z prawem.

wtorek, 26 października 2010

Szkodniki sądowe - część 4 - Prawniaki

Prawniaki są często występującymi szkodnikami sądowymi, choć ich działalność jest bardziej uciążliwa niż szkodliwa. Szkodzą one bardziej stronom postępowań niż samemu sądowi. To co charakteryzuje prawniaków to ich wewnętrzne przekonanie, że znają się na prawie i świetnie sobie w sądzie poradzą. Co więcej są w stanie pomagać innym udzielając im porad i sporządzając dla nich pisma. Niektóre prawniaki działają we własnym imieniu, na swoją rzecz albo jako pełnomocnicy, inni zaś pozostają w ukryciu jedynie podrzucając swe pisma niczego się nie spodziewającym stronom i zachęcając je do wnoszenia ich do sądu. I wielu to czyni, bo pisma prawniaków na pierwszy rzut oka wyglądają wspaniale. Są w nich odwołania do przepisów krajowych i europejskich, do orzecznictwa i wielostronicowe rozważania prawne. Wygląda to prawie jak fachowo napisane pismo procesowe. Tyle tylko, że prawie robi wielką różnicę, bo po dokładniejszej analizie wyraźnie widać, że jego autor nie do końca rozumie co pisze.

Także i w tym przypadku wyróżniamy wiele gatunków prawniaków, różniących się poziomem wyrafinowania i źródłem posiadanej wiedzy. Najczęściej zaś z nich występują prawniak samouczek i prawniak doradczak

Prawniak samouczek
Prawniak samouczek zwykle nie ma wykształcenia prawniczego, lub takowe posiadał dawno temu i wszystko już zapomniał. Swe działania opiera więc na lekturze kodeksu (niekoniecznie właściwego), oraz porad prawnych publikowanych w Internecie i w rubrykach „prawnik radzi” w ulubionej kolorowej gazecie. Skanuje on tekst w poszukiwaniu słów kluczowych, po czym przepisuje pasujący przepis lub akapit do swego pisma, bez głębszego zastanowienia czy cytowanie go ma w tym przypadku sens. Jego pisma przypominają więc wyciąg z kodeksu, jest w nich wszystko co choćby minimalnie kojarzy się ze sprawą. Broniąc się przed egzekucją zgłosi więc wszystkie przewidziane prawem roszczenia, bez oglądania się na to, że niektóre z nich wzajemnie się wykluczają. Będzie wnosił liczne a oczywiście bezzasadne wnioski procesowe, czasem zacytuje też orzeczenie Sądu Najwyższego, które albo w sposób oczywisty nie dotyczy jego sprawy albo wręcz podważa jego twierdzenia. I będzie mocno zdziwiony, gdy sąd „odrzuci” wszystkie jego argumenty
.
Prawniak doradczak
Prawniak doradczak uważa się za wybitnego specjalistę w dziedzinie prawa, bo przecież je studiuje, albo niedawno studiował. Dlatego oczywiście podejmie się rozwiązania problemów rodziny, znajomych a nawet zwykłych ludzi, na pohybel korporacjom. On jest młody, zdolny, nie uwikłany i on im pokaże! Pisma wychodzące spod jego palców jak królewska szata złotem ociekają więc cytatami z orzeczeń Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, a czasem nawet i trybunałów międzynarodowych. Wśród linii tekstu wiją się cytaty z komentarzy, glos i artykułów, które wyszły spod pióra najbardziej szacownych przedstawicieli doktryny. Ale jak weźmie się to pismo, i obedrze z tych wszystkich ozdobników to okazuje się, że pod spodem nic tak naprawdę nie ma. Że cała ta wspaniała szata nie trzyma się kupy, bo brakuje nie tylko nici, ale czasem i sporych kawałków materiału. Że rękawy przyszyte są w zupełnie niewłaściwym miejscu. Że gdy z jednej strony wiszą całe kłęby koronek i ozdób z drugiej widać gołą.... hm... rękę. Bo cóż z tego, że rozważania zajmują cztery strony, jak całą tę argumentację można rozbić przez zaprzeczenie jednemu zasadniczemu faktowi, na który prawniak nawet nie zwrócił uwagi. Co z tego, że rozważanie poparto cytatami z dziesięciu orzeczeń Sądu Najwyższego, gdy dowodzona w ten sposób okoliczność jest absolutnie nieistotna, lub druga strona jej nie kwestionuje. Cóż z tego, że argumentacja ładnie wygląda na papierze, gdy w drzazgi rozbija ją samo zacytowanie przepisu Te kwestie pozostają jednakże poza zakresem pojmowania prawniaka, którego cechuje bezgraniczna wiara w swą nieograniczoną wiedzę i wyższość nad innymi. Nigdy także nie dopuszcza on do siebie możliwości, aby porażka była wynikiem popełnionych przez niego błędów, co najwyżej uznaje się za ofiarę prześladowań z racji swej wyższości.

Działalność prawniaków, jak wskazano na wstępie, przynosi szkody raczej im samym, lub osobom, które powierzyły im zajmowanie się ich sprawami. Nieudolność prawniaka może bowiem skończyć się przegraną w procesie w skutek nie zgłoszenia właściwego zarzutu albo nie wykazania jednej z przesłanek dochodzonego roszczenia. Albo z uwagi na to, że powództwo od samego początku było oczywiście bezzasadne, a argumentacja przytoczona na jego poparcie była tylko pseudoprawniczym bełkotem. Problem w tym, że winą za taki skutek prawniaki często obarczają sąd, który „bezzsadnie” oddalił wnioski dowodowe, „błędnie” pominął istotne argumenty czy nie rozważył „zasadniczych” zarzutów. Jaka jest na to rada? Tylko upowszechnienie dostępu do naprawdę fachowej, a nie amatorskiej pomocy prawnej. Przy czym o fachowości nie świadczy posiadanie kancelarii i pieczątki z napisem „prawnik”. Posiadanie togi zresztą także nie.

piątek, 22 października 2010

Szkodniki sądowe - część 3 - Aferniki

Istnieje pewna wątpliwość, czy aferniki faktycznie stanowią osobną grupę szkodników, czy też są one jedynie odmianami skarżaków czy pukaczy. Wydaje się jednak, iż specyfika ich działalności zasługuje na osobne ich kwalifikowanie. To co odróżnia ich od podobnych szkodników to nie tyle metoda działania (w tym są bardzo podobne) co tematyka ich pism, i ogólne założenie towarzyszące podejmowanym przez nie czynnościom. Ich nazwa pochodzi od głęboko zakorzenionego w ich świadomości przekonania o istnieniu związanej z ich sprawą „afery” mającej postać spisku przeciwko nim. Wszelkie niekorzystne dla nich decyzje sądu (a w postaci skrajnej wszelkie decyzje sądu) stanowią dla nich przejaw realizacji z góry założonego planu, tajnej instrukcji czy też element jakiejś tajemniczej „akcji”.

Podobnie jak w przypadku pukaczy i skarżaków tłumaczenie afernikowi, że orzeczenie jest zgodne z przepisami prawa, a w danej sytuacji sąd nie ma możliwości podjęcia innej decyzji, mija się z celem. Afernik i tak wie lepiej, a to co sąd zrobił tylko utwierdza go w przekonaniu o słuszności jego podejrzeń. Jego pisma zwykle są obszerne i zawierają szczegółowy opis wykrytych przez afernika dowodów istnienia spisku, oraz informacje o powiadomieniu o wszystkim policji, prokuratury, ministra sprawiedliwości, rzecznika praw obywatelskich, prezydenta, premiera, prymasa, oraz trybunałów w Strasburgu, Luksemburgu i Hadze. A dowody te mogą być rozliczne i najróżniejsze. Przypadkowa zbieżność dat lub nazwisk, drobne omyłki pisarskie czy rachunkowe, pewna prawidłowość w treści czy rodzaju wydawanych orzeczeń urastają do rangi koronnych dowodów spisku. Treść zapadających w sprawach orzeczeń, zwłaszcza jeżeli są one niezgodne z wyobrażeniem afernika co do tego jak powinny one brzmieć, świadczy zwykle o istnieniu tajnej instrukcji co do gnębienia go. Śmierć znanej afernikowi osoby, zwłaszcza związanej (choćby luźno) z badaną przez niego „aferalną” sprawą zawsze oznacza, że osoba ta została zamordowana, gdyż zbliżyła się do ustalenia prawdy.

Rozróżniamy kilka gatunków aferników, w zależności od tematyki wywodzonego spisku, z których najbardziej charakterystyczne są Afernik kumoter i Afernik syjoniec.

Afernik kumoter
Afernika kumotra charakteryzuje głębokie przekonanie, że przeciwko niemu zmówili się sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, lekarze, ministrowie i jeszcze parę innych osób i urzędów, którzy wspierają w ten sposób powiązanego z nimi powoda czy pozwanego. Kumoter wie także, że tylko on ma rację, więc proces powinien się toczyć tak jak on chce, a jeżeli będzie inaczej to musi to być grubymi nićmi szyte kumoterstwo i korupcja. I on ma na to dowody, i w każdym piśmie je przytoczy. Wszak czy to przypadek, że sędzia nazywa się tak samo jak mąż wnuczki siostry męża ciotki powoda? Do tego powód mówił, że w sądzie na pewno wygra, a w dodatku nie przyszedł na rozprawę, tak jakby z góry wiedział jaki będzie wyrok. A sędzia jak szedł na salę to się przywitał z adwokatem powoda. Prokuratorzy też są w zmowie bo umarzają wszystkie śledztwa, a minister nie chce się zająć sprawą, bo pewnie też dostał działkę. Ale on nie ustąpi i nadal będzie walczył o prawdę, i wszystko ujawni.

Afernik syjoniec
Ten gatunek jest stosunkowo łatwy do rozpoznania, ponieważ w jego przypadku w spisek przeciwko niemu zaangażowany jest cały (głęboko zakonspirowany) naród. Syjoniec jest bowiem niewątpliwie ofiarą Syjonistycznego Spisku Przeciwko Prawdziwemu Polakowi Patriocie. Tak więc żądanie od niego zapłaty zaległego czynszu ma na celu odebranie mu mieszkania i oddanie go syjonistom, którzy mają powrócić do Judeopolonii (czy jakoś tak). Wyroki przeciwko niemu wydają Syjonistyczni Sędziowie Rejonowi (SSR) a Krajowa Rada Syjonistów (KRS) ignoruje jego skargi. Ale on to wszystko wie i wszystko ujawni. Będzie walczył do upadłego, i pisał skargi, chociaż zna prawdziwe nazwiska kolejnych ministrów sprawiedliwości i wie, że oni też są zamieszani. Podobnie jak Eurojudejski Trybunał Praw Człowieka.

Działalność aferników szkodzi sądom podobnie jak działalność skarżaków czy pukaczy. Odpowiadanie na ich pisma, przekazywanie ich do właściwych organów pochłania sporo czasu i pieniędzy. I są to pieniądze wyrzucone w błoto. Oprócz tego co jakiś czas trzeba odpowiadać na piśmie na skargi wnoszone do „wszystkich świętych” co także pochłania sporo czasu i w zasadzie sprowadza się do tłumaczenia się, że nie jest się wielbłądem. Do tego niektórzy z nich publikują swoje teorie w Internecie, co podważa autorytet wymiaru sprawiedliwości. Rozwiązaniem przynajmniej w części przypadków mogłoby być umożliwienie sądom cywilnym kierowania stron na badania psychiatryczne, wydaje się bowiem, że przynajmniej w niektórych przypadkach prezentowanie teorii spiskowych jest objawem choroby duszy. Takich ludzi zaś nie powinno się sądzić, tylko leczyć.

sobota, 16 października 2010

Szkodniki sądowe - część 2 - Skarżaki

Skarżaki występują praktycznie w każdym sądzie, i na każdym etapie postępowania, a nawet po jego zakończeniu. Co do zasady nie zgadzają się one z niczym co do nich się pisze (albo i mówi), bo one lepiej wiedzą co powinno być zrobione. Na każdą próbę kontaktu strasznie się żalą, odwołują i zaskarżają, stąd też ich nazwa. W odróżnieniu od pukaczy nie wnoszą one jednak próśb czy skarg do organów „nadrzędnych” lecz środki odwoławcze – apelacje, zażalenia, sprzeciwy. Czasami nawet decydując który konkretnie sąd winien je rozpoznać.

Skarżak zwykle uważa, iż jego zaskarżenie jest na tyle jasne, oczywiste, zasadne, bezsporne i doskonałe że nie ma innej możliwości jak jego uwzględnienie (wraz z odpowiednio uniżonym przeproszeniem go). Jakakolwiek odmienna decyzja w jego mniemaniu oznacza, że jego zaskarżenia nie rozpoznano, albo rozpoznano niewłaściwie, a zatem ma on prawo się od tego odwołać. No bo nie może być tak, że sąd wydaje złe orzeczenia. Wniesienie przez skarżaka zaskarżenia często także wyczerpuje jego siły na tyle, iż jest on niezdolny do podjęcia jakichkolwiek dalszych działań z nim związanych. Wzywanie go zatem by uzupełnił braki swego zaskarżenia, wniósł opłatę, a także aby wskazał co tak konkretnie zaskarża jest wówczas bezcelowe. Żądanie takie jest całkowicie poza jego sferą pojmowania, i jedyne co może wywołać to pełne oburzenia burknięcie. Istnieje wiele gatunków skarżaków, różniących się stopniem zaangażowania w swą rolę. Wśród nich najbardziej uciążliwe są: skarżak ciągnik, skarżak ponownik i oczywiście skarżak wielki

Skarżak ciągnik
Nazwa tego gatunku pochodzi od zawziętości, z jaką ciągną one łańcuch zażaleń, nie przyjmując do wiadomości, iż orzeczenie jest prawomocne. Samo stwierdzenie, że od orzeczenia nie służy środek odwoławczy nie wystarczy by przekonać o tym ciągnika. On wie, że skoro orzeczenie jest złe, to musi być zmienione, bo inaczej to będzie niesprawiedliwe. Wnosi więc o zmianę orzeczenia odmawiającego uwzględnienia jego zażalenia. Jego zażalenie jest oczywiście odrzucane (bo orzeczenie sądu odwoławczego jest ostateczne) na co wnosi on zażalenie, które jest oddalane (albo zwracane) na co wnosi on zażalenie, które jest odrzucane itd.

Skarżak ponownik
Skarżak ponownik działa podobnie do ciągnika. Nie wnosi on jednak zażaleń na kolejne wydawane w sprawie orzeczenia, lecz wciąż ponawia swe odwołanie od pierwszego, nieprawidłowego jego zdaniem orzeczenia. Ponowniki wnoszą więc „ponowne apelacje”, „ponowne wnioski o ponowne rozpoznanie”, ponawiają zażalenia, uzasadniając to tym, że do tej pory nie rozpoznano ich należycie, nie uwzględniono wszystkich okoliczności, pominięto ważne dowody itp. Odrzucanie takich apelacji wniosków i zażaleń z pouczaniem skarżaka, że orzeczenie jest prawomocne i żaden środek odwoławczy nie służy mija się oczywiście z celem.

Skarżak wielki
Bardzo rzadko występującym – i całe szczęście – gatunkiem skarżaka jest skarżak wielki. Przedstawiciele tego gatunku zaskarżają wszystko co sąd do nich przesyła bądź mówi. Włącznie z pismem zawiadamiającym o kolejnym terminie rozprawy, tudzież o tym, że oto sąd doręcza mu odpis pisma drugiej strony. To pismo zresztą skarżak wielki też zaskarży, podobnie jak i samą drugą stronę. Zaskarży też sąd, i sąd nad nim nadrzędny. Jak również inne sądy, urzędy i instytucje, które ośmieliły się kiedykolwiek zrobić coś inaczej niż on uważa że powinny. Pouczanie skarżaka wielkiego, że procedura nie przewiduje zaskarżania pism, dowodów, osób, urzędów itp. jest bezcelowe, bo pismo zawierające takie pouczenie on i tak zaskarży. I tego co je podpisał też. Wzywanie go by uzupełnił braki formalne swego zażalenia (jeżeli akurat owo „zaskarżenie” można potraktować jako takowe) także jest bezcelowe, bo on i tak zaskarży to wezwanie. I tego co je podpisał też. Zakończenie postępowania w sprawie także nie stanowi przeszkody dla tego gatunku skarżaka, bo w jego mniemaniu postępowanie nie może być zakończone dopóki jego zaskarżenia nie zostaną właściwie rozpoznane. Właściwie, to znaczy tak jak on chce. A jeżeli prawo na to nie pozwala, to on to prawo zaskarża.

Działalność skarżaków jest bardzo uciążliwa, albowiem każde wniesione przez nich zażalenie uruchamia pracochłonną i kosztowną procedurę jego rozpoznawania. Trzeba go wezwać do uzupełnienia braków, doręczyć odpisy pozostałym stronom, przesłać akta sądowi odwoławczemu do rozpoznania, doręczyć odpis postanowienia. To wszystko trwa oraz kosztuje. Zdarzają się sprawy, w których ostateczny, prawomocny wyrok zapadł już kilka lat temu, lecz akta te nie mogą udać się na zasłużony odpoczynek do archiwum, gdyż zostały zaatakowane przez skarżaki, i co miesiąc-dwa wpływa do nich kolejne zażalenie, ponowna apelacja, wniosek o zmianę wyroku itp. Ciągle zatem nad tą sprawą muszą się pochylać sędziowie, ciągle wydaje się pieniądze na kolejne przesyłki, pozostali uczestnicy postępowania ciągle dostają pisma w sprawie, która dawno temu się zakończyła. Akta wędrują w tę i z powrotem pomiędzy sądem rejonowym a okręgowym a efektu żadnego nie widać. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie tu zasady, że w wypadku prawomocnego rozstrzygnięcia następuje zamknięcie akt, i jakiekolwiek zażalenia wpływające później pozostawia się bez rozpoznania. Albo wprowadzenie karnej opłaty od wszystkich środków odwoławczych wnoszonych po prawomocnym zakończeniu postępowania.

poniedziałek, 11 października 2010

Szkodniki sądowe - część 1 - Pukacze

Jednymi z najczęściej występujących szkodników sądowych są różne gatunki pukaczy. Nazwa „pukacz” pochodzi od pukania, kołatania przez przedstawicieli gatunku do wszelkich możliwych drzwi, bram, furtek, okien wszelkich możliwych instytucji. Czasami, choć rzadko, używa się także nazwy „opornik” od niezwykłej oporności przedstawicieli tej odmiany na kierowane do nich informacje, wypowiedzi i pouczenia. Ta cecha charakteryzuje jednakże wiele sądowych szkodników, jak na przykład skarżaki czy aferniki i nie można przypisywać jej tylko pukaczom.

Pukacze uaktywniają się po prawomocnym zakończeniu postępowania sądowego. Niektóre gatunki działają na ograniczonym terytorium, zwykle obejmującym jeden lub więcej sądów, które rozpoznawały ich sprawę i do tych sądów piszą. Inne zaś starają się sięgnąć tak wysoko, jak tylko dadzą radę. Piszą więc do Prezydenta, Ministra Sprawiedliwości, Rzecznika Praw Obywatelskich, do posłów, senatorów, Prezesa Sądu Najwyższego. Produkują wówczas szereg pism o różnym charakterze, kierując najróżniejsze prośby, wnioski, skargi, doniesienia, zawiadomienia. Tłumaczenie pukaczowi, iż postępowanie się zakończyło, że jedyne co może zrobić to podporządkować się orzeczeniu, mija się zupełnie z celem, gdyż pukacz nie przyjmuje do wiadomości komunikatów niezgodnych z jego sposobem pojmowania świata. To samo dotyczy prób tłumaczenia pukaczowi, że z daną sprawą winien zgłosić się gdzie indziej, bo sąd nie jest władny jej rozpoznać, albo nie ma prawnej możliwości tego uczynić. Pukacz oczekuje bowiem podjęcia konkretnego działania, i żadne inne rozwiązanie go nie satysfakcjonuje.

Wśród pukaczy rozróżnia się kilka gatunków różniących się sposobem działania, oczekiwaniami i rodzajem składanych pism. Najczęściej występującymi są pukacz pokornik, i pukacz skargownik, i te gatunki opisane zostaną bardziej szczegółowo.

Pukacz pokornik
Pukacz pokornik często uaktywnia się po wydaniu niekorzystnego dla niego orzeczenia, najczęściej nakazującego mu zapłatę. Jego pisemne wypowiedzi przepełnione są żalem, błaganiami, prośbami, historiami z życia rodzinnego i mają na celu przekonać adresata iż pukaczowi dzieje się krzywda i nakłonienie go do udzielenia mu pomocy. Odmawianie spełnienia przez Wielce Szanowny Sąd pokornych próśb pukacza, choćby towarzyszyło im powołanie i cytowanie przepisów jednoznacznie zabraniających ich uwzględnienia, także nic nie daje. Jedynym efektem takiego działania będzie bowiem pobudzenie pukacza do ich ponawiania, wraz z prośbą o ponowne rozważenie, w drodze wyjątku, bo on wprawdzie rozumie, że sąd nie może, ale mimo to bardzo prosi, bo jemu jest naprawdę bardzo ciężko.

Pukacz skargownik
Pukacz skargownik, inaczej niż pukacz pokornik nie wnosi próśb o zmianę orzeczenia, ani o to, by mimo wszystko zrobić tak jak on prosił. Skargownik, jak sama nazwa wskazuje wnosi skargi na tych, co jego prośby nie spełnili. Skargi kieruje zwykle do prezesów sądów, wizytatorów, a także do ministra sprawiedliwości (niekoniecznie tego, który aktualnie piastuje ten urząd). W skargach domaga się wyjaśnienia mu jakim prawem orzeczono nie tak jak chciał, ukarania tych co orzekli nie tak jak chciał, przeproszenia go, a nade wszystko ponownego rozpoznania jego sprawy. Każda odpowiedź inna niż: „ma Pan rację, sędzia faktycznie jest niedouczony, nie zna się na prawie, bardzo przepraszamy, oczywiście zmienimy ten niesprawiedliwy wyrok” jest niesatysfakcjonująca, i skutkuje wniesieniem skargi na tego, kto jej udzielił. A często także obsmarowaniem takiej osoby w Internecie, pod hasłami „wolności słowa”. Skargownik bowiem, inaczej niż pokornik, nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że może nie mieć racji.

Działalność pukaczy wyrządza w sądach poważne szkody, wprawdzie nie tak poważne jak te wyrządzane przez skarżaki, lecz także na tyle istotne, by walka z nimi była koniecznością. Odpowiadanie na pisma pukaczy pochłania siły i środki, zaś ich „medialna” działalność podważa autorytet sądów. Rozwiązaniem w tym zakresie mogłoby być zwracanie, lub wyrzucanie wszystkich pism wnoszonych po prawomocnym zakończeniu postępowania, a które nie zawierają wniosków możliwych do złożenia na tym etapie. Albo uzależnienie rozpoznania każdego pisma wniesionego do sądu po prawomocnym zakończeniu postępowania od uiszczenia opłaty manipulacyjnej. A w wypadku skarg żądania złożenia odpowiedniej kaucji, tudzież kocza, jak to było za Rzeczypospolitej szlacheckiej, gdy któremuś z „panów braci” przyszło do głowy „nagonić sędziego”. Jedno i drugie pod rygorem wyrzucenia pisma do kosza bez czytania. Sprawiedliwość, ani prawa obywatelskie by od tego nie ucierpiały.

wtorek, 5 października 2010

Cyferki

Statystyka została policzona. Wielkie święto Poszukiwania i Zakreślania zostało zakończone. Można więc wrócić do mniej ważnych zadań, jak na przykład wydawanie wyroków w bieżących sprawach. Ale przedtem warto rzucić okiem na wynik owego wielkiego dzieła, zobaczyć jak się sprawy mają. Lektura licznych tabelek i wpisanych do nich cyferek była bardzo zajmująca, dowiedziałem się o sobie wielu ciekawych rzeczy oraz znalazłem odpowiedź na najważniejsze pytanie ludzkości „o co chodzi?”

Od dłuższego czasu dziwiło mnie, że mam coraz mniej czasu dla siebie, coraz później wychodzę z pracy, coraz częściej spędzam w niej weekendy, coraz więcej czasu zajmują mi bieżące czynności a szafa codziennie jest pełna. Parę razy łapałem się też na tym, że gdy przynoszono mi jakieś akta najpierw sprawdzałem, czy to w ogóle jest moja sprawa, bo w ogóle jej nie kojarzyłem. Do tego okazało się, że już  na początku września potrzebuję nowego kalendarza, bo najbliższe wolne terminy rozpraw mam w styczniu. A jeszcze nie tak dawno wyznaczałem tylko na 6 tygodni naprzód. Rzut oka na wyniki statystyczne dał odpowiedź. Mój referat, czyli zbiór spraw przydzielonych mi do rozpoznania, nie liczy już około 230 spraw tylko 467. No tak. Jak ilość rzeczy do zrobienia wzrosła o 100% to i faktycznie narobić się trzeba więcej. W dodatku z tej liczby ponad 300 spraw to sprawy, które wymagają rozpoznania na rozprawie, stąd też długie terminy odraczania. A patrząc na „dynamikę wpływu” czyli ilość wpływających miesięcznie spraw lepiej raczej nie będzie, przewiduję raczej dalsze pogorszenie. Miejmy tylko nadzieję, że nie wrócimy do czasów, zresztą nieodległych, gdy strony informowano, że rozprawa będzie trzeciego marca, ale nie tego marca co będzie, tylko następnego. Bo rozprawy odraczało się na półtora roku naprzód.

Co jakiś czas czytam w Internecie komentarze „znawców” głoszących, że sprawny sędzia nie ma zaległości, a wszelkie przewlekłości są wynikiem złej organizacji pracy i lenistwa. Ciekawy jednak jestem co taki „znawca” by zrobił, gdyby to jemu zwiększono ilość zadań do wykonania o 100 procent. Chciałbym zobaczyć, jak taki „znawca” dzięki zmianie organizacji pracy i „wzięciu się w garść” zwiększa swą wydajność o 100%. Zwłaszcza, gdy oczekuje się od niego, że wszystkimi sprawami będzie się zajmował jednocześnie i szybko. Ja miałem doskonały system organizacji pracy. Miałem tabelki, dzięki którym pilnowałem co się dzieje w sprawach zawieszonych i pozostawionych bez biegu, aby nic się tam nie przeleżało. Miałem sporządzane „na bieżąco” notatki do każdej sprawy, stanowiące szkielet przyszłego uzasadnienia. Dzień przed rozprawą sporządzałem sobie ściągawki co do tego kogo mam słuchać, po co i na której karcie akt jest potrzebny dokument. Sprawy toczyły się szybko i sprawnie, a często przy wydawaniu wyroku miałem już gotowe uzasadnienie. Miałem. Bo dziś na takie fanaberie nie ma czasu. Nie ma tych „wolnych chwil” które można poświęcić na przygotowanie do rozprawy. Bo co chwilę do szafy przynoszą sprawy, które maja być załatwione w trzy dni, siedem dni, albo niezwłocznie. Praktycznie niemożliwe jest poświęcenie całego dnia na przeczytanie akt sprawy, chociażby po to, by zdecydować, że słuchanie tych ośmiu świadków jest bez sensu. Brakuje czasem czasu nawet na przygotowanie się do rozprawy, tak że czasami zdarza mi się wychodzić na salę tak naprawdę tylko po przekartkowaniu akt. Wiem, że to nieuczciwe wobec stron ale niestety nie mogę odwołać rozprawy tylko dlatego, że nie miałem czasu przeczytać akt. I w ten sposób nakręca się spirala przewlekłości. Brak czasu na przygotowanie, skutkuje podejmowaniem zbędnych czynności, przez co nie ma czasu na przygotowanie do kolejnej sprawy itd.

Cóż na to poradzić? No cóż rada jest jedna – zmniejszyć ilość spraw, którymi sędzia musi się zajmować w danym okresie czasu. Zatrudnić więcej sędziów, dać im więcej asystentów (a nie jednego na czterech jak to jest dzisiaj), przekazać wykonywanie prostszych czynności orzeczniczych referendarzom a technicznych pracownikom sekretariatu. A przede wszystkim wprowadzić pensum – limit spraw jakie mogą zostać przydzielone jednemu sędziemu w danym okresie czasu. Tak, aby wymiar nakładanych na niego zadań mieścił się w granicach rozsądku, aby był on w stanie każdej sprawie poświecić odpowiednio dużo czasu, by obsądzić ją w sposób, jaki strony oczekują. Bo niestety ilość i jakość leżą na przeciwnych końcach osi. I jeśli stawiamy na ilość, to robimy to kosztem jakości.

piątek, 1 października 2010

Trzymiesięcznica

Właśnie upłynęły trzy miesiące od wejścia w życie przepisów o protokołach elektronicznych, czyli o nagrywaniu rozpraw. Oznacza to, że od trzech miesięcy sporządzanie tradycyjnego protokołu dozwolone jest tylko w wyjątkowych przypadkach, wymuszonych problemami technicznymi (art. 157 §1(1) kpc). Najczęściej występującym zaś problemem technicznym jest dziś to, że w sądach nie ma urządzeń do nagrywania. W dodatku nadal nie wiadomo jakie to mają być urządzenia, bo minister wciąż jeszcze nie wydał w tym zakresie odpowiedniego rozporządzenia. A to prowadzi do jednego wniosku: cała ta reforma nie trzyma się kupy, a próba jej wdrożenia skończy się bardzo kosztowną klapą. I zapewne powołaniem komisji śledczej.

Koszt całej tej zabawy ma wynieść 250 milionów złotych. Ale to – jak wynika z uzasadnienia projektu ustawy - obejmuje tylko koszt zakupu i montażu kamer i mikrofonów na salach. Zresztą do tego chyba, sądząc po treści owego uzasadnienia, sprowadza się w mniemaniu „reformatorów” wprowadzenie nagrywania. A gdzie urządzenia do przechowywania nagrań? Tylko w moim wydziale protokoły obejmowałyby jakieś 300 godzin nagrań miesięcznie! W dodatku akta niektórych spraw przechowywane są przez kilkadziesiąt lat, czy ktoś zastanawiał się nad trwałością zapisu? Płyty CD-R i DVD-R często już po kilku latach nie dają się odtworzyć!

W tym minister-medialnym pomyśle brakuje także odpowiedzi na to, co robić z nagraniami, jak już się je zapisze. Wiemy w zasadzie tylko tyle, że będzie można zażądać wykonania przekładu, czyli spisania treści nagrania. Pytanie tylko kto ten przekład będzie robił. Pracownicy sekretariatu? Czy w tym całym ministerstwie ktokolwiek kiedykolwiek spisywał chociażby wykład z dyktafonu? Czy ktoś tam zdaje sobie sprawę z tego, ile czasu trwa spisanie nagrania? Że przepisanie godziny może czasem trwać nawet i kilka godzin? Zwłaszcza, gdy robi to pracownik „z łapanki” który pisze metodą „szukajcie, a znajdziecie?” Poza tym w dzisiejszych realiach dołożenie sekretariatowi dodatkowych obowiązków bez zwiększenia obsady kadrowej jest po prostu niemożliwe. Czy przewidziano pieniądze na dodatkowe etaty dla „przepisywaczy”? Na zatrudnienie prawdziwych maszynistek, które potrafią pisać bezwzrokowo? Na urządzenie „hali maszyn”? A na przeszkolenie pracowników, którzy te wszystkie urządzenia będą obsługiwać? Oczywiście, że nie, bo w końcu to tylko drobny szczegół, nieistotny w obliczu Wielkiej Reformy.

To tylko niektóre wątpliwości co do proponowanej, a w zasadzie już wprowadzonej reformy. Bo uwag praktyków zgłaszano do niej bardzo wiele. Także przed uchwaleniem ustawy. Ale jak zwykle nikt ich nie posłuchał, bo w końcu przy reformowaniu wymiaru sprawiedliwości nie chodzi o to, by on działał lepiej, ale o to, by kolejny minister mógł raz na jakiś czas. w świetle fleszów ogłosić, że oto wprowadza się Wielką Reformę, która rozwiąże wszystkie problemy. I o to wszyscy mogą się czuć szczęśliwi i wdzięczni Panu Ministrowi. A że nic z tego nie wyjdzie? Trudno, to znajdzie się coś innego do zreformowania i ogłoszenia sukcesu.

P.S.
Właśnie się dowiedziałem, że z mojego sekretariatu odchodzi 6 osób, bo były cięcia wydatków i ograniczono ilość pracowników zatrudnionych na zlecenie. Nie dostanę też nowego krzesła w miejsce tego, które się połamało, bo były cięcia wydatków i skończyły się pieniądze na zakupy. Pudełko papieru, które właśnie dostałem ma mi wystarczyć do końca roku ponieważ były cięcia wydatków i skończyły się pieniądze na materiały biurowe. Ale z tym nie powinno być problemu, bo z tego samego powodu nie dostanę też nowego tonera do drukarki. No cóż, skądś trzeba wziąć te pieniądze na realizację Wielkiej Reformy.