Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 31 października 2015

A wyszło jak zwykle...


Nadszedł wreszcie ten moment, gdy Sejm (a wraz z nim Senat) uznał za stosowne zlikwidować Bankowe Tytuły Egzekucyjne. I słusznie, najwyższy czas było to zrobić, bo banki naprawdę nie zasługiwały na to, by bezgranicznie ufać w to, że to co mają zapisane w swoich księgach. Widziałem różne cuda. Zajęcie komornicze konta wykonane poprzez zrobienie debetu na rachunku. "Omyłkowe" nie odpisanie z rachunku należności, co do której powództwo zostało oddalone. Naliczanie odsetek przekraczających maksymalne (to nagminnie). Uznanie po paru miesiącach, że zaksięgowane wpłaty były nienależne i "stornowanie" ich, co skończyło się powstaniem debetu na rachunku, od którego naliczono "karne" odsetki. Wiele można takich przypadków wymieniać. Całe szczęście, rzutem na taśmę, uchwalono ustawę z dnia 25 września 2015 r. o zmianie ustawy prawo bankowe i niektórych innych ustaw, którą uchylono artykuły 96-98 Prawa bankowego a wraz z nimi BTE przeszedł do historii. Niestety jednak jak często to bywa przy okazji poprawiania jednego zepsuto coś innego. W którymś momencie prac legislacyjnych do ustawy doczepiono bowiem art 7 zmieniający ustawę o kosztach sądowych w sprawach cywilnych. Rzeczony przepis brzmi:

Art. 7. W ustawie z dnia 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych (Dz. U. z 2014 r. poz. 1025, z późn. zm.) w art. 13 po ust. 1 dodaje się ust. 1a w brzmieniu:
„1a. W sprawach o roszczenia wynikające z czynności bankowych, o których mowa w art. 5 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. – Prawo bankowe (Dz. U. z 2015 r. poz. 128, z późn. zm.), opłata stosunkowa wynosi 5% wartości przedmiotu sporu lub przedmiotu zaskarżenia, jednak nie mniej niż 30 złotych i nie więcej niż 1000 złotych.”

Posłowie (bo to była poprawka poselska oczywiście) postanowili więc ni mniej ni więcej tylko wprowadzić promocyjne stawki opłat sądowych od roszczeń "wynikających z" czynności bankowych. Maksymalna opłata od tych roszczeń wynosić będzie 1.000 zł, a nie jak dotąd 100.000 zł. Dlaczego? Ano nie do końca wiadomo. Podobno chodziło o to, że jak banki zaczną wnosić pozwy zamiast wystawiać BTE to wysokie opłaty sądowe będą ostatecznie obciążały pozwanych, więc żeby nie powiększać ich zadłużenia zmniejszono wysokość opłat. No cóż. Jeśli to prawda to znaczy, że chęci posłowie może mieli i dobre, ale chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, jak to się może skończyć. 
Po pierwsze wprowadzenie owej "promocji" będzie skutkowało uszczupleniem dochodów budżetowych, na które składają się także opłaty sądowe. Bo wcale nie jest tak jak się wydawało pewnemu klientowi wymiaru sprawiedliwości który był uprzejmy napisać skargę na moją osobę, że pieniądze z opłat sądowych to trafiają do kieszeni sędziego. Po ograniczeniu wysokości opłat do 1.000 zł na każdej "okręgowej" sprawie o roszczenie wynikające z czynności bankowej budżet państwa straci co najmniej 2.750 zł, a może stracić nawet i 99.000 zł. Jeżeli akurat trafi się sprawa np. o spłatę kredytu obrotowego na kwotę 2.000.000 zł, gdzie opłata była dotąd 100.000 zł, a teraz będzie się należało tylko 1.000 zł. Wiem, że pewnie w skali budżetu to nie są wielkie pieniądze, no ale przecież pieniądze z zamrożenia waloryzacji wynagrodzeń sędziów też były niewielkie, a Trybunał Konstytucyjny i tak stwierdził trudna sytuacja budżetu uzasadniała ich zabranie, bo ziarnko do ziarnka i zbierze się budżetowa miarka. Natomiast ile konkretnie wyniesie dziura w dochodach z opłat sądowych to pewnie jeszcze nikt nie wie bo poprawka była poselska, co zwalniało autora (i uchwalających) z obowiązku zastanowienia się nad jej konsekwencjami. 
Po drugie wprowadzenie tej "promocyjnej" opłaty trudno będzie pogodzić z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa, a w szczególności w aspekcie równego dostępu do sądu. A przecież jedną z przyczyn likwidacji BTE miała być właśnie likwidacja szczególnego uprzywilejowania banków w dochodzeniu ich roszczeń. Ciekawy jestem jak autorzy owego przepisu zamierzają wyjaśnić jak do zasady równości wobec prawa ma się to, że bank, który żąda spłaty 200.000 zł kredytu udzielonego przedsiębiorcy budowlanemu na zakup materiałów musi zapłacić 1.000 zł opłaty od pozwu, a tenże przedsiębiorca budowlany, który żąda od inwestora zapłaty umówionych 200.000 zł za wykonane prace musi wpłacić do kasy sądu 10.000 zł. A co istotne przywilej ten nie dotyczy tylko banków - promocyjne stawki opłaty sądowej odnoszą się do wszelkich roszczeń wynikających z czynności bankowych niezależnie od tego kto ich dochodzi. Promocyjne opłaty będą więc uiszczać także fundusze sekukurukuzacyjne i inne tam hurtownie mrożonek, które nabyły od banków pakiety wierzytelności i teraz dochodzą ich we własnym imieniu. 
Po trzecie przewiduję poważne problemy z ustaleniem co należy rozumieć jako "roszczenie wynikające z czynności bankowych". Jak daleko może sięgać owo "wynikanie". Czynnościami bankowymi jest prowadzenie rachunków bankowych, udzielanie kredytów i pożyczek przez banki oraz świadczenie usług płatniczych. Możemy więc być pewni że z tych czynności wynikają roszczenia o zwrot pożyczonych pieniędzy, czy spłatę zadłużenia na karcie kredytowej wraz z odsetkami. Ale czy do kategorii "roszczeń wynikających z czynności bankowych" zaliczać się będzie roszczenie o pozbawienie wykonalności tytułu wykonawczego opartego o BTE? Jest ono niewątpliwie związane z czynnością bankową, ale czy z niej "wynika"? A roszczenie o odszkodowanie za udzielenie kredytu osobie nie mającej zdolności kredytowej (zdarzają się takie)? A roszczenie o zwrot przez bank nienależnego świadczenia oparte o tezę, iż umowa kredytowa była nieważna? Ostatnio modne na gruncie kredytów frankowych, gdzie próbuje się wywodzić, że indeksacja kredytu do waluty obcej jest sprzeczna z istotą umowy kredytu. A co jeśli ktoś zażąda od banku zadośćuczynienia za to, że niezasadnie zablokowano mu kartę kredytową przez co narażono go na nieprzyjemności, bo nie mógł zapłacić za hotel? Autentyczna sprawa, zadziałał jakiś system antyskimmingowy, który uznał że transakcje gdzieś w Bangkoku czy innym Singapurze wykonują oszuści, więc pracownik banku próbował się skontaktować z klientem, a jak się nie dodzwonił (bo klient wyłączył za granicą telefon) to zablokował kartę. A człowiek miał nieprzyjemną niespodziankę gdy przyszło do regulowania rachunku za hotel, spóźnił się przez to na samolot i w ogóle. No więc jak - jego roszczenie o odszkodowanie i zadośćuczynienie to roszczenie "wynikające z czynności bankowej" czy też nie? Spodziewam się małego bałaganu i tradycyjnych regionalizmów interpretacyjnych. Bo w to, że w Galicji będą interpretować ten przepis tak samo jak w Królestwie to nie wierzę.
Dostrzegam też jeszcze jedno potencjalne następstwo tej "promocji". Otóż ustalenie maksymalnej opłaty od pozwu skutkować będzie tym, że odtąd wnoszenie spraw o zapłatę jakiejkolwiek kwoty ponad 20.000 zł będzie kosztować zaledwie 1.000 zł. To zaś uczyni opłacalnym wnoszenie pozwów o zapłatę w sprawach, w których czy to banki czy fundusze sekukuryku dotąd nie występowały do sądu, bo nie chciały inwestować kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych w opłatę sądową przy niewielkich szansach ich odzyskania. I nie mam tu na myśli tylko spraw "wątpliwych" - przedawnionych czy słabo popartych dowodami - gdzie powód może liczyć w zasadzie tylko na to, że nakaz się uprawomocni "na awizie". Tu chodzi także o roszczenia o zapłatę kwot, które się faktycznie należą, a jedynie szansa na wyegzekwowanie jakiejkolwiek kwoty jest nikła. Powód by moc zacząć "zarabiać" musi bowiem najpierw wyegzekwować od dłużnika swoją "inwestycję", czyli opłatę uiszczoną po to, by uzyskać tytuł wykonawczy. Jeżeli więc opłata była wysoka, a egzekucja mało perspektywiczna (np tylko z pensji czy emerytury dłużnika) to cała operacja stawała się nieopłacalna. Stawała, bo teraz dzięki poselskiemu miłosierdziu te roszczenia "wracają do gry" i prędzej czy później trafią do sądów jako pozwy. Najbardziej odczują to zaś - obym był złym prorokiem - sądy okręgowe, które dodatkowo zostaną "uszczęśliwione" dodatkowym wpływem spraw z powództwa banków, które dotąd załatwiane były za pomocą BTE. Oczywiście o wzmocnieniu kadrowo - finansowym sądów w związku z czekającymi je nowymi zadaniami mowy nie ma. Jak zwykle zresztą. Bo co to w końcu za problem, najwyżej wyda się wytyczne nadzorcze aby "wzmóc wysiłki".
Może i posłowie chcieli dobrze. Ale niestety wyszło im jak zwykle.

wtorek, 20 października 2015

Ministerstwo radzi dzieciom


Zmagam się od jakiegoś czasu z posuchą jeśli chodzi o wenę do pisania. Odnoszę wrażenie, że wszystko już napisałem. Pisarze podobno znają to uczucie że się siedzi i gapi w kartkę i nic do głowy nie przychodzi. Z utęsknieniem oczekiwałem więc sugestii co ewentualnie mógłbym napisać. I się doczekałem. Sugestia brzmiała: "Zobacz co w  ministerialnym podręczniku dla młodzieży napisano o dziedziczeniu". No to zobaczyłem.

Rzeczony podręcznik (a w zasadzie dwa poradniki- dla gimnazjum i dla liceum) dostępne są na stronie internetowej ministerstwa w formacie PDF. Opatrzono je informacjami, że zostały sfinansowane z grantu norweskiego, oraz że są aktualne uwzględniając stan prawny na 1 lipca 2015 r. Pomyślałem, że jeśli ktoś mnie do nich odsyła, to znaczy że autorzy zaliczyli w nich jakąś wpadkę, a o taką najłatwiej tam, gdzie pisze się bardziej szczegółowo - zacząłem więc od podręcznika dla liceum. 

W poradniku "dla młodzieży ponadgimnazjalnej" [link] kwestie związane z dziedziczeniem omówiono w rozdziale II.4, począwszy od strony 47. I chyba widzę co mój informator miał na myśli odsyłając mnie do owej publikacji. Na temat dziedziczenia ustawowego autorzy poradnika napisali bowiem tak:

Według obecnie  obowiązujących przepisów, w pierwszej kolejności spadek dziedziczą dzieci spadkodawcy oraz małżonek. Dziedziczą oni w częściach równych, jednak część przypadająca małżonkowi nie może być mniejsza niż jedna czwarta całości spadku. W dalszej kolejności uprawnieni do dziedziczenia ustawowego są również rodzice zmarłego (gdy nie pozostawił on dzieci), rodzeństwo, dzieci rodzeństwa. W przypadku braku małżonka spadkodawcy, jego krewnych oraz innych osób powołanych do dziedziczenia z mocy ustawy, spadek przypada gminie ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy, a gdy miejsca zamieszkania nie można ustalić, albo zmarły mieszkał za granicą, spadek przypada Skarbowi  Państwa jako spadkobiercy ustawowemu. 

No cóż... trudno nazwać tę informację jasną i przystępną, o tym, że jest kompletna nie wspominając. Brakuje w niej choćby tak istotnej informacji, że dzieci rodzeństwa dziedziczą w miejsce rodzeństwa, a nie razem z rodzeństwem, że rodzeństwo - podobnie jak rodzice - dziedziczy tylko wtedy gdy spadkodawca nie pozostawił dzieci, zaś udział małżonka w takim przypadku wynosi połowę spadku. Ale problem jest tu jeszcze większy, co chyba zauważyli już ci, którzy na bieżąco zajmują się prawem spadkowym. Autor przedstawił bowiem reguły dziedziczenia ustawowego tak jak zawsze było, zapominając chyba, że w 2009 r. odnośne przepisy "odrobinę" się zmieniły. W informacji dla młodzieży zabrakło więc wskazania że spadek mogą dziedziczyć też dziadkowie (i ich zstępni), jak również pasierbowie, nie mówiąc już o jasnym wskazaniu kto i w jakiej kolejności dziedziczy. W efekcie przekazana informacja jest na tyle ogólna i nieprecyzyjna że osoba, która ją przeczyta nie jest w stanie na jej podstawie stwierdzić, czy ma prawo do spadku czy też nie. 

Naszła mnie jednak wątpliwość, czy to naprawdę o to chodziło mojemu anonimowemu informatorowi. Jest to wprawdzie wpadka, ale nie aż tak poważna, żeby uzasadniało jakieś głębsze zainteresowanie nią. Zajrzałem więc do drugiego "poradnika", tego przeznaczonego dla młodzieży gimnazjalnej [link]. No i wszystko wygląda tam dobrze, nawet prawidłowo określono porządek dziedziczenia (najpierw dzieci, potem rodzice). Rozsądnie i przystępnie opisano też kwestię odrzucenia spadku (chociaż w międzyczasie Sejm zmienił odnośne przepisy). Gdzie więc jest ten problem? Czyżby wpuszczono mnie w maliny, a tu nie ma się do czego przyczepić? A jednak nie. 

Na końcu odnośnego artykułu, już po postraszeniu dziedziczeniem długów, znajduje się wzór oświadczenia o odrzuceniu spadku. Pozornie zawiera on wszystko co trzeba. Dane składającego, oznaczenie sądu, oświadczenie o odrzuceniu spadku po wskazanej wyraźnie osobie, a nawet wskazanie gdzie ewentualnie szukać dalej powołanych do dziedziczenia. Jest z nim tylko jeden problem. wysłanie go w takiej postaci do sądu nie odniosłoby oczekiwanego skutku. Autor tego "wzoru" nie zauważył bowiem przepisu art. 1018 §3 kc, który stanowi:

"Oświadczenie o przyjęciu lub o odrzuceniu spadku składa się przed sądem lub przed notariuszem. Można je złożyć ustnie lub na piśmie z podpisem urzędowo poświadczonym. "

W ministerialnym wzorku nie ma nic o konieczności urzędowego poświadczenia podpisu pod tak ładnie sformułowanym oświadczeniem. Sędzia, któremu przedstawione zostanie takie oświadczenie będzie miał więc pewien dylemat do rozstrzygnięcia. Najprościej oczywiście będzie oświadczenie przyjąć i nic z nim nie robić, a jak przyjdzie co do czego poinformować szanownego klienta, że niestety nie odrzucił skutecznie bo pismo nie spełniało wymagań formalnych. Można też pouczyć składającego, że jego oświadczenie jest nieskuteczne więc albo złoży je jeszcze raz tym razem poprawnie albo bierze spadek. Można, naginając trochę przepisy, potraktować rzeczone oświadczenie jak pismo procesowe i wezwać do uzupełnienia braków poprzez przedłożenie egzemplarza z urzędowo poświadczonym podpisem. Można wreszcie potraktować pismo jako wniosek o przyjęcie oświadczenia o odrzuceniu spadku, wyznaczyć termin posiedzenia w tej kwestii i wezwać składającego do osobistego stawiennictwa celem złożenia oświadczenia. Do tego dochodzi jeszcze problem, czy jeżeli w międzyczasie upłynie składającemu 6-miesięczny termin do złożenia oświadczenia to czy takie "poprawione" oświadczenie będzie skuteczne czy nie. I spotkałem się z różnymi poglądami w tej kwestii, w tym z sytuacją, w której ja oświadczenie przyjąłem (za trzecim razem, bo pani spadkobierczyni uważała, że nie musi przyjeżdżać, skoro złożyła pismo), a sąd spadku uznał oświadczenie za nieskuteczne. Postąpienie zgodnie z sugestią szanownego Ministerstwa może zatem skończyć się dla zainteresowanego nienajlepiej...

Podejrzewam, że w rzeczonym poradniku kryją się także i inne takie "kwiatki". Koledzy karniści (kryminaliści???) coś wspominali, że w karnej części też pokręcono parę rzeczy, a i rodzinnicy (rodzinniści???) też coś podobno znaleźli. Ale nie zamierzam poświęcać czasu na analizę całej tej publikacji, tym powinny zająć się osoby odpowiedzialne za nadzór nad osobami, które owo dzieło popełniły. Wszak Ministerstwo Sprawiedliwości lubuje się w nadzorze i wytykaniu błędów, najwyższy więc czas poszukać ich na własnym podwórku.

Na zakończenie podzielę się jeszcze pewną refleksją. Otóż nie rozumiem dlaczego szacowne Ministerstwo wydało zapewne znaczną kwotę norweskich pieniędzy na opracowanie od podstaw podręcznika prawa dla młodzieży, gdy dostępny był już taki podręcznik. Fachowo opracowany i pozytywnie przyjęty przez wszystkich, którzy mieli okazję się z nim zapoznać. Mam tu na myśli "Apteczkę Prawną" [linkopracowaną i wydaną przez Oddział Śląski Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia" jako element prowadzonej akcji edukacyjnej skierowanej zarówno do młodzieży jak i do nauczycieli. Ale cóż najwidoczniej ten miś był komuś potrzebny. Na miarę naszych możliwości.


A na koniec pragnę poinformować moich czytelników że blog "Sub Iudice" zaistniał na twitterze pod adresem @FalkySubIudice.  I spodziewać się należy że 140-znakowe wrzutki pojawiać się będą zdecydowanie częściej niż długie (i pracochłonne) wpisy na blogu. Zapraszam.