Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 19 lipca 2017

W pewnym europejskim kraju...


Dziś na Sub Iudice po raz pierwszy gościnnie autorka, która pragnie być znana jako Nemezis. I mam nadzieję że to nie ostatni raz

W pewnym europejskim kraju nowy rząd chciał wprowadzić wiele reform w różnych dziedzinach życia społecznego potrzebujących pilnej naprawy. 

Ponieważ reformy były ważne i pilne, dla przyspieszenia ich wprowadzania przewidziano możliwość regulacji różnych kwestii dekretami Prezydenta, które jednak - by zbytnio nie ingerować w ten sposób w trójpodział władz - mógł odrzucić Sejm. Gdy jednak kilku takich dekretów Sejm postanowił nie zatwierdzić znaleziono sposób, by sobie z tym poradzić. Przecież tyle spraw wymagało pilnej naprawy, nie można było czekać z wprowadzeniem zmian. Minister Sprawiedliwości odpowiedzialny za publikację uchwał Sejmu w Dzienniku Ustaw po prostu ich nie opublikował, więc dekrety mimo utraty mocy, obowiązywały nadal. 
 
Następnie do Sądu Najwyższego wpłynęła sprawa, której dotyczył taki dekret. Jako że powstała wątpliwość, czy dekret ów obowiązuje zwykły skład sądu przekazał sprawę do rozpoznania całej Izbie Karnej, a Izba – Zgromadzeniu Ogólnemu. Zgromadzenie uznało, że wobec nieogłoszenia uchwały dekret zachował moc obowiązującą, ale w uzasadnieniu napisano, że rząd nie wykonał swego konstytucyjnego obowiązku ogłoszenia w Dzienniku Ustaw o niezatwierdzeniu dekretów przez Sejm. Minister Sprawiedliwości prosił, by tego zdania nie zamieszczać, lecz Prezes Sadu Najwyższego wskazał, że wiąże go tylko prawo. Rząd musiał więc dokonać publikacji, a dekrety utraciły moc. Prawo zwyciężyło.

Następnie zgromadzenie Prezesów Sądu Najwyższego miało wskazać prezydentowi czterech kandydatów na Komisarza Wyborczego. Ze strony rządu oczekiwano, by wśród nich znalazł się ów minister sprawiedliwości, który sobie tak dobrze radził. Prezesi jednak wskazali kandydatów zgodnie z dotychczasową praktyką wyboru z grona sędziów, jako dających rękojmię bezstronności. Wtedy poproszono ich o nową listę, a gdy tego nie uczynili, prezydent ich propozycje po prostu zignorował, i mianował Komisarzem ministra, tak jak planowano.

Taka niesubordynacja ze strony prezesów Sądu Najwyższego nie mogła być tolerowana. Przeszkadzała przecież w szybkim wprowadzaniu tak potrzebnych zmian społecznych.
Aby uniknąć kolejnych takich perturbacji rząd przygotował więc zmiany w ustroju sądów, zmniejszające stopień niezawisłości sędziów i ich niezależności od ministra. W nowym prawie o ustroju sądów powszechnych wprowadzono na przykład przepis upoważniający Prezydenta do przenoszenia sędziów wszystkich rodzajów sądów, także Sądu Najwyższego na inne miejsce służbowe lub w stan spoczynku bez ich zgody. Konstytucja na to nie pozwalała, ale nie zwracano na to uwagi. 

Już w kilka dni po uchwaleniu nowego prawa o sądach Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego otrzymał papier zawiadamiający o przeniesieniu go w stan spoczynku. Pismo ministra bez koperty przyniósł mu woźny. Wyrzucenie na bruk z dnia na dzień poważanego prawnika odbiło się echem w społeczeństwie, a opozycja zgłosiła wotum nieufności wobec ministra sprawiedliwości. Nie chciał on się narażać na drugie votum nieufności, więc poprosił drugiego Prezesa, aby sam ustąpił. Gdy ten się nie zgodził, odczekano na dogodny moment wręczenia dymisji ze stanowiska prezesa – po południu gdy kończyła się przedświąteczna sesja Sejmu. Sędziowie Sądu Najwyższego mogli pożegnać swego prezesa tylko składając mu wizytę w mieszkaniu. Następnie wręczono mu decyzję o przeniesieniu w stan spoczynku. Prezes miał 20 minut, aby opuścić gabinet i przekazać go następcy. Na szczęście zawsze miał porządek na biurku…

Z chwilą wprowadzenia nowego prawa o ustroju sądów Prezydent, na wniosek Ministra Sprawiedliwości, przeniósł w stan spoczynku 600 najznamienitszych sędziów, a na ich miejsce mianował nowych. Kiedy sądownictwo straciło poczucie niezawisłości i na czele ważniejszych sądów, a zwłaszcza Sądu Najwyższego, stanęli właściwi ludzie, nareszcie naszemu nowemu rządowi nic już nie przeszkadzało we wprowadzaniu takich zmian, jakich chciał. Nie stały mu już na przeszkodzie ani ustawy ani Konstytucja, w końcu chodzi o ducha, a nie o literę prawa.

Czy brzmi to znajomo?
 
Tak działo się w Polsce w latach 1928-1929. 
Czy po dziewięćdziesięciu latach czeka nas powtórka z historii?

piątek, 7 lipca 2017

Naga transparentność

 
Wyobraźmy sobie, że istnieje gdzieś kraj, zupełnie nie podobny do żadnego znanego nam kraju, a nawet jeśli to podobieństwa są wyłącznie przypadkowe. Niektórzy twierdzą, że graniczy on od północy z San Escobar, inni że znajdziemy go na zachód od Wysp Bambuko. To jednak nie jest istotne, bo przecież takiego kraju nie ma. Ale gdyby był to nie można wykluczyć, że pewnego dnia pewien minister rządu tegoż kraju zapowiedziałby, że należy wreszcie zrobić porządek z tymi ciągle chorującymi urzędnikami. Bo naród  oczekuje, że będą oni ludźmi zdrowymi, gotowymi do pracy, i myślącymi przy podejmowaniu decyzji o interesie obywatela, a nie o bolących plecach.

Po tej zapowiedzi podniosły się głosy, że ze zdrowiem urzędników to wcale nie ma aż tak wielkiego problemu jak pan minister sugeruje. Bo owszem zdarzają się przypadki że ktoś z powodu choroby nie może wykonywać obowiązków, ale wcale nie aż tak często. Wskazywano, że są przecież komisje lekarskie które sprawdzają stan zdrowia urzędników, ci poddawani są regularnym badaniom okresowym, i jak tylko jest jakieś podejrzenie to zaraz się działa. Ale minister pozostał przy swoim i przy poparciu swej partii, prasy i telewizji ogłosił projekt ustawy zgodnie z którym wszyscy urzędnicy w kraju będą obowiązani zrobić sobie zdjęcie nago i wywiesić je w urzędzie. Żeby każdy obywatel mógł na tej podstawie ocenić, czy urzędnik jest zdrowy czy nie.

Ogłoszenie tego projektu wywołało oczywiście wielką falę dyskusji. Sami urzędnicy stwierdzili że pomysł jest absurdalny, bo przecież są już regularnie badani przez lekarzy, a jedynym skutkiem opublikowania ich nagich zdjęć będzie całkowite odarcie ich z prywatności. Bo przecież tylko na podstawie tego, jak ktoś wygląda nie da się ocenić czy jest zdrowy, o tego potrzebne są jeszcze wyniki badań, wiedza o dotychczasowym stanie zdrowia, i w ogóle wiedza specjalistyczna - czyli to, co mają ci, co już ich badają. Z drugiej strony  prominentni przedstawiciele organizacji pozarządowych i innych think-tanków głosili, że taka transparentność wzmocni legitymizację władzy urzędników, bo każda transparentność zwiększa legitymizację władzy, ponieważ zwiększa, gdyż transparentność jest konieczna. Naród zaś wypowiedział się zbiorowo, że jeśli urzędnicy nie chcą opublikować swoich zdjęć to znaczy że coś ukrywają, a więc tym bardziej należy ich do tego zmusić. Bo ludzie mają prawo wiedzieć, czy ci co rozpatrują ich sprawy są zdrowi czy nie, zwłaszcza że ta urzędnicza kasta ostatnio poczuła się bardzo ważna, i nie rozumie potrzeb zwykłego człowieka.

Ustawę więc uchwalono, i nadszedł ten dzień, gdy na tablicach ogłoszeń w urzędach zawisły galerie nagich zdjęć urzędników. Naród się z nimi zapoznał, i wypowiedział, jak mu w duszy grało. Jedni wyrazili swe oburzenie tym, że ten czy tamten urzędnik taki gruby, podczas gdy on sam ledwo wiąże koniec z końcem, niedojada i od tego żebra mu sterczą pod skórą. I jak to może tak być że urzędników stać na tyle jedzenia żeby tak się spaść. Inni stwierdzili autorytatywnie, że jak ten czy tamten urzędnik jest taki blady to ma anemię, a ten z krostami to pewnie jakąś wstydliwą chorobę, i że inspekcja zdrowia powinna sprawdzić jak to z nim jest, bo zdrowy człowiek to tak nie wygląda. Ewentualnie, że ten to coś za zdrowo wygląda, więc wiedząc że będzie musiał się sfotografować pewnie zrobił sobie zawczasu liposukcję i makijaż permanentny, więc inspekcja zdrowia powinna sprawdzić cwaniakowi dokumentację medyczną, to się okaże że jest chory. Generalnie zatem wszyscy, co wiedzieli, że urzędnicy są co do jednego chorzy uzyskali dowód potwierdzający ich przekonania, bo skoro taki urzędnik na zdjęciu wygląda na chorego, znaczy jest chory, a jak wygląda na zdrowego, to znaczy że udaje, bo oni wszyscy są chorzy.
 
Gdy jednak przeszła już pierwsza fala emocji coraz większa ilość komentujących zaczęła zwracać uwagę, że faktycznie na podstawie samego nagiego zdjęcia to nie da się ocenić, czy ktoś jest chory, i żeby wyciągnąć jakieś wnioski trzeba by mieć dostęp do wyników badań laboratoryjnych i innych informacji o stanie zdrowia, albo przynajmniej do zdjęcia z poprzedniego roku, żeby zobaczyć czy coś się zmieniło czy nie, więc najlepiej żeby to lekarze sprawdzali. Wielu zdziwiło się wtedy, gdy im powiedziano, że lekarze już to sprawdzają i to od lat, bo urzędnicy byli cały czas badani, a jedyną różnicą było to, że odbywało się to w zaciszu gabinetów. Wielu zaczęło też pytać, jaką w końcu korzyść społeczeństwo osiągnęło z upokorzenia swoich urzędników, bo wygląda na to, że wcale nie są oni bardziej chorzy niż cała reszta społeczeństwa. Padły pytania, czy transparentność to naprawdę to samo co ekshibicjonizm, i czy przypadkiem obowiązek poddania się regularnym badaniom lekarskim nie wystarczy. I jaki był w ogóle cel tego wszystkiego...
 
A urzędnicy? A urzędnicy nadal wiszą nago na tablicach. W imię transparentności.