Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Jedwab cięty na szmaty


Dyskusje na temat czasu pracy sędziego koncentrują się zwykle na dosłownym rozumieniu tego pojęcia, jako czasu poświęcanego przez sędziów na pracę. Na tym ile sędziowie pracują, czy jest to mało, czy dużo, i jak się ma do różnego rodzaju norm czasu pracy. Warto jednak spojrzeć na czas pracy sędziego inaczej - nie od strony robotnika-sędziego a od strony zarządzającego całą tą wytwórnią wyroków, który musi odpowiednio manipulować dostępnymi mu zasobami materiałowymi, sprzętem i pracownikami.
"Czas” w tym przypadku rozumieć należy w najprostszy sposób, jako ilość godzin i minut poświęcanych na wykonywanie czynności związanych z rozstrzyganiem spraw. Tak jak w kosztorysie budowlanym przewiduje się określoną ilość roboczogodzin na wykonanie więźby dachowej czy wykopanie dołu. W tym aspekcie praca sędziego nie różni się przecież w żaden spob od pracy robotnika budowlanego - wykonanie czynności orzeczniczych także wymaga pewnej ilości czasu, owych „sędziogodzin” pracy. Jest to po prostu pewne dobro, które można rozpatrywać w kategoriach zapotrzebowania (czyli tego ile czasu jest potrzebne by wykonać pracę) i dostępności (czyli tego, ile czasu mogą poświęcić dostępni sędziowie). Tylko takie rozumienie pojęcia czasu pracy pozwoli bowiem spojrzeć na niego „po gospodarsku” i dostrzec pomijane dotąd problemy.
Po pierwsze wydaje się, że zarządzający sądami (w najszerszym tego słowa znaczeniu) zapominają, że czas pracy sędziego jest „cenny”. Nie chodzi mi tu przy tym o to, ile praca sędziów kosztuje państwo (czyli Pana, Panią, i nas wszystkich), i czy to dużo czy mało. Dla potrzeb tych rozważań czas pracy sędziego traktować należy jako cenny w takim samym sensie, jak mówi się, że cenna jest woda na pustyni. Jego wartość nie wynika bowiem tylko z ceny, którą należy za ów czas zapłacić, ale przede wszystkim z tego, że jest on niezbędny dla realizacji założonego celu i jednocześnie dostępny w ograniczonej ilości. Bez pracy sędziów nie jest bowiem możliwe sprawowanie wymiaru sprawiedliwości, zaś ilość „sędziogodzin” możliwych do wykorzystania na ten cel w ciągu dnia, miesiąca czy roku jest ściśle ograniczona. To, że czas pracy sędziego określony jest wymiarem nałożonych na niego zadań nie zmienia bowiem faktu, iż człowiek jest w stanie pracować bez przerwy tylko przez pewien czas.
To, jaka ilość sędziogodzin jest dostępna w danym okresie rozliczeniowym (ile by on nie trwał) zależna jest tylko od dwóch rzeczy: od tego ilu sędziów pracuje i od tego ile godzin każdy z nich może przeznaczyć na pracę. Pierwsze z tych dwóch zależy od tego, ilu sędziów zostanie przez suwerena zatrudnionych, to zaś od tego ile suweren chce wydać na ich zatrudnienie (bo za darmo przecież pracować nie będą), czy będzie kogo zatrudnić (bo to jednak nie jest kopanie rowu, ani przykręcanie śrubek na taśmie) i czy będą mieli gdzie pracować (czyli znowu pieniądze, tym razem na budynki). Natomiast przy rozważaniu tego, gdzie leży górna granica dziennego (ale tak samo miesięcznego i rocznego czasu pracy sędziego) zwykle wskazuje się, że czas ów ogranicza prawo sędziego do wypoczynku. Nie sposób nie zgodzić się z tym poglądem, znajdującym także poparcie zarówno w orzecznictwie krajowym jak i europejskim. Sądy wielokrotnie potwierdzały bowiem fakt, iż nawet zadaniowy czas pracy nie jest nieograniczony i musi uwzględniać prawo do wypoczynku. Czas pracy sędziego ogranicza jednak dodatkowo coś znacznie ważniejszego, niż prawo do wypoczynku. A jest to spoczywający na nim obowiązek wypoczynku.
W tym miejscu może paść pytanie, z czego miałby wynikać ów obowiązek wypoczynku ograniczający czas pracy sędziego. Odpowiedź na to pytanie jest zaś bardzo prosta – z tego samego, z czego wynika obowiązek wypoczynku kierowcy ciężarówki. W przypadku kierowców dostrzeżono bowiem, że bezpieczeństwo wymaga zachowania przez nich przy wykonywaniu pracy odpowiedniego poziomu sprawności intelektualnej, czujności, zdolności kojarzenia faktów, czasu reakcji – czyli tego wszystkiego, na co negatywnie wpływa zmęczenie. Oczywiście można w tym miejscu zapytać, co to ma wspólnego z sędziami, choć odpowiedź powinna nasuwać się sama. Praca sędziego to ciągłe kojarzenie faktów, przeprowadzanie eksperymentów myślowych, podejmowanie decyzji. Wraz ze zmęczeniem wzrasta ryzyko popełnienia błędu, którego konsekwencje mogą być bardzo poważne. Skoro nie pozwalamy zmęczonemu kierowcy ciężarówki prowadzić samochodu w obawie o to, że może popełnić błąd, który skończy się wypadkiem to dlaczego mielibyśmy pozwalać zmęczonemu sędziemu decydować o wolności, majątku czy losach przedsiębiorstwa? Z uwagi na to ograniczenie czasu pracy sędziego poprzez spoczywający na nim obowiązek wypoczynku traktować należy nie w kategoriach prawa czy przywileju sędziego, a jako sposób na zapewnienie obywatelom prawa do rzetelnego rozpoznania ich sprawy. Obywatel ma bowiem prawo, by jego najważniejszą sprawę w życiu sądził sędzia skoncentrowany na sprawie i przeprowadzanych dowodach, a nie na tym, żeby nie zasnąć. 

Skoro zatem już wiemy, że dostępna ilość sędziogodzin pracy jest ograniczona (bo nie da się w nieskończoność zwiększać ilości sędziów, ani też wydłużać im czasu pracy, należy przyjrzeć się, jak ten cenny i ograniczony zasób jest wykorzystywany. Dziś bowiem nie przykłada się do tej kwestii zbyt wiele uwagi, co skutkuje tym, że owo cenne dobro jest marnotrawione na robienie rzeczy, których sędziowie robić nie powinni, albo bez zrobienia których też można by osiągnąć oczekiwany cel. Marnotrawstwo to przybiera wiele postaci, dających się jednakże sprowadzić do wspólnego mianownika, jakim jest zła organizacja pracy, wynikająca zarówno z wadliwych przepisów ustawowych jak i będąca skutkiem nieprzemyślanych zarządzeń nadzorczych, a niekiedy nawet zwyczaju. Czas pracy sędziego marnotrawiony jest na przykład wszędzie tam, gdzie wykorzystuje się go do wykonywania czynności „technicznych”, takich jak podejmowanie decyzji co do wydawania kopii i odpisów orzeczeń, udzielanie odpowiedzi na zapytania innych sądów i organów, obsługa systemu komputerowego, w tym wszelkie "odnotowywanie" w nim czynności. To samo dotyczy także wszelkich czynności „nadzorczych” sprowadzających się niejednokrotnie do sporządzania szeregu pism zawierających informacje co do toku spraw bądź wyjaśnienia i odpowiedzi na pytania. Sędzia powinien bowiem podejmować wyłącznie czynności niezbędne do rzetelnego rozpoznania sprawy. Zlecanie mu robienia czegokolwiek innego jest jak cięcie cennego jedwabiu na ścierki do sprzątania – możliwe, ale jednocześnie będące strasznym marnotrawstwem
Drugim, choć nie wiadomo czy nie istotniejszym źródłem marnotrawstwa czasu sędziego jest zajmowanie się na raz wszystkimi przydzielonymi do rozpoznania sprawami. Konieczność prowadzenia postępowań jednocześnie w kilkudziesięciu, a często nawet kilkuset sprawach powoduje bowiem, że sędzia nie jest w stanie zapamiętać, co w każdej z tych spraw się działo. To zaś powoduje konieczność ponownego przeczytania i przeanalizowania sprawy przed podjęciem każdej decyzji, i tak naprawdę przed każdym terminem rozprawy. Duża ilość jednocześnie prowadzonych spraw oznacza bowiem automatycznie duże odstępny pomiędzy kolejnymi rozprawami. Rachunek jest prosty – przy 70 sprawach rozpoznawanych miesięcznie (7 sesji po 10 spraw na każdej) przy 300 sprawach pierwszy wolny termin na który można będzie rozprawę odroczyć będzie za cztery miesiące. Po czterech miesiącach trudno zaś spodziewać się, by sędzia pamiętał, co się w sprawie działo, musi więc poświęcić swój czas na ponowne jej przeczytanie. 

Nie można także pominąć strukturalnego marnotrawstwa czasu sędziego jakim jest rozbuchana kognicja sądów. Najpierw była to rewolucyjna reakcja na czasy komuny, gdy wszystko wrzucano do sądów bo one niezależne i niezawisłe, w odróżnieniu od złej władzy. Stąd wzięło się też, że obywatel który dopuścił się nieobyczajnego leżenia w stanie pijanym na trawniku, albo prowadzenia psa bez kagańca, ma prawo do zbadania swej sprawy przez sąd, i to nawet okręgowy, jeżeli dajmy na to kara 50 zł grzywny mu się nie spodoba. Sądy stały się też listkiem figowym dla poczynań władzy - bo jak się powie, że ostatecznie to sąd decyduje to już wszystko jest w porządku. Sztandarowy przykład takiej polityki to BTE - niby sąd wydawał orzeczenie, więc w razie czego było na niego, ale tak naprawdę nie miał możliwości badania niczego poza tym, czy zgadza się liczba pieczątek. Owszem, korona z głowy sędziom nie spadnie, jak pochylą się także nad drobnymi sprawami, które dla poszczególnego obywatela mogą być bardzo ważne. Podobnie jak i nic się nie stanie jak będziemy szyć z jedwabiu nie tylko garnitury, ale i kombinezony robocze. Taki kombinezon będzie owszem spełniał swoją funkcję, a jego użytkownik będzie czuł się dowartościowany. Tyle tylko, że odbędzie się to kosztem kogoś, kto będzie potrzebował ślubnego garnituru, ale go nie dostanie, bo akurat zabrakło nam jedwabiu.


Uzdrowienie sytuacji w sądach z punktu widzenia czasu pracy sędziego wymaga po pierwsze zaakceptowania zasady, iż celem działania sądów nie jest pokrywanie wpływu i osiąganie dobrych wyników statystycznych, a rzetelne rozpoznawanie spraw obywateli. Rzetelne rozpoznawanie spraw obywateli wymaga zaś tego, by sprawy te rozpoznawali sędziowie, którzy nie są przemęczeni pracą, którym umożliwiono, a może nawet nakazano, odpoczynek umożliwiający zachowanie niezbędnej sprawności umysłowej. Zaakceptowanie tego faktu uczyni oczywistą konieczność dokonania przeglądu zarówno ustawodawstwa jak i praktyki, by odnaleźć i zlikwidować przypadki marnotrawstwa czasu sędziego. W pierwszej jednak kolejności należy wyeliminować wszelkie przypadki, w których na sędziów nakładane są obowiązki o charakterze „technicznym”, nie będące niezbędnymi dla rzetelnego rozpoznania sprawy. Należy też rozważyć odstąpienie od praktyki jednoczesnego kierowania na rozprawę wszystkich przydzielonych sędziemu spraw, ograniczając liczbę rozpoznawanych jednocześnie spraw do takiej, która umożliwia sędziemu kontrolę nad nimi. W wielu przypadkach nie będzie to nawet wymagało zmian legislacyjnych, a jedynie zmiany dotychczasowego zwyczaju, powstałego samorzutnie bądź ukształtowanego przez lata szeregiem zarządzeń nadzorczych, na który wszyscy narzekają, ale postępują zgodnie z nim. Podobno każda rewolucja zaczyna się od pytania „dlaczego?”, może warto więc częściej to pytanie zadawać.