Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 27 lipca 2011

Misja edukacyjna

Po kolejnym dniu pracy muszę stwierdzić, że brak praktycznej wiedzy i umiejętności odnośnie sposobu „korzystania” z sądów staje się powoli bardzo poważnym problemem społecznym. Jej brak, przy powszechnej niechęci do korzystania z profesjonalnej pomocy prawnej, prowadzi tak naprawdę do pozbawienia prawa do sądu i sprawnego procesu. Uchybienie terminom, niedochowanie wymagań formalnych, nieumiejętne sformułowanie wniosków – to wszystko zwykle nie prowadzi do niczego dobrego, a może doprowadzić nawet do utraty słusznych roszczeń. Nie chodzi tu przy tym o brak umiejętności dochodzenia konkretnych roszczeń, bo nie można oczekiwać, by każdy był w stanie poprowadzić swą sprawę bez uciekania się do pomocy adwokata. Wiedza, której brakuje „podsądnym” – i używam tego określenia z premedytacją – to często wiedza najbardziej podstawowa, taka, której powinno się uczyć w szkołach.

Podsądnym brakuje wiedzy w zakresie podstawowej terminologii, chociażby co do określeń takich jak „powód” i „pozwany”, by nie zdarzały się przypadki, że – jak to głosi stara sądowa anegdota – ktoś w rubryce „powód” wpisze: „bo mąż nie daje pieniędzy na dom”. Podobnie o ile określenie „dłużnik” jest dziś chyba dla wszystkich jasne, to w wypadku „wierzyciela” jest już znacznie gorzej. Ale nie chodzi przy tym tylko o terminy czysto prawne. Ja sam ostatnio z przerażeniem stwierdziłem, że coraz więcej ludzi nie rozumie nawet słowa „spokrewniony”. Pytanie zaś czy ktoś „kwestionuje” testament czasem kończy się zrobieniem wielkich oczu przez osobę, do której to pytanie jest skierowane. Używanie słów takich jak „weryfikacja” czy nawet „modyfikacja” budzi podobne reakcje. Ale to akurat chyba jest inny, głębszy problem.

„Podsądnym” często brakuje także wiedzy o tym jak należy pisać pisma i podania, nawet nie tyle odnośnie ich treści, co formy. Brakuje wiedzy na temat tego jaki powinien być układ pisma urzędowego, co powinno się w nim znaleźć i w jaki sposób należy je wnosić. Że takie pismo powinno zawierać datę, oznaczenie autora i adresata, oznaczenie sprawy, podpis, że powinno mieć margines do wszycia do akt. Że powinno się sporządzać odpisy, a przy uzupełnianiu dokumentacji składać pisma przewodnie – to wszystko są absolutne podstawy, których powinno się uczyć w szkołach. Podobnie jak umiejętności jasnego i zwięzłego formułowania wypowiedzi. Dopiero dalej należałoby wspominać o potrzebie przekazywania wiedzy co do znaczenia terminów, potrzeby dochowania formy szczególnej, jeżeli prawo jej wymaga, zasad zachowania się na sali sądowej i tego jak przebiega postępowanie sądowe. O znaczeniu dowodu i potrzebie jego przeprowadzenia. O sposobie egzekwowania orzeczeń i konieczności podporządkowania się nim.

Już tylko na marginesie można wskazać, że przydałaby się także nauka tego, co kiedyś, dawno temu, nazywano savoir-vivre. Bo niestety jakby zanikła dziś świadomość tego, że na rozprawę w sądzie wypada przyjść w odpowiednim stroju, że nie należy wchodzić na salę rozpraw z siatkami zakupów, że należy wyłączyć telefony komórkowe, a w żadnym wypadku nie należy z nich korzystać w trakcie rozprawy. Że nie należy pisać pism do sądu na przypadkowych kartkach wyrwanych gdzieś z zeszytu, że nie powinno się do tego celu używać papeterii w różowe misie i nie powinno się ich podpisywać jaskrawozielonym tuszem z brokatem. Dlaczego nie powinno? No cóż, współczuję tym, którzy nie potrafią odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Kto powinien pełnić ową misję edukacyjną? W zasadzie wszyscy. Przede wszystkim szkoły. Nic by się nie stało, gdyby w szkole zamiast jednej lekcji religii była jedna lekcja przysposobienia do życia w społeczeństwie, na której uczono by praktycznego dochodzenia swych praw, załatwiania spraw urzędowych, czy nawet odpowiedzialnego korzystania z oferty banków. Praktycznych porad na temat tego jak wnosić sprawę do sądu powinno udzielać Ministerstwo Sprawiedliwości, samorządy, organizacje pozarządowe. Te porady powinny być łatwo dostępne i prezentowane w sposób zrozumiały dla przeciętnego człowieka, bo tylko w ten sposób można będzie zapewnić każdemu odpowiedni dostęp do wymiaru sprawiedliwości. Dziś bowiem takich informacji tak naprawdę nie ma, a zwykły człowiek, któremu ktoś nie oddał pożyczki, albo który właśnie odebrał nakaz zapłaty zdany jest na szczątkowe, albo i wręcz mylące informacje dostępne w kolorowej prasie albo w internecie. Pomyślałem więc, że spełniając swą misję edukacyjną spróbuję stworzyć taki poradnik dla podsądnego. Na razie dotyczący tylko sposobu postępowania po otrzymaniu nakazu zapłaty. W kolejnych odcinkach zamierzam opisać o co chodzi z tym nakazem, jak wnosi się od niego sprzeciw (i kiedy), jak przygotować się na wizytę w sądzie i jak wygląda rozprawa. Kto wie, może wyniknie z tego coś więcej.

piątek, 22 lipca 2011

Stawiennictwo nieobowiązkowe

Miałem dzisiaj bardzo interesującą sesję. Na żadną z dziesięciu wyznaczonych rozpraw nie stawił się nikt. Nawet pies z kulawą nogą nie przyszedł wysłuchać co miałem do powiedzenia. Wszyscy albo wnosili o rozpoznanie pod ich nieobecność, albo informowali, że nie stawią się z uwagi na „sytuacje rodzinną” albo po prostu zignorowali skierowane do nich wezwania i zawiadomienia. I tak się zastanawiam, jaki jest sens wyznaczać rozprawę, na którą nikt nie przyjdzie. Czy nie należałoby skończyć z hołubieniem koncepcji panów profesorków teoretyków o bezwzględnej potrzebie bezpośredniości, ustności postępowania i takich tam. Skoro nawet strony uważają, że nie muszą przychodzić osobiście bo wystarczy im to, co napisali, to może warto by po prostu wprowadzić fakultatywność rozprawy? Wprowadzić zasadę, że rozprawa odbywa się wtedy, gdy strony tego zażądają, albo sąd uzna to za konieczne?

Bardzo wiele czasu i pieniędzy można by zaoszczędzić, gdyby rozprawa odbywała się tylko wtedy, gdy jest to bezwzględnie konieczne, a chociażby tylko wtedy, gdy pozwany wda się w spór. Bo dzisiaj często jest tak, że sędzia wychodzi na salę, stwierdza, że stawił się powód, jego pełnomocnik i wszystkich ośmiu świadków, ale stawili się zupełnie niepotrzebnie bo pozwany nie złożył odpowiedzi na pozew więc można wydać wyrok zaoczny. Nic by się nie stało gdyby proces rozpoczynał się od doręczenia pozwanemu odpisu pozwu (oczywiście rzeczywistego doręczenia, a nie przez podwójne awizo), a w wypadku nie złożenia przez niego odpowiedzi na pozew sąd mógłby wydać na posiedzeniu niejawnym wyrok zaoczny. Na pewno nie ucierpiałyby na tym prawa pozwanego do uczciwego procesu. Bo w końcu jaka jest z punktu widzenia pozwanego różnica pomiędzy wydaniem wyroku zaocznego na rozprawie a jego wydaniem na posiedzeniu niejawnym?  

To, że pozwany wdaje się w spór także nie oznacza, iż rozprawa jest absolutnie konieczna dla prawidłowego rozstrzygnięcia sprawy. Stwierdziłbym nawet, że w dużej części spraw rozprawa jest całkowicie zbędna, bo strony nie mówią na niej więcej niż jest wskazane w dokumentach. Jeżeli spór jest wyłącznie sporem o interpretację przepisu prawa to całość argumentacji można bez większego problemu przedstawić na piśmie. Wymiana pism i odpowiedzi na nie zwykle daje jednoznaczną odpowiedź na temat tego jakie stanowiska zajmują strony i jakie argumenty przedstawiają na ich poparcie. Rozprawa jest wtedy tylko „kwiatkiem do kożucha”, bo „mowy” stron ograniczają się zwykle do podtrzymania tego co napisano w pismach. To samo dotyczy także sytuacji, w której stan faktyczny jest wprawdzie sporny, ale jedynymi dowodami na podstawie których może on być ustalony są dowody z dokumentów. Te dokumenty są w aktach, zna je i sąd i strony więc po co jeszcze tutaj rozprawa? Co więcej, czasem już z tych dokumentów widać, że powództwo jest oczywiście bezzasadne i niezależnie od tego co powód powie na rozprawie to i tak nic tego nie zmieni. Po co więc wyznaczać rozprawę, jak  i tak powództwo będzie oddalone.

Oczywiście jeżeli strona zażyczyłaby sobie, by odbyła się rozprawa to rozprawę należałoby wyznaczyć. Ale z zastrzeżeniem, że za niestawiennictwo na niej wymierzona będzie stronie (jak również jej pełnomocnikowi, jeśli to on o to wnosił) surowa kara. Za marnowanie czasu sądu. I z zastrzeżeniem, że jeżeli na rozprawie stawią się świadkowie zgłoszeni przez tę stronę to nie zostaną przesłuchani a dowód z ich zeznań zostanie pominięty. Należy skończyć z sytuacjami, w których pan mecenas najpierw wnosi o przesłuchanie ośmiu świadków, a potem ma czelność wnosić o prowadzenie rozprawy pod swą nieobecność i na rozprawie się nie pojawia.  I to samo będzie dotyczyło wszystkich kolejnych rozpraw. Bo jak ktoś sobie życzy rozprawy to niech potem na nią przychodzi. W końcu czyja to jest sprawa? Strony czy sądu?

A co jak ktoś nie będzie mógł się stawić? No to zależy z jakiego powodu. Jeżeli byłby obłożnie chory, na misji w Afganistanie, na pogrzebie kogoś bliskiego – proszę bardzo. Ale takie powody jak urlop nad morzem, komunia chrześnicy, rocznica przysięgi, kurs szydełkowania czy pielgrzymka do Jeleniej Góry to odrobinę za mało. W końcu należy wyraźnie zaznaczyć, że sąd może i jest dla ludzi, ale nakładane przez niego obowiązki są ważniejsze niż plany urlopowe czy wygoda wzywanych. Gdy przeglądałem dostępne w Internecie informacje o funkcjonowaniu sądów w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii przewijało się tam wciąż jedno istotne zastrzeżenie – „the court does not reschedule” – sąd nie zmienia ustalonego terminu rozprawy. Na rozprawie można poprosić o więcej czasu na przygotowanie swego stanowiska, ale nie można sobie po prostu nie przyjść na nią ponieważ komuś się nie chciało, nie mógł urwać się z pracy albo miał umówioną wizytę u dentysty. Sprawa przed sądem jest ważniejsza niż wszystko inne. Świadomości tego faktu niestety bardzo brakuje.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Ignorantia iuris

Jak rozsądnie wskazał jeden z komentatorów mojego bloga, wiele przypadków niewłaściwego zachowania w sądzie może być spowodowanych tym, że osoba dopuszczająca się owej "zbrodni" po prostu nie wiedziała jak należy się zachować. W końcu nigdzie nie uczy się sposobu zachowania w sądzie, a jedynym źródłem powszechnie dostępnej informacji na ten temat są telewizyjne teatrzyki w stylu "Anny Marii Wesołowskiej" albo, co gorsza, amerykańskie filmy. O ile chyba każde kolorowe czasopismo ma swoją rubrykę "prawnik radzi" to rzadko kiedy pojawiają się tam informacje na temat tego co w sądzie wolno, a czego nie wolno, co sąd może zrobić a czego nie może. Brak takiej informacji nie tylko utrudnia dochodzenie swych praw przed sądem, ale może leżeć też u źródła części negatywnych opinii o sądach czy też nawet niektórych teorii spiskowych albo oskarżeń o korupcję czy stronniczość. No bo skąd zwykły człowiek może wiedzieć, że to, że jego sprawie nadano nową sygnaturę akt wcale nie ma na celu "zamotania oczywistej sprawy" tylko jest konsekwencją tego, że wniósł on sprzeciw od nakazu zapłaty? Podobnie bardzo wiele zarzutów pod adresem sądów, z którymi się spotykam jest zarzutami nie pod adresem sędziego, ale pod adresem złego prawa, które sądy, i sędziowie muszą stosować.

Jako pierwszy z brzegu przykład mogę przytoczyć skargę pewnego obywatela, który poczuł się ofiarą zbrodni sądowej polegającej na tym, że sąd działając w zmowie ze spółdzielnią mieszkaniową odrzucił jego „słuszny” sprzeciw, do którego załączono dowody świadczące „w sposób oczywisty” o bezzasadności roszczenia. Może i faktycznie ów sprzeciw był zasadny, ale niestety nie został wniesiony ma urzędowym formularzu. Przepis art. 130(1) §1 kpc jednoznacznie nakazuje wówczas wezwać do złożenia sprzeciwu na formularzu („przewodniczący wzywa”) a jeżeli w wynikającym z tego samego przepisu tygodniowym terminie brak ten nie zostanie uzupełniony, to §2 tego przepisu nakazuje bezwzględnie ów sprzeciw odrzucić („sąd odrzuca”). Tu nie ma żadnego pola manewru dla sędziego, żadnej swobody decyzji, nie ma tu miejsca na jakiekolwiek negocjacje, „przymykanie oka” czy nawet zwykłą uczciwość i sprawiedliwość przy orzekaniu. Wiele razy zdarzało mi się odrzucać ewidentnie zasadne sprzeciwy. Takie, w których podnoszono skuteczne zarzuty przedawnienia, przedstawiano dowody na to, że należność została dawno temu zapłacona, czy wręcz dokumenty, z których wynikało, że umowa została zawarta przez oszusta który posłużył się danymi osobowymi pozwanego. Odrzucałem je, bo nie miałem innego, zgodnego z prawem, wyjścia. Przepis art. 5 kc, ów „zawór bezpieczeństwa” chroniący przed nadużywaniem prawa materialnego nie ma niestety swego odpowiednika w przepisach procedury. Na to zaś ani sądy ani sędziowie nie mogą nic poradzić.

Prócz problemów z dopełnieniem wymagań formalnych źródłem oskarżeń kierowanych przeciwko sądom i sędziom często jest także nieświadomość znaczenia terminów i bezwzględności skutków uchybienia im. Pewnego razu napotkałem w gdzieś w internecie na skargę obywatela, że głupi skorumpowany sąd ukarał go niewspółmiernie do winy bo odrzucił jego „zasadną” apelację tylko dlatego, że on spóźnił się jeden dzień z jej złożeniem. Kilka razy widziałem prośby i podania o przedłużenie tygodniowego terminu do uiszczenia opłaty od pozwu czy apelacji, motywowane tym, że piszący spodziewa się lada dzień przypływu gotówki. I skargi oraz listy z wyrazami oburzenia gdy sąd takiej prośby nie uwzględnił. Pewna pani skarżyła się – gdzieżby indziej – do Pana Ministra, że sąd dał jej tylko 2 tygodnie na „przygotowanie obrony” podczas, gdy cała sprawa liczy ileśtam segregatorów dokumentów. Jeszcze ktoś inny poszedł na skargę do prezesa, i wykrzyczał tam, że on sobie nie życzy, żeby „jakiśtam sędzia” nakładał na niego nierealne terminy bo on jest kombatantem i zasłużonym. Najwidoczniej ludzie ci nie zdawali sobie sprawy z tego że terminy do wniesienia apelacji czy sprzeciwu, do uzupełnienia braków formalnych czy też do wniesienia opłaty wynikają wprost z przepisu ustawy, a nie są wynikiem „widzimisię” sędziego. Nie wiedzieli też zapewne, że terminy te nie mogą zostać przedłużone ani przez sąd ani przez sędziego, a konsekwencje ich przekroczenia kodeks określa jednoznacznie. Spóźnioną apelację sąd musi odrzucić, niezależnie od tego, czy ktoś się spóźnił z jej wniesieniem o jeden dzień czy o cały miesiąc. Nie ma znaczenia, czy wnoszący ją jest zdrowy czy chory, bogaty czy biedny, czy był w depresji czy po prostu się zagapił. Nie pomogą tu żadne prośby i błagania, bo sędzia po prostu nie ma takiej władzy by je uwzględnić, choćby nawet chciał. Bezpodstawne jest zatem budowanie w oparciu o ten fakt teorii spiskowych tudzież odsądzania sędziego od czci i wiary za niewrażliwość na ludzką krzywdę.

Cóż można na to poradzić? Ano tylko jedno. Edukacja. Edukacja prawna. Tłumaczenie wszystkim czym są sądy, jak działają, o co można się do nich zwrócić i jak to zrobić. To nauczanie o podstawach prawa, o znaczeniu formy i terminu, o dowodzeniu swych racji i potrzebie korzystania z pomocy prawnej. By autorytet sądów nie cierpiał na tym, że decyzje których wydanie narzucane jest przez prawo (jak np. odrzucenie spóźnionego sprzeciwu) są przez podsądnych odbierane jako przejaw stronniczości, korupcji czy prywaty sędziego.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Autorytet

Napisałem w poprzednim wpisie, że wszystkie te nakazy, zakazy i kary z nimi związane winny służyć umocnieniu autorytetu sądów. Teraz jednakże wydaje mi się, że nie jest to właściwe słowo. Że autorytet to tylko droga do celu, którym jest osiągniecie stanu, w którym postawa poszczególnych obywateli wobec sądów, sędziów i orzeczeń sądowych będzie adekwatna do powagi sądu, godności urzędu sędziego i pozycji ustrojowej sądów. Wprowadzenie kary za ignorowanie orzeczeń sądowych nie spowoduje bowiem, że ukarany nabierze szacunku do sądu i uzna jego autorytet. On najwyżej będzie czuł respekt wobec silniejszego, posiadającego władzę karania go i podporządkuje się mu, dostosowując się do żądanego od niego wzorca zachowań z obawy przed karą. Co nie zmienia faktu, iż ostateczny efekt będzie taki sam.

Jaka miałaby być owa prawidłowa postawa wobec sądów i ich orzeczeń? Trudno określić to jednym słowem, znacznie łatwiej jest wskazać, jakie postawy nie powinny być akceptowane, jakie zachowania podważają pozycję ustrojową sądów czy też kłócą się z potrzebą utrzymania należytej jego powagi. Są to wszelkie zachowania polegające na ignorowaniu lub kontestowaniu prawomocnych orzeczeń sądowych. Wszelkie te butne zapowiedzi, że ktoś nie ma zamiaru podporządkować się orzeczeniu, także niestety padające ze strony polityków z pierwszych stron gazet. Chodzi tu także o te wszystkie przypadki, w których podsądny, przeciwko któremu wydano wyrok nakazujący zrobienie czegoś oczekuje ze spełnieniem swego obowiązku do chwili, gdy zostanie do tego przymuszony. Postawa „nie mam gotówki, więc nie muszę płacić” występuje tak często, że nie ma nawet potrzeby o tym więcej pisać. Bo płaci się nie dlatego, że sąd to nakazał, tylko dlatego, że przyszedł komornik i zabiera. Raz zdarzyło mi się nawet, że pozwany miał  pretensje do powoda, że ten dopiero po ośmiu latach od otrzymania wyroku eksmisyjnego poszedł z nim do komornika. Reakcją na moje stwierdzenie, że to on od ośmiu lat ignoruje orzeczenie sądu było zdziwienie, bo on myślał, że musi być komornik. Jakoś nie dotarło do jego świadomości, że wyrok skierowany jest przede wszystkim do niego.

Prócz niewłaściwych postaw wobec orzeczeń sądów nagminne są niewłaściwe postawy wobec sądów jako instytucji oraz samych sędziów. Praktycznie na porządku dziennym jest ignorowanie przez świadków wezwań do stawienia się w sądzie. Regularnie widuję ludzi, którzy przyszli do sądu ubrani jak na imprezę przy grillu – krótkie spodenki, podkoszulki na ramiączkach, t-shirty z głupawymi nadrukami, panie noszące pasek zamiast spódniczki i szalik zamiast bluzki. Do tego dochodzi wielka swoboda z jaką różni „znawcy” uznają za stosowne rzucać pod adresem sądów i sędziów zarzuty o niekompetencję, korupcję, lenistwo, czy nawet popełnienie przestępstw. Wystarczy przeczytać w internecie jakikolwiek tekst w sprawie wydanego przez sąd orzeczenia i komentarze do niego. Większość z nich sprowadza się do jednego wspólnego mianownika – Nie wiem wprawdzie jak to naprawdę było i o co w sprawie chodzi, ale i tak uważam tego sędziego za niedouczonego, skorumpowanego idiotę. Nikt nie czuje żadnych oporów przed rzucaniem oskarżeń czy pomówień, bo sędziowie to tacy „chłopcy do bicia”, w końcu nikt ich nie weźmie w obronę, ani rząd, ani sejm, ani niestety nawet KRS, który powinien stać na straży pozycji ustrojowej sądów. 

Budowanie w świadomości społecznej właściwych wzorców zachowań w stosunku do sądów, sędziów i wyroków sądowych wymaga współpracy wszystkich organów władzy i nie tylko. Nie wystarczy, że sędziowie nie będą się spóźniać na rozprawy, będą zawsze czytać akta przed rozprawą i zrozumiale uzasadniać swe wyroki. Nie można całego problemu ograniczać do stwierdzenia, że skoro sędziowie nie szanują obywateli to nie mają co liczyć na ich szacunek. Owszem, sędziowie powinni zapracować na szacunek obywateli pełniąc swą służbę w sposób odpowiadający godności piastowanego urzędu. Ustawodawca powinien tworzyć jasne i przejrzyste prawo wprowadzające uczciwe reguły postępowania i jednocześnie pozwalające sędziom na właściwe wykonywanie powierzonych im zadań. Rząd powinien dbać o zapewnienie odpowiednich do potrzeb sił i środków, by sądy mogły pracować sprawnie. Szkoły, organizacje pozarządowe, samorządy powinny dbać o właściwą edukację obywatelską, a rodzice uczyć swe dzieci czym są sądy. Bo niestety jeżeli komuś od najmłodszych lat nie wpojono właściwych postaw, to trudno będzie go ich później nauczyć.

I tu, na koniec tych rozważań niestety muszę stwierdzić, że nie da się uciec przed wymuszaniem właściwych postaw siłą, poprzez nakazy, zakazy i kary za ich naruszenie. Bo realia są takie, że samo apelowanie o powstrzymanie się od jakichś zachowań to za mało. Bo każdy, kto ostentacyjnie nie szanuje orzeczeń sądów czy postępuje w sposób naruszający ich powagę wywiera bardzo zły wpływ na innych. Dlatego najpierw należy wymusić właściwe postawy, a dopiero potem przekonywać obywateli, że faktycznie tak powinni postępować. Bo sztuka rządzenia to niestety także sztuka odpowiedniego stosowania przemocy, w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej ilości, a zarówno za mało jak i za dużo przemocy nie prowadzi do niczego dobrego.

P.S.
Bardzo interesujące rozważania dotyczące przemocy jako instrumentu rządzenia znajdują się w książce Roberta Heinleina „Żołnierze kosmosu”. Film nakręcony na jej motywach nie oddaje całej głębi rozważań filozoficzno - socjologicznych zawartych w tej powieści. Polecam w szczególności bardzo interesujące rozważania dotyczące prawidłowego sposobu postępowania z małoletnimi przestępcami, oraz potrzeby stosowania kar cielesnych jako odwołujących się do naturalnego, ewolucyjnego mechanizmu zapobiegania działaniom przynoszącym szkodę.

środa, 6 lipca 2011

Prośby, apele, petycje...

Przez tych kilka lat gdy zasiadam za sędziowskim stołem podsądni próbowali wielu rzeczy, by w inny sposób niż merytorycznymi argumentami przekonać mnie do swych racji i do wydania orzeczenia na ich korzyść. Przedstawiano świadectwa moralności wystawione przez ks. proboszcza, fundacje, organizacje i stowarzyszenia, by przekonać mnie, że dany człowiek jest biedny ale uczciwy więc nie powinien spłacać długów. Wymachiwano mi przed oczami dziećmi i zdjęciami zabitych, płakano na komendę i zapowiadano powieszenie się na drucie pod napięciem na torach kolejowych na moście z kamieniem u szyi. Udawano ciężko niepełnosprawnych, którym każdy krok sprawia ból, urządzono nawet grupowe modły na korytarzu. O takich drobiazgach jak „grożenie” że jak coś zrobię, to złożą na mnie skargę do ministra to nawet nie warto wspominać. I nic z tego. Nie rusza mnie to, bo nie powinno. No, może nie do końca. Przyznaję, że czasami miało to wpływ na moje orzeczenia... ale bynajmniej nie tak jak niektórzy by oczekiwali. Wiem, że nie powinienem, ale czasami nie mogę się powstrzymać. Na przykład wtedy gdy pewien powód wszedł mi na salę ze zbolałą miną ciężko wspierając się na dwóch kulach, podczas, gdy pół godziny wcześniej widziałem go jak skakał między zaspami jak gazela, a potem wbiegł po schodach na piętro.

Takie teatralne sztuczki to nic wielkiego, w końcu w wielu innych sytuacjach życiowych staramy się sprawiać pozory, że jesteśmy kimś innym niż w rzeczywistości. Dopóki tej „grze” nie towarzyszy składanie wprost fałszywych zeznań to wszystko jest w porządku. Gorzej, gdy owe próby pozamerytorycznego wpływania na sędziego podejmowane są poza rozprawą. Wielu ludzi nie dostrzega bowiem nic złego w pomyśle, że w toku postępowania „pójdą sobie do sędziego i prywatnie z nim porozmawiają, żeby mu wszystko wytłumaczyć”. Ze mną kilka razy próbowano umówić się na osobistą rozmowę, wchodzono na siłę do pokoju, zaczepiano na korytarzu, wydzwaniano do sekretariatu prosząc o połączenie ze mną. Dziwne. Wszyscy oczekują, że sędzia będzie bezstronny, ale jednocześnie chcieliby żeby im pomógł. Ciekawe jak by zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że ich przeciwnik procesowy prywatnie rozmawiał sobie z sędzią o sprawie, i sędzia mu powiedział co ma zrobić żeby wygrać. Czy także nie widzieliby w tym nic złego czy może natychmiast zażądali zmiany tego stronniczego, skorumpowanego sędziego?

Moim zdaniem jakiekolwiek próby wywierania nacisku na sędziego orzekającego w sprawie, kontaktowanie się z nim poza rozprawą w związku z toczącym się procesem, apelowanie, demonstrowanie poparcia dla którejś ze stron procesu czy też dla jej stanowiska powinno być karane jako przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości. Dotyczyć to powinno zarówno stron procesu, jak i tych, którzy próbują ich „wspierać” poprzez kierowanie do sędziego apeli, listów otwartych i zamkniętych, urządzających demonstracje za wydaniem orzeczenia o określonej treści albo modły przed sądem, niezależnie od wyznania i obrządku. Tak samo traktowani powinni być też ci, którzy wpadają na pomysły, by wymiar kary za konkretne przestępstwo określić w drodze zbierania podpisów pod ankietą a także dziennikarze uważający za stosowne wypowiadać się, że jeżeli w sprawie zapadnie inny wyrok niż oni uważają za właściwy to będzie to znaczyło, że macki tego czy tamtego sięgają także sądów. Może gdyby paru „lobbystów” zostało przykładnie ukaranych to inni by zrozumieli, że od wyrokowania o winie i karze, tudzież o prawach i obowiązkach stron konkretnego postępowania uprawnione są tylko sądy. A nie internetowe zgromadzenia ludowe, stowarzyszenia poszkodowanych, czy dziennikarze poczytnych (czy raczej pooglądnych z racji niewielkiej ilości tekstu) gazet lub czasopism, choćby byli oni naczelnymi redaktorami działów prawnych i uważali, że ich jest tylko racja, i to święta racja. Nie chodzi mi o to, że sędzia powinien być zamknięty w wysokiej wieży z kości słoniowej i na podsądnych patrzeć z góry, ale nie może być też tak, że każdy sobie może lobbować za wydaniem takiego a nie innego wyroku. W momencie skierowania sprawy do sądu powinny kończyć się wszelkie dywagacje co do tego jaki powinien być wyrok. Na wszelkie pytania odnośnie tego jakiego ktoś spodziewa się wyroku, jakiego wyroku oczekuje, jaki jego zdaniem powinien zapaść wyrok powinna padać tylko jedna odpowiedź: „o tym jaki będzie wyrok zadecyduje sąd”.

piątek, 1 lipca 2011

Rok z nagrywaniem

I tak bez fanfar, konferencji prasowych, wypowiedzi do prasy i tego rodzaju fajerwerków upływa nam pierwsza rocznica wejścia w życie przepisów o sporządzaniu protokołów elektronicznych, czyli o nagrywaniu rozpraw. Był to drugi – obok Lubelskiego Sądu Elektrycznego d/s wątpliwych i przedawnionych długów – sztandarowy projekt reformatorski Pana Ministra. Kamery, mikrofony i komputery miały skrócić rozprawy i ogólnie ułatwić wszystkim życie, a Pan Minister dzięki temu mógł chodzić w glorii i chwale reformatora, modernizatora i usprawniacza sądów. Skąd więc ta dziwna cisza? Ano stąd, że na chwilę obecną Pan Minister nie ma się czym chwalić. Przez te 12 miesięcy nie nagrano bowiem jak dotąd nawet jednej minuty rozprawy.

Dlaczego rozprawy nie są nagrywane? Bo po pierwsze nie mamy „armat”. Nie ma kamer. Nie ma mikrofonów. Nie ma urządzeń do nagrywania. Nie ma repozytoriów nagrań. Nie ma oprogramowania. Nie ma przeszkolonych protokolantów. Nie ma instrukcji i regulaminów postępowania. Inaczej mówiąc, tak jak wielokrotnie prorokowano, jak dotąd cała „reforma” ogranicza się do uchwalenia zmiany kodeksu postępowania cywilnego, i wprowadzenia przepisu, zgodnie z którym rozprawy są nagrywane. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu nie sposób uniknąć wrażenia, że autorzy owej „reformy” nigdy nie mieli zamiaru naprawdę wprowadzić jej w życie, a na pewno nie zależało im na tym, by jej wprowadzenie usprawniło pracę sądów. Praca nad ustawą wyglądała tak, jakby autorom nowej regulacji zależało wyłącznie na jak najszybszym jej uchwaleniu, żeby można było ogłosić sukces, a potem sprawę „odfajkować” i szukać następnych sposobów na poprawienie wizerunku Pana Ministra. Skąd taki wniosek? Ano chociażby stąd, że w toku prac nad ustawą zignorowano wszelkie postulaty i propozycje praktyków, oraz głosy krytyki płynące ze wszystkich stron. Najwidoczniej jakiekolwiek rozważanie, debatowanie, poszukiwanie jak najlepszych i możliwych do wprowadzenia w praktyce rozwiązań było nie na rękę „reformatorom” bo opóźniałoby prace, no i potencjalnie groziło tym, że cały projekt mógłby pójść do kosza jako interesujący, ale niemożliwy do wprowadzenia w praktyce. Uruchomiono więc „maszynkę do głosowania” większość sejmowa podniosła ręce tak jak Partia im kazała i demokracji stało się zadość. „Reformę” wprowadzono, ogłoszono, pokazano się do kamer i to by było na tyle.

Po medialnym zdyskontowaniu „reformy” Pan Minister stracił zainteresowanie całą sprawą. Stracił je do tego stopnia że nie uznał nawet za stosowne wydać zasadniczego rozporządzenia wykonawczego, bez którego wdrożenie całej „reformy” jest po prostu niemożliwe. Chodzi tu o rozporządzenie, o którym mowa w nowo wprowadzonym art. 158 §5 kpc – rozporządzenie określające „rodzaje urządzeń i środków technicznych służących do utrwalania dźwięku albo obrazu i dźwięku, sposób sporządzania zapisów dźwięku albo obrazu i dźwięku oraz sposób identyfikacji osób je sporządzających, jak również sposób udostępniania oraz przechowywania takich zapisów”. Oznacza to, że po roku od „wprowadzenia” nagrywania rozpraw nadal nie wiemy ani jakie kamery powinny być kupione, ani ile ich ma być, ani tego na czym te nagrania będą zapisywane i gdzie przechowywane. Niestety nadal nie wiemy też jak Pan Minister i Podwładni Jego wyobrażają sobie udostępnianie nagrań stronom, sądowi odwoławczemu, więźniom, biegłym i tym podobnym. Bo jak już wiele razy pisano, mówiono i zwracano uwagę w uzasadnieniu projektu ten problem został po prostu pominięty, albo sprowadzony do stwierdzenia, że nagrania „będą udostępniane”

Ach, owszem, prawie bym zapomniał... brak rozporządzenia wykonawczego nie stanowił przeszkody dla ogłoszenia przetargu na dostawę sprzętu do nagrywania rozprawdla sądów apelacyjnych i okręgowych  (zamówienie nr BDG-II-3821-01/10). Oczywiście tylko sprzętu do nagrywania, bo o odtwarzaniu nagrań autorzy „reformy” konsekwentnie zapominają. Do wzięcia w tym przetargu było jakieś 15 milionów złotych, które zarezerwowano w budżecie na wdrożenie tego projektu. Zaiste dziwny jest to jednak sposób na wydawanie publicznych pieniędzy, bo oznacza to, że przetarg na dostawę sprzętu ogłoszono jeszcze zanim Pan Minister zdecydował co konkretnie powinno być kupione. Czyżby zamierzano dostosować treść rozporządzenia do propozycji któregoś z oferentów?