Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 19 sierpnia 2015

Repetytorium

 
W licznych przechodzących przez moje ręce pismach procesowych dostrzegam często fundamentalne błędy dotyczące podstaw tego, czym powinien być i jak powinien przebiegać proces sądowy. Jakieś relikty czasów inkwizycyjności, pokłosie pobłażliwości sądów, wygodnictwo. Przewaga formy nad treścią, argumenta ad personam i ad misericordiam w miejsce argumentacji prawnej. Odwołania do absolutu i dogmatu w miejsce dowodów. Skupianie się na rzeczach nieistotnych i atakowanie całych stad chochołów. Traktowanie twierdzeń co do faktów jak nieistotnych dodatków do szerokiej argumentacji. Brrr... tragedia. Pomyślałem więc, może naiwnie, że krótkie repetytorium z podstaw procesu cywilnego niektórym mogłoby pomóc zrozumieć co robią źle. Przynajmniej w kwestii rzeczy najbardziej denerwujących moją częściowo skromną osobę.  

Po pierwsze szanowni państwo mecenastwo cechowe i pokątne, żądanie pozwu składa się z dwóch elementów: czego i dlaczego. Z "czego" jeszcze nie ma tak wielkiego problemu - chociaż nadal trafiają się fachowi, którzy zapominają o podaniu daty końcowej naliczania odsetek albo o wskazaniu treści oświadczenia opublikowania którego żądają. "Dlaczego" natomiast dla wielu jest albo czarną magią albo jedynie zbędnym dodatkiem do lamentacji pod tytułem "oj wielka jest krzywda mego klienta, oj jak strasznie on cierpi". A to przecież jest bardzo proste. Przecież orzekanie w sprawach cywilnych to w zasadzie rozwiązywanie prostych funkcji logicznych (czy jakoś tak, z matematyki byłem zawsze noga) - jeżeli prawdziwe jest A i prawdziwe jest B ale jednocześnie nieprawdziwe jest C wtedy się cośtam się należy. To A, B, C to tzw - uwaga, trudne słowo - przesłanki roszczenia. Jeżeli zatem chce się coś uzyskać to należy wykazać, że fakty od zaistnienia których zależy uwzględnienie roszczenia miały miejsce. To zaś wymaga przede wszystkim powołania się na te fakty już w pozwie. I to najlepiej od razu, wyraźnie i w punktach, bo to ułatwi życie wszystkim - autor będzie od razu widział czy czegoś nie zapomniał, przeciwnik będzie wiedział, do czego ma się odnieść, a sąd będzie widział o co w sprawie chodzi. I najlepiej gdyby nie powoływano się na nic więcej, bo nic więcej w zasadzie nie potrzeba.

Po drugie, oprócz przedstawienia faktów należy też przedstawić dowody. I to nie byle jakie dowody, ale dowody prawdziwości twierdzeń co do faktów stanowiących podstawę roszczenia. I tu pojawia się zwykle kolejny problem, wiążący się zresztą z poprzednim. Autorzy pozwów, jak i odpowiedzi na pozew, wydają się nie zauważać, że jakiś czas temu ustawodawca zdecydował o odejściu od zasady prawdy materialnej i wiążącego się z nią procesu inkwizycyjnego na rzecz prawdy formalnej i procesu kontradyktoryjnego. Inaczej mówiąc teraz zadaniem sądu jest wyłącznie sprawdzić, czy twierdzenia faktyczne, na których strona opiera swoje roszczenie albo zarzut zostały należycie udowodnione. Dowody powinny być więc zgłaszane na okoliczność prawdziwości konkretnego twierdzenia faktycznego. Twierdzę że zawarliśmy umowę, i na dowód tego przedstawiam tę umowę z podpisem pozwanego. Twierdzę, że towar dostarczyłem, i na dowód tego przedstawiam świadka, który osobiście zaniósł paczkę powodowi. A co mamy zamiast tego? Ano mamy zgłaszanie dowodów "na okoliczność relacji powoda z pozwanym" albo co gorsza "na okoliczność przebiegu postępowania reklamacyjnego"-  i leci lista kilku świadków albo kilka tomów dokumentów obejmujących wszystko co strony sobie wzajemnie przesłały. Zupełnie tak jakby autor uważał, że jego rola ogranicza się do wskazania sądowi, co ewentualnie warto by w tej sprawie sprawdzić - a przecież nie na tym polega proces kontradyktoryjny.

Z tym ponownie wiąże się trzecie, równie ważne. Otóż zdecydowanie zbyt często zapomina się, że postępowanie dowodowe nie służy ustalaniu faktów, a potwierdzaniu że miały bądź nie miały miejsca. Inaczej mówiąc dowody przeprowadzane przed sądem nie mogą służyć wyłącznie ustalaniu tego jakie ewentualnie zarzuty czy twierdzenia faktyczne będą mogły jeszcze zostać zgłoszone. Często jednak zgłaszane są wnioski o dopuszczenie dowodu z dokumentacji, o przesłuchanie świadków albo o dopuszczenie dowodu z opinii biegłych, bez wskazania konkretnych faktów, które owe dowody mają potwierdzić. Ot po prostu pełnomocnik pozwanego chce żeby biegły z zakresu ruchu samochodowego policzył wszystko i sprawdził, czy przypadkiem nie można by czegoś powodowi zarzucić. Albo żeby biegły z zakresu budownictwa sprawdził, czy ten dach za który powód żąda zapłaty na pewno jest wykonany dobrze. Podobnie zgłasza się wniosek o przesłuchanie kilku albo i kilkunastu świadków tylko dlatego, że mogą coś w sprawie wiedzieć, bo np byli w tym samym miejscu, albo ich nazwisko pojawia się gdzieś w papierach. Tak trafił mi się kiedyś wniosek o przesłuchanie kilkunastomiesięcznego dziecka, które wymieniono w notatce policyjnej jako pasażera samochodu, a od którego pełnomocnik pozwanego chciał się dowiedzieć czegoś o "przebiegu zdarzenia i jego następstwach". Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że jest to spowodowane niedostosowaniem procedury do wymogów postępowania kontradyktoryjnego - brakiem regulacji dotyczących fazy poszukiwania dowodów (tzw. "discovery") - ale to nie jest powód by wysługiwać się przy tym sądem. Należy raczej przemówić do rozsądku ustawodawcy, by istniejącą lukę załatał.

Ostatnie na co przy tej okazji chciałbym zwrócić uwagę, to jakość argumentacji przedstawianej w uzasadnieniu pisma procesowego. Niestety bowiem króluje chyba zasada, że im więcej tym lepiej. Zamiast ograniczyć się do wskazania faktów będących podstawą zgłaszanego roszczenia pojawiają się rozwlekłe elaboraty albo wyciągi z baz orzecznictwa sądowego.  Czasami ktoś próbuje udawać (mam nadzieję) głupszego niż jest, prezentując jakąś niezwykle "oryginalną" wykładnię przepisu jako coś oczywistego, i nie starając się nawet uzasadnić swego poglądu. A nawet jeśli próbuje to zwykle przybiera to postać powołania się na to jedno orzeczenie Sądu Najwyższego z lat '70, w którym faktycznie taki pogląd wyrażono, przy jednoczesnym pominięciu milczeniem kilku albo i kilkunastu późniejszych orzeczeń, w których wyrażono pogląd odmienny. Czyżby autor takiego pisma uważał, że kieruje je do kogoś, kto nie orientuje się w podstawowych kwestiach i nie jest świadomy tego, że utrwalona linia orzecznicza jest inna? Mnie osobiście by to obrażało. To samo zresztą dotyczy tych, którzy powołują się na orzeczenia, których teza jako-tako pasuje do wywodzonego argumentu, bez oglądania się na to, czy stan faktyczny, w którym je wydano jest choćby zbliżony do stanu faktycznego sprawy, w której je zgłaszają na poparcie swych twierdzeń. A skoro jesteśmy przy podobieństwie stanów faktycznych... panie mecenaski i panowie mecenasowie, wysokość odszkodowań dla rodzin ofiar katastrofy samolotu CASA jak i dla rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej ustalona została w drodze ugody ze Skarbem Państwa. Inaczej mówiąc są to kwoty, które Skarb Państwa był gotów z takich czy innych, mniej lub bardziej politycznych przyczyn zapłacić, co nie oznacza iż były to kwoty "odpowiednie" w rozumieniu art. 446 §4 kc. Powoływanie się na "precedens smoleński" w sprawie zadośćuczynienia dla rodziny ofiary wypadku drogowego jest zatem odrobinę nie na miejscu.

Na koniec chciałbym podzielić się też pewnym spostrzeżeniem. Otóż zauważyłem, że częstą reakcją na stwierdzenie z mojej strony, iż dokładnie przeczytałem akta jest strach w oczach pełnomocników. Strach przechodzący w przerażenie, gdy zaczynam wyliczać twierdzenia faktyczne zgłoszone przez strony i wskazywać które z nich są, a które z nich nie są przesłankami zgłoszonego roszczenia. A jak już zacznę "przez zadawanie pytań dążyć do tego, by strony uzupełniły twierdzenia faktyczne", albo dopytywać się jaki konkretnie fakt miałby być potwierdzony przez tego konkretnego świadka to odpowiedzią jest często błagalna prośba o termin na złożenie pisma. Ale cóż, jak kontradyktoryjność to kontradyktoryjność...