Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 18 października 2011

Lojalność

No i tak jak przewidywałem mój tekst dotyczący rozumienia pojęcia „Sądu dla obywatela” wywołał małą burzę, i to nawet nie w szklance, ale w całym wiaderku wody. A jej wynik był dokładnie taki jak przewidywałem. Padło wiele haseł odnośnie tego, jaki tenże „przyjazny dla obywatela” sąd ma być... i one wszystkie sprowadzają się do jednego. Sąd powinien w miarę możliwości wyręczać strony (a przede wszystkim pełnomocników) we wszystkim i niczego od nich nie żądać, a raczej zrobić to samemu. Sąd ma pomagać nieporadnym, chronić słabszych, wspierać w udowadnianiu słusznych racji. Jeżeli pełnomocnicy błądzą, to powinien lojalnie im o tym powiedzieć. Jeżeli przepisy prawa stoją na przeszkodzie uwzględnieniu zgłoszonego roszczenia to powinien wyrwać się z okowów literalnej wykładni i sięgnąć do ducha prawa, dostrzec z urzędu niezgodność z Konstytucją, klauzule abuzywne i sprzeczność z zasadami współżycia społecznego. Rozbierzmy to po kolei na kawałki...

No tak... zwłaszcza to ostatnie jest ostatnio bardzo popularne... W pozwach i ogólnie w pismach procesowych można wyczytać wiele bardzo „interesujących” koncepcji prawnych, i tu należy panom mecenasom pogratulować inwencji. Tyle tylko, że czasami czytając takie pisma zastanawiam się, czy ten człowiek naprawdę wierzy w to, co pisze, czy może obowiązuje tu zasada „klient płaci, klient wymaga, a jak już przegramy, to zwalę wszystko na głupi sąd który trzymał się sztywno przepisu”. Ileż to ja się naczytałem fantastycznych koncepcji mających na celu wykazanie, że wnuczek jednak wstępuje w stosunek najmu po dziadku. Albo że żądanie, żeby biedny płacił bogatemu jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Na podstawie lektury pism procesowych można by też wnosić, że klauzulą abuzywną jest każda klauzula umowna, która stoi na przeszkodzie uwzględnieniu powództwa, albo stanowi podstawę roszczenia, z którym klient pana mecenasa się nie zgadza. No i oczywiście nadużyciem prawa jest przyjęcie spadku przez kogoś, kto do tego spadku „nie ma moralnego prawa”. Czy rzeczywiście sądy, aby stać się „sądami dla obywatela” powinny poważnie traktować takie prawne fantasmagorie? Czy może, zgodnie z również podnoszoną zasadą „lojalności” sędzia powinien na sali powiedzieć pełnomocnikowi wprost, że jego twierdzenia to stek bzdur, a uzasadnienie to jeden wielki bełkot? Że zgłaszane przez niego zarzuty są tak oczywiście bezzasadne, że szkoda nawet czasu na ich rozpoznawanie? Że to powództwo nie ma żadnych szans na uwzględnienie, co zauważyłby nawet student prawa? Zastanawiam się tylko, co by się stało po takiej wypowiedzi... czy pan mecenas wziąłby sobie krytyczne uwagi do serca i zrezygnował z popierania bezsensownego powództwa, czy może raczej wysmarowałby długaśną skargę na mnie. Że moje zachowanie było niegodne zawodu sędziego, bo pozwoliłem sobie oceniać sprawę przed jej zakończeniem, w dodatku poniżyłem go w oczach klienta, który mu zaufał jako profesjonaliście.

Idźmy dalej. Padła też sugestia, aby sąd lojalnie nie zaskakiwał pełnomocników swą oceną co do mocy poszczególnych dowodów. Ja tam się zgadzam... i mogę od razu mówić panom mecenasom co myślę o zgłaszanych przez nich dowodach. Na przykład, że złożona wraz z pozwem makulatura nie ma żadnej wartości dowodowej, a zgłaszanie jako dowodu zasadności roszczeń powoda „szczegółowego wykazu wierzytelności” podpisanego przez tego samego powoda to po prostu kpiny. Mogę też wprost oświadczyć, że sztandarowy świadek zgłoszony przez pana mecenasa ewidentnie nic o sprawie nie wie, natomiast dużo mu się wydaje. Albo że zeznania kochanej mamusi powoda są nic nie warte, bo wszystko co ona wie, to wie od synusia. Albo że rzekomi świadkowie rzekomego testamentu ustnego łżą jak stado zapchlonych psów, a i widać, że zostali nauczeni co mają mówić. I tak dobrze ich nawet nauczono, że opisują wszystko tymi samymi słowami. I co ciekawe słowami pana mecenasa, żywcem wziętymi z uzasadnienia wniosku. Mogę dokładnie, wyraźnie, i w obecności klienta poinformować pana mecenasa co myślę o jego wniosku o dopuszczenie dowodu z opinii „biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków z udziałem pieszych” zgłoszonego na okoliczność tego, że przyczyną upadku powoda było pośliźnięcie się na oblodzonym chodniku. Albo o jego wniosku o dopuszczenie dowodu z opinii biegłego neurologa, zgłaszanym dlatego, że powód nabił sobie guza (co określono w dokumentacji jako „obrażenia tkanek miękkich głowy”). Albo wyraźnie poinformować pana mecenasa, że napisanie w pozwie, że odpowiedzialność pozwanego jest „bezsporna”, szkoda powoda „oczywista”, a roszczenie „ewidentnie uzasadnione” nie zastępuje przedstawienia dowodów. Ale nie wiem, czy tego właśnie panowie pełnomocnicy by oczekiwali. Spodziewam się raczej, że liczyliby na sugestie w stylu: „te dowody to za mało, proszę zgłosić więcej, albo będzie mi przykro, że nie będę mógł uwzględnić powództwa pana klienta.” Pytanie tylko, jak tenże sam pan mecenas zareagowałby, gdybym poinformował pełnomocnika drugiej strony, że jeżeli nie przedstawi więcej dowodów to ja oddalę powództwo. Ciekawy jestem, czy byłby zadowolony z mojej lojalnej postawy, czy może raczej w te pędy złożył wniosek o wyłączenie sędziego z uwagi na stronniczość i wspieranie jednej ze stron postępowania.

Lojalność procesowa to bardzo dobre określenie... chciałbym tylko, aby dotyczyła ona zarówno sądu, jak i stron postępowania, a zwłaszcza profesjonalnych pełnomocników. By „działanie w interesie klienta” nie usprawiedliwiało przekraczania granic zdrowego rozsądku. By pełnomocnicy nie wnosili „w interesie klienta” ewidentnie bezzasadnych powództw z jeszcze głupszą argumentacją, tudzież z powołaniem się na interpretacje, które od dawna uważane są za błędne. By nie zgłaszali na świadków osób, które nic nie wiedzą w sprawie. By nie próbowali wyręczać się sądem w gromadzeniu dowodów. By nie zgłaszali absurdalnych żądań i zarzutów. Gdyby tylko to się ziściło, to wszystkim nam pracowałoby się lepiej. 

czwartek, 13 października 2011

Sąd dla obywatela

Co jakiś raz słyszę, że sądy powinny być „dla obywatela”. Hasło szczytne, ale co ono tak naprawdę oznacza? Na czym ma polegać owa „dlaobywatelskość” sądów? Sądząc, z wypowiedzi, które towarzyszą nawoływaniom do wprowadzenia takiej "reformy" sąd ma przestać być władzą a stać się służącym, którego zadaniem jest dać „obywatel” to, czego zażąda, a od niego samego niczego nie żądać. Ma robić wszystko, by „obywatel” uzyskał taki wyrok jak chce i to szybko i bez wysiłku z jego strony. Załóżmy, że tak właśnie powinno być, i w ramach wdrażania idei „sądów dla obywatela” spróbujemy usunąć cały ten formalizm z postępowań i zdjąć z obywateli większość obowiązków. I któż lepiej posłuży nam za tu przykład, jeżeli nie Drobni Przedsiębiorcy, Którym Długie Procesy Grożą Bankructwem.

Po pierwsze bardzo poważnym problemem stającym na przeszkodzie dochodzeniu należności jest to, że z jakiegoś powodu sądy życzą sobie, żeby podać im adres dłużnika. No a jak się okaże, że ten adres z faktury to nieaktualny jest to nie chcą wydawać wyroku i jeszcze żądają, żeby to sam Przedsiębiorca szukał tego dłużnika. A on przecież nie ma czasu! On biznes musi prowadzić! No i w dodatku jak próbuje go ustalać w urzędzie to każą mu płacić! Skandal! Jak sądowi potrzebny jest jakiś „pozwany” to niech go sobie sam znajdzie! Jakoś komornicy ich przecież znajdują! A tak w ogóle to po co ich szukać? Jeszcze będą dranie robili problemy, na przykład twierdząc, że wcale nie są nic winni, albo że roszczenie się przedawniło. Dłużnika o wyroku powinien powiadamiać komornik. Najlepiej jednocześnie z wyegzekwowaniem należności. Co zresztą będzie stanowiło tylko usankcjonowanie dziś już istniejącej praktyki, że jako adres pozwanego można podać dowolnie wybrany adres, bo wtedy nakaz się uprawomocni „na awizie” i nie będzie problemów ze sprzeciwami i takimi tam.

Drugą poważną przeszkodą, którą trzeba jak najszybciej zlikwidować, jest to, że sądy żądają od Przedsiębiorców jakichś dowodów. To musi się skończyć, bo to przecież oznacza, że sądy traktują przedsiębiorców jak oszustów. Powinno się wprowadzić zasadę, że Przedsiębiorcom sądy wierzą na słowo, i jak Przedsiębiorca mówi, że pieniądze się należą, to już nic więcej nie powinno być sądowi potrzebne. A jak sąd nie wierzy, to niech sam sobie szuka dowodów, pościąga je od innych osób i urzędów, to się przekona. Albo niech przyśle biegłego, który przyjdzie do biura Przedsiębiorcy i tam poszuka sobie odpowiednich dokumentów które przekonają sąd, że te pieniądze Przedsiębiorcy się należą. Tylko szybko, żeby Przedsiębiorca nie musiał za długo czekać, bo przecież on też ma rachunki do płacenia! Tak jak dzisiaj jest w e-sądzie – pisze się, że jest faktura (albo że możliwe, że jest faktura) i sąd klepie nakaz. Bardzo nowocześnie i sprawnie. I proobywatelsko!

No dobra. Pośmialiśmy się, a teraz na poważnie. Z całym szacunkiem dla Przedsiębiorców, Którzy Swoimi Podatkami Finansują Moją Pensję taka wersja „sądów dla obywatela” mi nie odpowiada. I nieważne w jak dużym procencie roszczenia są słuszne i jak jest „na zachodzie”. Nadal stoję na stanowisku, że proces przed sądem powinien się toczyć pomiędzy dwiema osobami, a nie pomiędzy przedsiębiorcą i fakturą. Że pozwany powinien być rzeczywiście powiadomiony o tym, że jest rozprawa w sądzie, i to powiadomiony fizycznie, faktycznie i on osobiście, a nie przez podwójne awizo na adres, pod którym listonosz nie zastał nikogo, kto mógłby powiedzieć, że taki tu nie mieszka. Że powód powinien sam zgromadzić i przedstawić sądowi dowody, a nie ograniczać się do wskazania, gdzie sąd może sobie poszukać dowodów. Bo sądy nie zostały ustanowione po to, by chronić interesy wierzycieli, one istnieją także po to, by chronić rzekomych dłużników przez bezzasadnymi roszczeniami.

Chciałbym, żeby wszyscy ci, którzy nawołują do tego, by sądy były „dla obywateli” zrozumieli, że „obywatelami” są nie tylko wierzyciele, ale i dłużnicy. Czy raczej osoby, których powodowie określają jako dłużników. Sąd „dla obywatela” nie może zatem oznaczać sądu w którym można łatwo uzyskać wyrok zasądzający dochodzoną należność. Sąd musi zapewniać dokładnie taką samą ochronę i jednej i drugiej stronie sporu. Bo to spór, a nie roszczenie jest istotą postępowania przed sądem. Powinni też zapamiętać, że sąd nie jest od pomagania komukolwiek i wyręczania kogokolwiek w czymkolwiek. Bo sąd, który pomaga jednej ze stron jest sądem stronniczym. Na ołtarzu sprawności, szybkości i usprawnienia dochodzenia roszczeń nie wolno poświęcać praw stron do uczciwego procesu i bezstronnego rozpoznania sprawy. Bo jeżeli to nastąpi to nie będzie już sądów, tylko urzędy d/s wydawania wyroków. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

czwartek, 6 października 2011

Opowieść o pewnym długu

Powód, zajmujący się zawodowo skupowaniem wierzytelności od kogo się da, wniósł do pewnego sądu w Polsce pozew przeciwko jednemu ze swoich dłużników. Pozew dotyczył zapłaty jakichś zaległych rachunków telefonicznych, które zresztą załączono do pozwu. Kwota nie była duża, kilkaset złotych plus trochę odsetek, w sumie jakiś tysiąc złotych z groszami. No ale w końcu mieć tysiąc i nie mieć tysiąca to razem dwa tysiące.

Sąd wydał nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym, i przesłał jego odpis (wraz z odpisem pozwu) na podany w pozwie adres pozwanego. Po to, by umożliwić mu – jeżeli uzna to za konieczne – wniesienie sprzeciwu i podjęcie obrony przeciwko temu żądaniu. Poczta zwróciła jednak przesyłkę kierowaną do pozwanego, z adnotacją doręczyciela, że „adresat wyprowadził się”. Sąd wezwał więc powoda, by wskazał prawidłowy adres pozwanego. No bo przecież pozwany ma prawo wiedzieć o tym, że toczy się przeciwko niemu sprawa sądowa, a sąd mu coś nakazuje.

Powód odszukał i podał prawidłowy adres. Okazało się przy tym, że ten adres był mu znany od samego początku, bo w przekazanych mu przez poprzedniego wierzyciela dokumentach znajdowało się pismo pozwanego zawiadamiające o zmianie adresu. Przesyłka wysłana na ten adres bez problemu trafiła do rąk pozwanego. A on wniósł prawidłowo sprzeciw. W terminie, na urzędowym formularzu, prawidłowo wypełnionym. I podniósł w nim tylko jeden zarzut – zarzut przedawnienia roszczenia, bo rzeczone rachunki były z 2003 r. a do tej pory nikt się o te pieniądze nie upominał.

Powód, po otrzymaniu tego sprzeciwu przesłał sądowi pismo, w którym oświadczył, iż wobec podniesienia zarzutu przedawnienia on cofa powództwo bez zrzeczenia się roszczenia. To znaczy, że uznał zarzut za słuszny, lecz wyraził wolę zachowania nadal roszczenia na wypadek, gdyby z jakiegoś powodu pozwany postanowił zrzec się zarzutu przedawnienia. Dziwniejsze rzeczy w końcu się zdarzały.

Sąd, po otrzymaniu oświadczenia o cofnięciu powództwa umorzył postępowanie i uznał sprawę za zakończoną. Akta powędrowały do archiwum, by oczekiwać na odejście na makulaturę. Także pozwany uznał sprawę za zakończoną i wyjaśnioną, zapomniał o wszystkim a dokumenty wyrzucił. Bo po co w końcu ma gromadzić jakieś papiery, gdy wszystko się wyjaśniło.

Powód uznał jednak, że to jeszcze nie koniec i postanowił spróbować jeszcze raz. Wniósł więc pozew ponownie, tym razem do e-sądu. W pozwie napisał dokładnie to samo co poprzednio, i podał dokładnie taki sam adres pozwanego. Bo jakoś umknęło mu to, że w poprzednim postępowaniu wydało się, że ten adres jest nieaktualny, a pozwany mieszka gdzie indziej. No i że ten aktualny adres był mu znany od samego początku. Ale cóż, każdemu może się zdarzyć chwila zapomnienia.

E-sąd wydał nakaz zapłaty i przesłał go pozwanemu na podany w e-pozwie adres. Tym razem listonosz nie zastał jednak nikogo w domu, a może nie chciało mu się dzwonić albo chodzić po schodach, więc zostawił awizo. A potem powtórne awizo, z którym nikomu nie chciało się pójść na pocztę, by powiedzieć, że taki tu nie mieszka. Albo na poczcie nikomu nie chciało się wpisać na przesyłce, że „nie mieszka” Poczta po dwóch tygodniach czekania na adresata zwróciła więc przesyłkę sądowi jako „nie podjętą w terminie” E-sąd uznał wtedy przesyłkę za doręczoną prawidłowo, i po upływie dwóch tygodni uznał nakaz zapłaty za prawomocny. A następnie umieścił w systemie e-tytuł wykonawczy, uprawniający powoda, do przymusowego wyegzekwowania należności.

Powód złożył u komornika wniosek o wszczęcie egzekucji należności, powołując się na ów e-tytuł, i wnosząc, aby komornik odszukał majątek dłużnika i zajął co się da. Komornik ustalił w ZUS gdzie dłużnik pracuje i wysłał tam pismo o zajęciu wynagrodzenia, a pracodawca zajęcie wykonał, i większość pensji dłużnika oddał komornikowi. A ten został „na lodzie” z groszami w ręku i rachunkami do zapłacenia na dwa razy tyle.

Czy ta historia miała happy end? Nie do końca. Pozwany zdołał ostatecznie „odkręcić” wszystko. Wniósł sprzeciw, wykazał nieskuteczność doręczenia zastępczego, e-sąd przekazał sprawę zwykłemu sądowi. Tam powód ponownie cofnął pozew bez zrzeczenia się roszczenia, ale na to sąd już się nie nabrał i zamiast umorzyć postępowanie po prostu oddalił powództwo, by dać pozwanemu ochronę w postaci prawomocnego wyroku. Ale co z pieniędzmi? Ano powód odmówił ich zwrotu, oświadczając, że wcale nie zrzekł się roszczenia, więc miał prawo go dochodzić ponownie. A poza tym świadczenie spełnione w wykonaniu przedawnionego zobowiązania nie może być uznane za nienależne, więc nie podlega zwrotowi. No a jeżeli pozwany się z tym nie zgadza, to może go pozwać o zapłatę i niech sąd rozstrzygnie. Sąd pewnie rozstrzygnąłby to na korzyść pozwanego, tyle tylko, że ów przedsiębiorca nie ma siedziby w Polsce, więc trzeba go pozwać przed zagranicznym sądem. A na to nasz pozwany nie ma ani sił, ani środków, ani umiejętności.


Niektórzy nadal będą twierdzić, że nie ma nic złego w doręczaniu nakazów przez podwójne awizo. No bo przecież dłużnik powinien informować wierzyciela o zmianie adresu, i nie może być tak, by przez zwykłe nie odbieranie korespondencji można było unikać płacenia długów. I że jakbym poprowadził przez jakiś czas interes to bym zrozumiał jakim problemem są zatory płatnicze. Ja natomiast nadal będę twierdził, że wszelkie pisma rozpoczynające postępowanie w sprawie powinny być doręczane faktycznie i do rąk pozwanego. Bo bez tego prawo do uczciwego procesu staje się fikcją. Sądy nie istnieją po to, by umożliwić przedsiębiorcom egzekwowanie należności od dłużników. One istnieją przede wszystkim po to, by chronić zwykłych ludzi przed bezpodstawnymi roszczeniami. A to jest bardzo trudne, gdy owi ludzie nie wiedzą, że ktoś czegoś od nich żąda.