Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 6 października 2011

Opowieść o pewnym długu

Powód, zajmujący się zawodowo skupowaniem wierzytelności od kogo się da, wniósł do pewnego sądu w Polsce pozew przeciwko jednemu ze swoich dłużników. Pozew dotyczył zapłaty jakichś zaległych rachunków telefonicznych, które zresztą załączono do pozwu. Kwota nie była duża, kilkaset złotych plus trochę odsetek, w sumie jakiś tysiąc złotych z groszami. No ale w końcu mieć tysiąc i nie mieć tysiąca to razem dwa tysiące.

Sąd wydał nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym, i przesłał jego odpis (wraz z odpisem pozwu) na podany w pozwie adres pozwanego. Po to, by umożliwić mu – jeżeli uzna to za konieczne – wniesienie sprzeciwu i podjęcie obrony przeciwko temu żądaniu. Poczta zwróciła jednak przesyłkę kierowaną do pozwanego, z adnotacją doręczyciela, że „adresat wyprowadził się”. Sąd wezwał więc powoda, by wskazał prawidłowy adres pozwanego. No bo przecież pozwany ma prawo wiedzieć o tym, że toczy się przeciwko niemu sprawa sądowa, a sąd mu coś nakazuje.

Powód odszukał i podał prawidłowy adres. Okazało się przy tym, że ten adres był mu znany od samego początku, bo w przekazanych mu przez poprzedniego wierzyciela dokumentach znajdowało się pismo pozwanego zawiadamiające o zmianie adresu. Przesyłka wysłana na ten adres bez problemu trafiła do rąk pozwanego. A on wniósł prawidłowo sprzeciw. W terminie, na urzędowym formularzu, prawidłowo wypełnionym. I podniósł w nim tylko jeden zarzut – zarzut przedawnienia roszczenia, bo rzeczone rachunki były z 2003 r. a do tej pory nikt się o te pieniądze nie upominał.

Powód, po otrzymaniu tego sprzeciwu przesłał sądowi pismo, w którym oświadczył, iż wobec podniesienia zarzutu przedawnienia on cofa powództwo bez zrzeczenia się roszczenia. To znaczy, że uznał zarzut za słuszny, lecz wyraził wolę zachowania nadal roszczenia na wypadek, gdyby z jakiegoś powodu pozwany postanowił zrzec się zarzutu przedawnienia. Dziwniejsze rzeczy w końcu się zdarzały.

Sąd, po otrzymaniu oświadczenia o cofnięciu powództwa umorzył postępowanie i uznał sprawę za zakończoną. Akta powędrowały do archiwum, by oczekiwać na odejście na makulaturę. Także pozwany uznał sprawę za zakończoną i wyjaśnioną, zapomniał o wszystkim a dokumenty wyrzucił. Bo po co w końcu ma gromadzić jakieś papiery, gdy wszystko się wyjaśniło.

Powód uznał jednak, że to jeszcze nie koniec i postanowił spróbować jeszcze raz. Wniósł więc pozew ponownie, tym razem do e-sądu. W pozwie napisał dokładnie to samo co poprzednio, i podał dokładnie taki sam adres pozwanego. Bo jakoś umknęło mu to, że w poprzednim postępowaniu wydało się, że ten adres jest nieaktualny, a pozwany mieszka gdzie indziej. No i że ten aktualny adres był mu znany od samego początku. Ale cóż, każdemu może się zdarzyć chwila zapomnienia.

E-sąd wydał nakaz zapłaty i przesłał go pozwanemu na podany w e-pozwie adres. Tym razem listonosz nie zastał jednak nikogo w domu, a może nie chciało mu się dzwonić albo chodzić po schodach, więc zostawił awizo. A potem powtórne awizo, z którym nikomu nie chciało się pójść na pocztę, by powiedzieć, że taki tu nie mieszka. Albo na poczcie nikomu nie chciało się wpisać na przesyłce, że „nie mieszka” Poczta po dwóch tygodniach czekania na adresata zwróciła więc przesyłkę sądowi jako „nie podjętą w terminie” E-sąd uznał wtedy przesyłkę za doręczoną prawidłowo, i po upływie dwóch tygodni uznał nakaz zapłaty za prawomocny. A następnie umieścił w systemie e-tytuł wykonawczy, uprawniający powoda, do przymusowego wyegzekwowania należności.

Powód złożył u komornika wniosek o wszczęcie egzekucji należności, powołując się na ów e-tytuł, i wnosząc, aby komornik odszukał majątek dłużnika i zajął co się da. Komornik ustalił w ZUS gdzie dłużnik pracuje i wysłał tam pismo o zajęciu wynagrodzenia, a pracodawca zajęcie wykonał, i większość pensji dłużnika oddał komornikowi. A ten został „na lodzie” z groszami w ręku i rachunkami do zapłacenia na dwa razy tyle.

Czy ta historia miała happy end? Nie do końca. Pozwany zdołał ostatecznie „odkręcić” wszystko. Wniósł sprzeciw, wykazał nieskuteczność doręczenia zastępczego, e-sąd przekazał sprawę zwykłemu sądowi. Tam powód ponownie cofnął pozew bez zrzeczenia się roszczenia, ale na to sąd już się nie nabrał i zamiast umorzyć postępowanie po prostu oddalił powództwo, by dać pozwanemu ochronę w postaci prawomocnego wyroku. Ale co z pieniędzmi? Ano powód odmówił ich zwrotu, oświadczając, że wcale nie zrzekł się roszczenia, więc miał prawo go dochodzić ponownie. A poza tym świadczenie spełnione w wykonaniu przedawnionego zobowiązania nie może być uznane za nienależne, więc nie podlega zwrotowi. No a jeżeli pozwany się z tym nie zgadza, to może go pozwać o zapłatę i niech sąd rozstrzygnie. Sąd pewnie rozstrzygnąłby to na korzyść pozwanego, tyle tylko, że ów przedsiębiorca nie ma siedziby w Polsce, więc trzeba go pozwać przed zagranicznym sądem. A na to nasz pozwany nie ma ani sił, ani środków, ani umiejętności.


Niektórzy nadal będą twierdzić, że nie ma nic złego w doręczaniu nakazów przez podwójne awizo. No bo przecież dłużnik powinien informować wierzyciela o zmianie adresu, i nie może być tak, by przez zwykłe nie odbieranie korespondencji można było unikać płacenia długów. I że jakbym poprowadził przez jakiś czas interes to bym zrozumiał jakim problemem są zatory płatnicze. Ja natomiast nadal będę twierdził, że wszelkie pisma rozpoczynające postępowanie w sprawie powinny być doręczane faktycznie i do rąk pozwanego. Bo bez tego prawo do uczciwego procesu staje się fikcją. Sądy nie istnieją po to, by umożliwić przedsiębiorcom egzekwowanie należności od dłużników. One istnieją przede wszystkim po to, by chronić zwykłych ludzi przed bezpodstawnymi roszczeniami. A to jest bardzo trudne, gdy owi ludzie nie wiedzą, że ktoś czegoś od nich żąda.