Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 4 czerwca 2014

25 lat wolności


Dzisiaj dzień wolności. 25 rocznica dnia, w którym skończył się w Polsce komunizm, choć jeżeli cokolwiek jeszcze pamiętam z historii, to panujący tu ustrój z komunizmem wiele wspólnego nie miał. Nie kłócąc się jednak ani o wyrazy, ani o to czy tamten ustrój był lepszy czy gorszy, warto jest przy okazji owej okrągłej rocznicy popatrzeć jak owe ćwierć wieku wolności wyglądało w sądownictwie. 

Gdy przez sądowe korytarze powiał wiatr zmian wiele się zmieniło. Niektórzy mówią że za mało, bo przyczyną dzisiejszej sytuacji w sądownictwie jest brak lustracji sędziów. Kto wie, może faktycznie jakby się wydało, że ja i moje koleżanki i koledzy z wydziału byliśmy tajnymi współpracownikami pani przedszkolanki i donosiliśmy na kolegów, którzy nie leżakują, to dzisiaj sądy wyglądałyby inaczej. Tego jednak nigdy się nie dowiemy. Wiemy natomiast, że w trakcie rozmów przy Okrągłym Stole kładziono duży nacisk na to, by zagwarantować obywatelom prawo do rozpoznania ich spraw przez niezawisłych sędziów w niezależnych sądach. Żeby nie było już wyroków "na telefon", żeby "obowiązująca linia partii" czy też poglądy tow. I sekretarza wyrażone w przemówieniu do obywateli nie wyznaczały linii orzeczniczej. Żeby sędziów niewrażliwych na oczekiwania władzy nie czekała już zsyłka na drugi koniec Polski albo wręcz usunięcie ze służby. Żeby sądy z mało istotnego elementu jednolitej władzy państwowej stały się niezależną i równorzędną trzecią władzą, której zadaniem będzie kontrolować i równoważyć pozostałe dwie, tak jak to kiedyś dawno temu wymyślił Monteskiusz. 

Założenia były oczywiście bardzo szczytne, i pełne - jakby to powiedzieć - rewolucyjnego zapału (albo raczej neofickiej gorliwości) we wprowadzaniu zmian, które całkowicie przerobią polskie sądy na nową, demokratyczną modłę, a obywatelom dadzą prawdziwe prawo do sądu. Na nowo ukształtowano więc wewnętrzną strukturę sądów, tworząc zręby samorządu sędziowskiego, któremu przydano większość władzy administracyjnej w sądach, by zatrzeć złe doświadczenia z czasów, gdy sądami kierowali partyjnie namaszczeni prezesi. Jednocześnie wprowadzono bardzo szerokie gwarancje niezawisłości sędziów, by żadna władza nie mogła, jak to w czasach słusznie minionych bywało, wywierać na sędziów presji by orzekali jak partia każe. Ustalono na dość wysokim poziomie pensje sędziów, wprowadzając jednocześnie mechanizm ich waloryzacji w sposób niezależny od decyzji politycznych. Wprowadzono także stan spoczynku, by zagwarantować ciągłość ochrony także po zakończeniu służby. Zagwarantowano sędziom nieusuwalność i wprowadzono zakaz przenoszenia ich na inne miejsce służbowe albo delegowania do innego sądu bez ich zgody, by nikt nie mógł im zasugerować, że albo orzekną jak władza oczekuje, albo od pierwszego będą dojeżdżać do pracy 120 km w jedną stronę. Wszystko po to, by obywatelowi zagwarantować takie prawo do sądu, jakie winien mieć obywatel prawdziwie wolnego i demokratycznego kraju.

Niestety, jak to z rewolucjami bywa, gdy minął miodowy miesiąc, a nowa demokratyczna władza okrzepła, to nowi demokratyczni rządzący zorientowali się, że takie całkowicie wolne i niezależne sądy to nie jest coś, co bardzo pomaga w rządzeniu. Zaczęło się więc powolne, krok po kroku, odzyskiwanie przez (aktualnie rządzącą) partię władzy nad sądami. I tak, pomalutku, krok po kroczku zniknął samorząd sędziowski, który kolejnymi nowelizacjami prawa o ustroju sądów powszechnych zredukowano do roli organu opiniodawczego, z którego zdaniem nikt się w zasadzie nie musi liczyć. Równolegle stopniowo zwiększano władzę prezesów sądów, wzmacniając jednocześnie wpływ ministra sprawiedliwości na ich wybór i powoływanie, aż w końcu z prezesów niezależnych sądów stali się oni współpracownikami ministra, wspierającymi go przy realizacji polityki w zakresie wymiaru sprawiedliwości. Jednocześnie zaczęto ograniczać gwarancje niezawisłości, te same, o wprowadzenie których "strona społeczna" wnioskowała przy Okrągłym Stole. Nagle okazało się, że to już nie są gwarancje prawa obywateli do niezawisłego sądu, tylko niczym nie uzasadnione przywileje kasty sędziowskiej. Zmieniono więc zasadę ustalania wynagrodzeń, poprzez wprowadzenie zasady, iż o wysokości pensji sędziów co roku decyduje rząd i wykonujący jego polecenia sejm. Wprawdzie ostatnio ponownie odebrano politykom tę władzę, ale nie przeszkodziło to im nadal majstrować przy wynagrodzeniach sędziów, poprzez "zamrażanie" waloryzacji. Zamrażanie, któremu towarzyszyły wypowiedzi, że jak sędziowie będą dobrze (zdaniem Pana Ministra) pracować to może w przyszłym roku im się waloryzacji nie zabierze. Co jakiś czas wracają też pomysły, żeby sędziom odebrać, albo ograniczyć "przywilej" w postaci stanu spoczynku, odebrano już prawo do pełnego wynagrodzenia za czas choroby (sobie panie posłanki i panowie posłowie zostawili 100%), a państwo politycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Wszak państwo musi mieć nad sędziami kontrolę, jak ponoć stwierdził pan poseł Kozdroń podczas prac nad nowelizacją Prawa o ustroju sądów powszechnych. A że nie o to chodziło budowniczym nowej demokratycznej Polski? Ano trudno.

Co zostało więc po 25 latach wolności z owych szczytnych idei i wielkich nadziei? Ano niewiele. Sądy miały stać się niezależną władzą, w której prawdziwie niezawiśli sędziowie wymierzają sprawiedliwość zgodnie z własnym sumieniem, nie obawiając się represji, ani nie licząc na przywileje za spolegliwość. Zamiast tego mamy dziś terenowe placówki działu administracji rządowej "sprawiedliwość" realizujące politykę rządu w zakresie wymiaru sprawiedliwości. Na ich czele stoją współpracownicy ministra, przez niego powołani i sprawujący na jego zlecenie nadzór administracyjny według otrzymanych wytycznych. Sędziowie mają zaś mnóstwo okazji do dawania dowodu na swą odporność na naciski i twardość kręgosłupa moralnego. I nie chodzi tylko o to, że politycy uważają dziś za stosowne wypowiadać się w mediach o tym jaki ich zdaniem wyrok powinien wydać sąd. Nie chodzi też o to, że co niektórzy zapowiadają, że jak dojdą do władzy to będą "rozliczać" sędziów, którzy nie będą orzekali zgodnie z interesem narodowym. Nie chodzi nawet o to, że dzisiaj media (głównie brukowe), oraz różne grupy "niezależnych" krzykaczy i awanturników próbują wywierać presję na sędziów by orzekali zgodnie ze "społecznymi oczekiwaniami", czyli tak jak dziennikarze napisali, że powinni. To są drobiazgi. Niestety jest też tak (choć całe szczęście jeszcze nie wszędzie) że  oczekuje się od sędziów, że będą  stosowali się do wydanych w ramach tzw. wewnętrznego nadzoru administracyjnego poleceń prezesa co do sposobu planowania i prowadzenia rozpraw.  Że zamiast rzetelnie orzekać będą "pokrywać wpływ" nie ważne jak duży on będzie. Że zamiast pracować dobrze będą pracować statystycznie dużo. A to wszystko pod rzeczywistą groźbą różnego rodzaju nieprzyjemności w razie niepodporządkowania się, z postępowaniem dyscyplinarnym za nie wykonanie niewykonalnego polecenia włącznie. 

Tyle nam zostało z wolnego, okrągłostołowego sądownictwa po 25 latach wolności. Ciekawie ile zostanie z niego za kolejnych kilka lat. Wszak już dzisiaj "naród" jak nie podoba mu się wyrok to zwraca się o interwencję do ministra sprawiedliwości, a gdzieś nawet widziałem tezę, że należy zlikwidować "przywilej" niezawisłości sędziów i rozliczać ich za wydawanie wyroków niezgodnych ze społecznym poczuciem sprawiedliwości... I tak się zastanawiam... czy myśmy już przypadkiem kiedyś nie jedli tej żaby?