ADM-y to pisma przychodzące drogą służbową, kierowane do prezesa sądu i przekazywane następnie przewodniczącym wydziałów. Przychodzą falami, raz przez tydzień nic nie ma, po czym nagle przychodzi tego cała fura. A wszystko trzeba przejrzeć i rozpatrzyć. A przy okazji można znaleźć te, które przyszły wcześniej, ale jakoś nikt nie miał czasu się nimi zająć. I teraz to wszystko wylądowało na moim biurku. Zebrała się spora sterta, więc żeby podejść do sprawy profesjonalnie zacząłem od posortowania jej.
Na jednej kupce wylądowały pisma, które można by określić w jako spam. Oferty najróżniejszych firm, obiecujących dogodne pożyczki dla sędziów i pracowników, karty medyczne, wycieczki i pielgrzymki i takie tam. Do tego pisma różnych firm oferujących swe usługi eksperckie, w zakresie sporządzania opinii z różnych dziedzin. Różnych szkół Handlu, Prawa i Gotowania Na Gazie oferujących po wygórowanych cenach kursy z zakresu prawa konkurencji, autorskiego itp. No i ośrodków mediacji, mediatorów, centrów rozwiązywania sporów, którzy pięknie wypisują, jaką to wielką szansą jest mediacja. I ileż to spraw mogłaby załatwić za sądy. Hmmm... Jak wyszło z moich szybkich obliczeń to na dziewięć spraw które skierowałem do mediacji tylko w trzech doszła ona do skutku, a tylko w jednej zawarto ugodę, której w dodatku nie zatwierdziłem, bo z punktu widzenia prawa cywilnego zawierała straszne herezje. No i to by było na tyle jeśli chodzi o mediację. Zresztą nasza narodowa mentalność raczej predystynuje do załatwiania spraw szabelką niż ugodowo. Ale znowu wpadam w dygresję, idźmy dalej.
Druga kupka to pisemka z różnych ośrodków szkolenia sędziów, włącznie z Krajową Szkołą Gwiezdnych Wojen i Prokuratury (zwaną również Krajową Szkołą Sekretarzy i Asystentów – z racji rzeczywistych perspektyw kariery zawodowej jaka czeka jej absolwentów) zawiadamiająca o możliwości wzięcia udziału w szkoleniach z różnych dziedzin. No niestety „tam na górze” nie zdają sobie chyba sprawy z tego, że rozprawy wyznacza się nawet na trzy-cztery miesiące naprzód. Tak więc przysyłanie informacji o szkoleniach z miesięcznym, czy półtoramiesięcznym wyprzedzeniem jest bez sensu. Bo jeżeli sędzia chciałby na takie szkolenie pojechać musiałby odwołać wyznaczone rozprawy – a to z punktu widzenia uczestnika postępowania oznacza przesunięcie terminu o kilka miesięcy. Zresztą jak zwykle termin do zgłoszenia się na szkolenie to tylko kilka dni, więc znowu nikt nie pojedzie, bo ja nie mogę, a nikogo innego, kto mógłby się zgłosić nie ma. A potem różni tacy będą narzekać, że sędziowie nie chcą się szkolić i nie są na czasie.
A jeśli przy czasie jesteśmy to przejdźmy do kolejnej kupki pism. Chociaż może to nie najlepsze określenie, bo pismo jest tylko jedno, za to grube. Projekt nowelizacji jakiejśtam ustawy wraz z projektami rozporządzeń wykonawczych. Czyżby nowa jakość? Toż ustawę o nagrywaniu rozpraw uchwalili już dawno, a projektów rozporządzeń do niej jeszcze nikt na oczy nie widział. Nawet nie czytam, bo termin do zgłaszania ewentualnych uwag mija jutro o godzinie 12:00. Ale to nic dziwnego. Jak władza przesyła projekty ustaw do zaopiniowania zawsze robi to tak, by maksymalnie zniechęcić do zgłaszania jakichkolwiek uwag. Metoda jest prosta – wysyła się projekt do sądów apelacyjnych z dwutygodniowym terminem od daty wysłania na składanie uwag. Zanim powielone pismo dotrze z sądów apelacyjnych do okręgowych i z okręgowych do rejonowych minie jakiś tydzień, tą samą drogę muszą też pokonać składane uwagi, więc na przeczytanie i zaopiniowanie zostaje góra dzień czy dwa. Poza tym po co się wysilać, skoro te uwagi i tak zostaną zignorowane. W końcu jeżeli projekt jest gotowy, to znaczy że nie ma sensu go dalej zmieniać.
No i ostatnia kupka. Pisma, które w ogóle nie powinny tu trafić. Na przykład to, z którego wynika, że pewien pan był niezadowolony w faktu, iż sąd postanowił przekazać jego sprawę innemu sądowi. Wniósł więc skargę do – gdzieżby indziej – Ministra Sprawiedliwości, że sędzia wydał krzywdzące go orzeczenie, bo sprawę powinien rozpoznawać właśnie ten sąd. Ta skarga przewędrowała przez ministerstwo, prezesów, wizytatorów i ostatecznie wylądowała przede mną, z poleceniem by przygotować na nią odpowiedź. Odpowiedź? A na co tu odpowiadać??? Że skarga do ministra na treść wydanego orzeczenia nie jest przewidziana ani w przepisach procedury cywilnej ani w prawie o ustroju sądów powszechnych? Że w tym przypadku należało złożyć zażalenie, o czym skarżący został poinformowany? Że w skutek nie złożenia zażalenia orzeczenie jest prawomocne??? Dlaczego temu człowiekowi nie odpowiedziano od razu, że Minister Sprawiedliwości nie jest uprawniony do dokonywania oceny prawidłowości orzeczeń sądowych ani też do rozpoznawania skarg na sędziów? Ile czasu marnuje się na odpisywanie na skargi, które w ogóle nie powinny być rozpatrywane?