Dziś, na moim biurku wylądowała sterta akt zawierających sprzeciwy od nakazów zapłaty. Nakazów wydaje się dużo to i sprzeciwów się nazbierało. Ja teraz muszę je wziąć, sprawdzić, czy są wniesione w terminie, czy są we właściwej, czy wpisano w nich wszystkie niezbędne elementy. Więc sprawdzam. Najpierw poświadczenie odbioru. Sprawdzić datę. Jeżeli pomiędzy doręczeniem odpisu nakazu a wysłaniem sprzeciwu minęły dwa tygodnie – odłożyćna kupkę spraw w których trzeba napisać postanowienie o odrzuceniu sprzeciwu. Przepis jest bezwzględny, nie zostawia żadnego pola manewru. Sprzeciw spóźniony sąd odrzuca. Odrzuca, nie: „może odrzucić”. Nie ma znaczenia, czy sprzeciw jest zasadny, czy pozwany jest bogaty czy ubogi, zdrowy czy chory. Nie ma znaczenia, czy sprzeciw wniesiono jeden dzień po terminie czy miesiąc po terminie. Nakaz jest prawomocny, i zasądzoną kwotę trzeba zapłacić. Niezależnie od tego, czy się z tym zgadzamy, czy nie.
Jeżeli sprzeciw wpłynął w terminie sprawdzam następnie, czy dochowano wymagań co do formy. Czy wniesiono go na urzędowym formularzu, w sprawach, gdy na takim formularzu sporządzono pozew? Jeżeli nie, trzeba wezwać do uzupełnienia tego braku, w terminie 7 dni. Czy formularz jest należycie wypełniony? Jeżeli nie, znowu trzeba wezwać do uzupełnienia braku. Jeżeli zaś wszystko jest w porządku – wydać zarządzenie o wpisaniu do właściwego repertorium, aby sprawa mogła otrzymać dalszy bieg. W tym miejscu pojawia się jednak problem, gdyż sporą część owych „sprzeciwów” trudno tak naprawdę uznać za sprzeciwy od nakazu zapłaty. Osoby je wnoszące nie kwestionują bowiem tak naprawdę istnienia długu, a jedyne co chcą, to tego, aby zwolnić je z obowiązku spłacenia długu. Podawane motywy są różne, lecz mają wspólny mianownik – proszę o umorzenie długu bo nie mam go z czego spłacić. Jeszcze inni proszą by rozłożono im dług na raty, po czym przedstawiają swoją sytuację, z której wynika, iż nie stać ich na płacenie rat.Muszę powiedzieć, że zastanawia mnie to chyba powszechne przekonanie, że brak pieniędzy na spłatę usprawiedliwia nie płacenie długów. Nie wiem też skąd bierze się przekonanie, że sąd może komuś umorzyć jego dług. Być może to spadek po czasach minionych, gdy nie dawano zapomóg czy zasiłków, a udzielano „bezzwrotnych pożyczek” albo umarzano różne należności jak ktoś dobrze umotywował dlaczego nie może spłacić. Zastanawiam się, czy do autorów tych pism dociera świadomość, że zasądzone od nich pieniądze komuś się należą. Że ktoś na nie czeka. Ciekawe, czy zastanawiają się jak oni by się czuli, gdyby sąd, zamiast nakazać komuś by oddał im pieniądze umorzył dług, dlatego, że dłużnik jest biedny i nie ma z czego oddać.