Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 13 lutego 2011

Marchewka

Dotarły do nas kolorowe tabelki, będące statystycznym przedstawieniem pracy wykonanej w zeszłym roku w wydziałach cywilnych całego okręgu. Jakieś tam współczynniki, ilość spraw wniesionych, załatwionych, przeniesionych w ramach każdej kategorie spraw. To właśnie owe tabelki stanowią podstawowy sposób oceniania pracy sądów i sędziów i w oparciu o nie podejmowane decyzje co do organizacji i praktycznego funkcjonowania sądów. Po tym jak wszystko podliczono spodziewałem się słów uznania, że pomimo faktu że obsada wydziału w skutek awansów, przeniesień, długoterminowych zwolnień i podobnych strat wojennych spadła o jedną trzecią udało nam się nie załamać pod ciężarem niemal dwukrotnie większej ilości spraw niż poprzednim roku. Że daliśmy radę pomimo konieczności pracowania za siebie i za tych co odeszli, "płynności kadry obsługi" (pracownicy z łapanki, jak tylko się czegoś nauczą to odchodzą) i  zmniejszenia budżetu co skutkowało permanentnym brakiem wszystkiego (z papierem i tonerami włącznie). Gratulacji, że w piątkę udało nam się załatwić w sumie więcej spraw niż koledzy z zaprzyjaźnionego sądu zdołali przerobić w ośmioro. I  informacji o rychłym wzmocnieniu kadrowym, skoro z tabelek wynika wyraźnie, że wpływ nowych spraw w przeliczeniu na głowę statystycznego sędziego (i referendarza) jest w naszym sądzie niemal dwukrotnie większy niż średnia okręgu.

Niestety, okazało się że wszystko jest po staremu. Że zasada "kija i marchewki" w sądownictwie nadal funkcjonuje w wersji uproszczonej jako zasada "kija albo innego kija". Marchewek nie przewidziano, więc nagrodą za dobrą pracę jest w najlepszym przypadku brak kary. A zazwyczaj jest to kara, tyle że za coś innego. "Ci na górze" nie zwrócili więc uwagi ani na to ile wynosi rzeczywista obsada wydziału, ani na to ile każdy z orzeczników załatwił w zeszłym roku spraw. Nie zwrócono też uwagi na to ile to nowych spraw do załatwienia przypadło na każdego z nich. Zresztą w tych wszystkich tabelkach nie ma nawet takiej pozycji jak ilość nowych spraw w przeliczeniu na jednego sędziego orzekającego w wydziale. Jak zwykle liczyło się tylko to, czy wpływ został pokryty, to znaczy czy "załatwiono" wszystkie sprawy, które wpłynęły.  A niestety tak się złożyło że zabrakło nam trochę do "pokrycia", w skutek czego inny "krytyczny" wskaźnik, czyli "pozostałość" sporo wzrósł. Uznano więc, że konieczne jest podjęcie działań mających poprawić te wyniki., bo w końcu najważniejszym zadaniem sądów jest pokrywanie wpływu. Wraz ze statystykami nadesłano więc - oprócz ostrej pisemnej reprymendy - bardzo ważne polecenia nadzorcze, w sprawie wdrożenia "programu zwalczania zaległości".

Oczywiście w owym "programie" nie ma ani słowa o przydzieleniu do wydziału nowych sędziów, referendarzy i asystentów. Nie ma też mowy o jakichkolwiek dodatkowych etatach dla sekretariatu  czy chociażby pieniądzach na zatrudnienie dodatkowych pracowników na zlecenie. Jest natomiast polecenie "wzmożenia nadzoru nad sprawnością pracy sekretariatu". Do tego wytyczne dotyczące zwiększenia ilości wyznaczanych rozpraw, niezwłocznego wyznaczania nowych spraw na rozprawę, skrócenia okresów odraczania rozpraw, i ograniczenia stosowania instytucji zawieszenia postępowania. Mamy też podjąć działania  mające na celu zmniejszenie współczynnika odraczalności i dążyć do zakończenia sprawy na pierwszym terminie. Wynika z tego zatem, że z tych wszystkich tabelek statystycznych "nadzór" wyciągnął wniosek, że skoro jest zaległość, to znaczy, że sędziowie za mało pracują. Więc należy ich zagonić do roboty. Bo jak będą więcej pracować to załatwią więcej spraw i wpływ zostanie pokryty. 

Kiedyś przyszło mi uczestniczyć w takim "programie". I szczerze współczuję ludziom, których sprawy były wówczas rozpoznawane, bo z wymiarem sprawiedliwości nie miało to wiele wspólnego. Bo gdy celem sędziego nie jest rozstrzygnięcie sporu lecz zakończenie sprawy, nie ważne jak byle szybko, nie może być mowy o wymierzaniu sprawiedliwości. Owszem są wśród nas "nieroby wymagające stałego nadzoru" którym po prostu nie chce się pracować. Statystycznie rzecz biorąc w kilkutysięcznej grupie sędziów muszą znaleźć się też i lenie. Ale dopóki nie będzie ustalonej rozsądnej ilości zadań, które można nałożyć na jednego sędziego w danym okresie, dopóki nie będzie powiedziane, że miesięcznie każdemu sędziemu można przydzielić do rozpoznania konkretną ilość spraw i ani jednej więcej, dopóty nie będzie możliwe ustalenie kto tak naprawdę jest owym leniem. Bez ustalenia rozsądnego, i równego dla wszystkich "pensum" spraw nie będzie można odróżnić tych, którzy mają zaległości bo nie chce im się pracować (albo nie potrafią zorganizować sobie pracy) od tych, którzy mają zaległości bo przy takiej ilości spraw do rozpoznania jaka na nich przypada nie mają fizycznej możliwości załatwienia wszystkich. 

Ale na wprowadzenie pensum nie ma co liczyć. Bo wtedy nie będzie już można zwiększać "wydajności " sądów poprzez poganianie sędziów, przypominanie im o etosie, służbie i obowiązkach wobec obywateli - a jak to nie pomoże to przez straszenie ich wizytacjami i ocenami okresowymi. Bo będzie widać, że problemem nie jest wcale to, że sędziowie za mało pracują, ale to, że jest ich za mało w stosunku do ilości spraw, które każe im się rozpoznawać. No i nie będzie już można zwalić na leniwych sędziów tego, że procesy trwają długo. Panowie ministrowie, pan premier, panowie posłowie będą musieli wziąć się za rzeczywistą naprawę sądownictwa, a nie tylko puszyć się do kamer opowiadając o nowych cudownych wynalazkach i unowocześnianiu sądów. Będą musieli znaleźć pieniądze na nowe etaty dla sędziów i referendarzy albo zmienić prawo tak, by ograniczyć ilość spraw wpływających do sądów. Liczyć się z tym, że wprowadzając przepisy przewidujące możliwość wystąpienia w jakiejś sprawie do sądu muszą przewidzieć dodatkowe środki na sfinansowanie rozpoznawania ich. A na to niestety żaden polityk nie pójdzie.