Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 12 września 2010

Sądoobsługa

Trochę mnie przygniotły akta. Nowy wpływ, czyli sprawy, które dopiero zostały wniesione do sądu. Trzeba więc je przeczytać i wyznaczyć na rozprawę. Zdecydować kogo wezwać, czego zażądać, i ile czasu na to przeznaczyć. I w miarę jak to robiłem coraz większa złość mnie brała. Pierwsza z brzegu sprawa - o odszkodowanie i zadośćuczynienie za wypadek drogowy. Pełnomocnik powoda "uprzejmie wnosi" aby sąd zwrócił się do siedmiu różnych placówek medycznych o przesłanie dokumentacji z leczenia.  I co będzie dalej? Otóż sąd się zwraca, sąd czeka, sąd dostaje faktury za sporządzenie kopii, sąd wypłaca pieniądze, po czym uprzejmie prosi, by powód był uprzejmy je zwrócić.  A wystarczyłoby, żeby pełnomocnik powoda (w końcu to o jego dokumentację chodzi) zwrócił się sam do owych placówek o przedstawienie dokumentacji i zaczekał z wniesieniem pozwu dopóki jej nie otrzyma. W końcu skąd może wiedzieć, że ta dokumentacja potwierdza wywodzone przez niego fakty, jeżeli jej nie widział?

Dalej, ta sama sprawa, pełnomocnik wnosi, aby sąd dopuścił dowód z opinii czterech biegłych lekarzy  "na okoliczność rozmiaru doznanego uszczerbku na zdrowiu". Dopuścił, to znaczy znalazł biegłych gotowych sporządzić opinię, zlecił im sporządzenie opinii, przyznał wynagrodzenie i zapłacił. Jeśli o lekarzy chodzi to nie ma większego problemu, ale czasami naprawdę trudno jest znaleźć biegłego jakiejś "egzotycznej" specjalności. Więc się go szuka po całej Polsce, i czeka miesiącami aż opinia zostanie sporządzona. A potem różni tacy się żalą, że procesy długo trwają. Może jakby jeden z drugim sam musiał sobie znaleźć biegłego, zlecić mu opinię i zapłacić, to skończyłoby się wnoszenie o opinię "biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków z udziałem pieszych" by ustalił, czy powód się potknął, czy pośliznął. A tak dzisiaj mam często wybór, albo samemu napisać pytania do biegłego, albo wysłać tak jak sobie pełnomocnik życzy. Ale wtedy, jak przyjdzie co do czego, to będzie, że niedouczeni sędziowie zadają biegłym głupie pytania.

No i trzecia rzecz. Świadkowie. Pełnomocnik powoda albo pozwanego zgłasza jako świadka konkretną osobę i wnosi o wezwanie jej na rozprawę. Sąd ją wzywa. Ten ktoś zwalnia się z pracy, jedzie często kilkadziesiąt kilometrów do sądu, po czym okazuje się, że tak naprawdę nie wiadomo dlaczego go wezwano. Przykład? Proszę bardzo. Ośmiu świadków wezwanych po to, by potwierdzili, że pan powód mieszkał z ojcem aż do dnia jego śmierci. Wszyscy sąsiedzi na około. I co? Po przesłuchaniu okazało się, że jeden wprowadził się dwa miesiące później, jeden jest tam zameldowany, ale mieszka gdzie indziej, a kolejnych czterech oświadczyło, że nie interesowało ich kto mieszka w tym lokalu i nie potrafią powiedzieć ani że powód tam mieszkał ani że nie mieszkał. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że pan pełnomocnik wnosząc o przesłuchanie świadków nie wiedział nawet, czy oni faktycznie mieszkają w tym budynku. Ale to nie jego problem, bo w końcu nie on ich wzywa tylko sąd. To nie przez niego świadek zmarnował cały dzień, tylko przez sąd. On jest czysty jak łza, przecież on nie mógł z tymi świadkami spotkać się wcześniej, bo by go oskarżono o ustawianie zeznań. Ale jest chyba różnica pomiędzy zapytaniem świadka, co wie na dany temat, a mówieniem mu co ma zeznawać. To pierwsze powinno być nie tylko dozwolone, ale i obowiązkowe. Aby postępowanie dowodowe polegało na przeprowadzeniu, a nie poszukiwaniu dowodów.
  
Owszem można twierdzić, że jeżeli dokumentację przedstawi sądowi szpital, to można mieć pewność, że jest kompletna. Ale to samo można osiągnąć  poprzez wprowadzenie zasady, że szpital, czy inny lekarz wydając kopię dokumentacji dla celów dowodowych załącza do niego oświadczenie, na ustalonym formularzu, że dokumentacja jest kompletna a kopia jest wierzytelna. i zawiera x kart. A osoba składająca pismo do sądu podpisuje się na tym samym formularzu pod oświadczeniem, że przedstawiany sądowi komplet dokumentów jest tym samym, który otrzymała ze szpitala. I to powinno załatwiać sprawę. No chyba, że zakładamy, że uczestnicy postępowań sądowych, a zwłaszcza ich pełnomocnicy to potencjalni przestępcy, dla których  fałszowanie dowodów oraz składanie fałszywych zeznań i oświadczeń to coś normalnego. Państwo, i reprezentujące go sądy powinno jednak chyba mieć jakieś zaufanie do swych obywateli.  

To samo dotyczy opinii biegłych. Utarło się przekonanie, że opinia biegłego sporządzona na zlecenie strony jest niewiarygodna, bo strona może zlecić biegłemu sporządzenie opinii o takiej treści jaką zamówi. I jest to prawda, bo w takiej sytuacji tylko sumieniu biegłego pozostawia się to, czy gotów jest się podpisać pod tym oświadczeniem. Ale czy faktycznie powinniśmy zakładać, że biegły to oszust, który świadomie pisze nieprawdziwe opinie? W końcu jeżeli druga strona ma wątpliwości co do wiarygodności opinii biegłego może go przesłuchać, może powołać swojego biegłego, można ich skonfrontować. A Sąd wtedy zdecyduje, który biegły jest bardziej wiarygodny. W końcu to zadanie sądu. Właśnie to, a nie poszukiwanie biegłych, wykłócanie się z nimi o terminowe sporządzenie opinii i nie wygłupianie się z rachunkami (10 godzin poświęcone zapoznanie się ze 150 kartami akt ??? ), świecenie oczami przed biegłymi, gdy nie można im zapłacić za opinię, bo druga strona zażaliła się postanowienie o przyznaniu wynagrodzenia. 

Problem tkwi w tym, że sędzia powinien wysłuchać dowodów, a nie je przeprowadzać. Przeprowadzić dowody powinny strony. Bo na tym polega, i od najdawniejszych czasów polegał proces sądowy. Na tym, że przed oblicze sądu stawia się ktoś, i mówi. "Chcę od tego drugiego dziesięć tysięcy, a na dowód tego, że te pieniądze mi się należą przedstawiam te oto dokumenty, tych świadków i opinię biegłego". U nas niestety wygląda to raczej tak: "Chcę od tamtego dziesięć tysięcy i masz mi to załatwić. Jak nie wierzysz, że mi się one należą to przesłuchaj sobie tych ludzi i wynajmij biegłego, to się przekonasz". Mam nadzieję, że któregoś dnia to się zmieni...