Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 20 września 2010

Sekretariat

Trochę czasu minęło zanim nadrobiłem zaległości w sądowych plotkach, spośród których najważniejsze było to, kto w tym miesiącu u nas pracuje i na jakim odcinku. Od pewnego czasu łapię się na tym, że pracownicy w sekretariacie zmieniają się tak szybko, że co chwile widzę jakieś nowe twarze. No i dowiedziałem się, że z sekretariatu odeszły do lepszej pracy dwie osoby, i to niestety te, dzięki którym to wszystko trzymało się jeszcze jakoś kupy. Teraz na ich miejsce przyjęci zostaną nowi pracownicy, którym znowu trzeba będzie wszystko wytłumaczyć. A zanim się nauczą reszta będzie podpierać ściany własnymi plecami pilnując, żeby cała ta buda się nie zawaliła. Chociaż z drugiej strony może lepiej będzie jak się zawali, bo w sądownictwie dopóki ktoś sobie radzi dopóty „ci wyżej” uważają, że nie potrzeba mu pomagać. Natomiast jak już nastąpi katastrofa to natychmiast nadchodzi pomoc. Która, gdyby nadeszła wcześniej, zapobiegłaby katastrofie. Ale taki już los. 

Problem zapewnienia odpowiedniej obsady sekretariatów sądowych jakoś umyka rządzącym, a przynajmniej nie widać, aby podejmowano w tym kierunku jakiekolwiek rzeczywiste działania. „Dwu-władza” ogranicza się do zapewnień o podejmowaniu wszelkich starań w tym zakresie, które to starania przybrały jak dotąd jedynie postać wprowadzenia wymogu, aby pracownicy sekretariatów sądowych mieli wyższe wykształcenie. Szkoda tylko, że panowie rządzący nie uznali za stosowne wprowadzić warunku, aby owo wykształcenie było chociaż wykształceniem kierunkowym, prawniczym, administracyjnym. W efekcie w sądach obrodziło absolwentami agrobiznesu, politologii itp. a niektórzy pracownicy by zachować pracę musieli „na gwałt” zacząć zaoczne studnia na różnych dziwnych kierunkach. Inni, którzy nie chcieli marnować czasu i pieniędzy na bezsensowne studia, odeszli z pracy. I nie poszli na bruk, bo doświadczony pracownik sekretariatu sądowego to „łakomy kąsek” dla kancelarii prawnych czy komorniczych. Tam, gdzie liczą się rzeczywiste a nie teoretyczne umiejętności, a skończenie wyższych studiów z zakresu obsługi ruchu turystycznego niekoniecznie jest uznawane za posiadanie odpowiednich kwalifikacji do wykonywania pracy.

Warto w tym miejscu zapytać, czy „ci na górze” zdają sobie sprawę z tego, że to jak będzie przebiegać postępowanie sądowe zależy nie tylko od sędziów, ale i, a może przede wszystkim, od pracowników sekretariatu. Nie wysłane, czy błędnie wysłane wezwanie, omyłka w adresie oznacza zwykle przedłużenie postępowania o kilka miesięcy. Zagubione, czy nie podłożone pismo może oznaczać wydanie niekorzystnego wyroku, odrzucenie apelacji, albo bezzasadne wydanie drugiej stronie tytułu wykonawczego. "Zatory" przy szyciu akt, odnotowywaniu w repertoriach, przygotowywaniu korespondencji do wysyłki także skutkują opóźnieniami. Cóż z tego, że sędzia wyda postanowienie tego samego dnia, gdy otrzymał akta, skoro trzy dni trwało, zanim te akta przygotowano, a kolejnych pięć, zanim jego orzeczenie przybrało postać odpisu włożonego w zaadresowaną kopertę. Ten aspekt jednak umyka rządzącym, a władza uprawia w tym zakresie „strusią politykę”. Przymyka się więc oko na to, że przynajmniej w wielkomiejskich sądach liczba etatów urzędniczych ma się nijak do ilości „przerabianych spraw” a braki łata się pracownikami na umowę – zlecenie, spośród których niektórzy pracują w ten sposób, z miesiąca na miesiąc przez kilka lat. Zatrudnić ich na etat nie można, bo nie ma wolnych etatów. A nie ma wolnych etatów, bo jest „kryzys”.  Podobnie "nie ma pieniędzy" na płacenie za nadgodziny, owszem można je sobie "odebrać" ale co to da, gdy  ilość pracy do zrobienia stale przekracza ilość możliwą do "przerobienia" w 8 godzin? 
 
Nie zauważa się też tego, że płace pracowników sekretariatu są na tyle niskie, że wielu z nich odchodzi do lepiej płatnej pracy w kancelariach prawnych, czy komorniczych, a na ich miejsce przychodzą nowi, których trzeba przeszkolić, nauczyć podstaw pracy biurowej, odpowiedzialności, pracy w zespole itp. Co kilka miesięcy (a czasem i co drugi miesiąc) trzeba uczyć kolejną osobę  jak się wypisuje zwrotki, jak się wykonuje poszczególne rodzaje zarządzeń, jaki jest obieg dokumentów, a przede wszystkim czego absolutnie nie wolno robić. Co kilka miesięcy na trzeba wdrażać nowego pracownika w jego „odcinek”. A jak się już nauczy, i przestanie być magistrem bez doświadczenia w pracy, odejdzie gdzieś, gdzie płacą więcej, i z dumą wpisze w CV pracę w charakterze sekretarza sądowego, odpowiedzialną, zaszczytną itp. A sąd? A sąd sobie poradzi, a jak nie to przyśle się kontrolę, i każe wskazać winnych popełnionych błędów. A tłumaczenia o niedostatecznej obsadzie kadrowej i jej dużej zmienności puści się mimo uszu. Bo należy zwiększyć wydajność pracy, najlepiej przez wzmożony nadzór. Bo przecież jest kryzys, a – jak zauważył pewien komentator – winne są temu także sądy.