I tak na przykład pewna pani, która jako studentka UKSW dziesięć lat temu jechała bez biletu i miała nieszczęście dać się złapać kontrolerom, otrzyma zapewne niedługo informację, że komornik sądowy zajął jej pensję. A z odsetkami ze 130 zł do zapłaty zrobiło się 330 zł. Plus prawie drugie tyle kosztów. I podobnie pewien student wydziału prawa UJ, który w wakacje 2000 roku zapomniał legitymacji studenckiej. Hmmm... jeżeli powiodło mu się na tyle, że założył togę to będzie plama... a wstyd przynajmniej. A jak pracuje w którejś z kancelarii windykacyjnej to będzie prawdziwa ironia losu.
Ja niestety przewiduję co z tego wyniknie dalej. Przerabialiśmy to parę lat temu, gdy taki sam manewr zastosował zarząd komunikacji miejskiej. Też przez parę dni sekretariat nie robił niczego poza szukaniem akt i przepisywaniem starych nakazów, a ja tylko siedziałem i podpisywałem. A potem się zaczęło. Najpierw przyszły skargi na czynności komorników. Że wszedł bezprawnie na pensje bo ja żadnego długu nie mam. A tu kłania się nam art. 804 kpc, zgodnie z którym komornik nie jest uprawniony do badania zasadności i wymagalności obowiązku objętego tytułem wykonawczym, a zatem nie interesuje go, czy dług istnieje czy nie. Jemu nawet nie wolno się nad tym zastanawiać, bo to do niego nie należy. Tak więc skarżenie się do sądu, że komornik egzekwuje choć długu nie ma jest co do zasady bez sensu.
Poza skargami na czynności komornika dotarły, drogą służbową, także skargi na komorników, sąd i sędziów wysłane do „wszystkich świętych”: Ministra Sprawiedliwości, Rzecznika Praw Obywatelskich, Prezydenta, no i oczywiście do Prezesa Sądu Najwyższego bo przecież każdy wie, że jak sie ma skargę to trzeba pisać do kierownika. Skargi, z których wynikało, że zdaniem ich autorów to jest złodziejstwo żądać zapłaty po dziesięciu latach, że to jest oszustwo bo przecież to jest przedawnione, że to jest bezprawne, żeby bez wysłuchania człowieka zabierać mu pensję. Wpłynęły też, razem lub osobno i w różnych konfiguracjach sprzeciwy od nakazu zapłaty, wnioski o przywrócenie terminu, skargi o wznowienie postępowania i sporo pism, z których w zasadzie wynikało, że piszący je żąda, aby sąd się wytłumaczył jakim prawem nasłał na niego komornika. Spośród podnoszonych zarzutów najpopularniejszy był zarzut przedawnienia, no bo należności z umowy przewozu przedawniają się po roku a upłynęło ponad dziesięć lat. Zarzut sam z siebie słuszny, ale nie wtedy, gdy istnienie długu stwierdzono orzeczeniem sądu, wtedy bowiem, zgodnie z art. 125 kc, okres przedawnienia wynosi dziesięć lat. Inni wnosili o przywrócenie terminu do wniesienia sprzeciwu od nakazu. Argumentowali różnie, głównie, że nie otrzymali przesyłki, co się zgadzało, bo spora część nakazów zapłaty doręczona została „przez awizo” w trybie art. 139 §1 kpc. Niestety jeżeli adres na który doręczano przesyłkę był faktycznie ich adresem zamieszkania to szanse na przywrócenie terminu mieli nikłe... jak bowiem stanowi przepis art. 169 §4 kpc po upływie roku od uchybionego terminu jego przywrócenie możliwe jest tylko w wypadkach wyjątkowych. A to w języku prawnym oznacza, że praktycznie nigdy, choć pewna hipotetyczno-teoretyczna możliwość istnieje.
Jaki z tego morał? Drżyjcie gapowicze, bo nie znacie dnia ani godziny. Wy może zapomnieliście, jak to kiedyś złapał was „kanar”, ale on nie zapomniał... To wezwanie do zapłaty, które mu podpisaliście nadal gdzieś leży i nie wiadomo kiedy do was wróci pod postacią komornika. A drugi raz prosić nie będą. A jak zapłacicie dobrowolnie, to może darują wam odsetki. A na pewno obejdzie się bez płacenia kosztów komorniczych. I wstydu, jak kumple w robocie dowiedzą się, że komornik wam wszedł na pensję... i wszyscy zaczną się dziwnie uśmiechać... bo jak komornik to znaczy, że nie oddajecie długów... albo płacicie alimenty... i tak powstają plotki...