Oszczędności w sądownictwie robi się w zasadzie na wszystkim. Na przykład od pewnego czasu obowiązuje zarządzenie, zgodnie z którym w nowo budowanych budynkach sądowych w ramach oszczędności nie należy instalować klimatyzacji, nawet jeśli są to nowoczesne budynki-szklarnie. W końcu te dwa-trzy miesiące w trzydziestostopniowym upale jakoś można przetrzymać ze służbowym wiatrakiem i szklanką przydziałowej wody mineralnej dziennie. A że mocno obniża to komfort pracy i w konsekwencji jej jakość i wydajność? Ano trudno. Zabronione jest też projektowanie i budowanie w nowych budynkach sądowych parkingów podziemnych, ściśle przestrzega się także zasady, żeby przy budynku nie budować więcej miejsc parkingowych niż jest to wymagane przepisami budowlanymi. To znaczy 15 miejsc na 100 zatrudnionych, jak w przypadku nowo budowanego budynku sądów w Elblągu. Oczywiste jest chyba, że to jest za mało nawet dla osób, które w sądzie pracują, nie mówiąc już o tych, którzy przyjeżdżają tam (często z daleka) by załatwić swe sprawy. Owszem jest to zgodnie z przepisami, ale pamiętajmy, że liczba szalup ratunkowych na pokładzie RMS Titanic także była z nimi zgodna. A jaki jest efekt? Ano zakorkowane okoliczne uliczki i parkingi, i masa zdenerwowanych ludzi, którzy winą za cały problem obarczają... no właśnie kogo? Ministra? Czy może sądy i sędziów?
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Tandeta
W informatyce funkcjonuje powiedzenie: "garbage in, garbage out", czyli "śmieci włożysz, śmieci wyjmiesz" - co ma oznaczać, że jeśli wprowadzi się niedokładne dane, to nie otrzyma się dokładnego wyniku. Tę prostą zależność daje się jednak zauważyć wszędzie tam, gdzie od jakości "surowca" zależy jakość końcowego produktu. Oszczędności na surowcach, maszynach, materiałach eksploatacyjnych, czynione kosztem ich jakości zawsze odbijają się na jakości końcowego produktu. I sądy niestety nie są tutaj wyjątkiem.
Oszczędności w sądownictwie robi się w zasadzie na wszystkim. Na przykład od pewnego czasu obowiązuje zarządzenie, zgodnie z którym w nowo budowanych budynkach sądowych w ramach oszczędności nie należy instalować klimatyzacji, nawet jeśli są to nowoczesne budynki-szklarnie. W końcu te dwa-trzy miesiące w trzydziestostopniowym upale jakoś można przetrzymać ze służbowym wiatrakiem i szklanką przydziałowej wody mineralnej dziennie. A że mocno obniża to komfort pracy i w konsekwencji jej jakość i wydajność? Ano trudno. Zabronione jest też projektowanie i budowanie w nowych budynkach sądowych parkingów podziemnych, ściśle przestrzega się także zasady, żeby przy budynku nie budować więcej miejsc parkingowych niż jest to wymagane przepisami budowlanymi. To znaczy 15 miejsc na 100 zatrudnionych, jak w przypadku nowo budowanego budynku sądów w Elblągu. Oczywiste jest chyba, że to jest za mało nawet dla osób, które w sądzie pracują, nie mówiąc już o tych, którzy przyjeżdżają tam (często z daleka) by załatwić swe sprawy. Owszem jest to zgodnie z przepisami, ale pamiętajmy, że liczba szalup ratunkowych na pokładzie RMS Titanic także była z nimi zgodna. A jaki jest efekt? Ano zakorkowane okoliczne uliczki i parkingi, i masa zdenerwowanych ludzi, którzy winą za cały problem obarczają... no właśnie kogo? Ministra? Czy może sądy i sędziów?
Oszczędności w sądownictwie robi się w zasadzie na wszystkim. Na przykład od pewnego czasu obowiązuje zarządzenie, zgodnie z którym w nowo budowanych budynkach sądowych w ramach oszczędności nie należy instalować klimatyzacji, nawet jeśli są to nowoczesne budynki-szklarnie. W końcu te dwa-trzy miesiące w trzydziestostopniowym upale jakoś można przetrzymać ze służbowym wiatrakiem i szklanką przydziałowej wody mineralnej dziennie. A że mocno obniża to komfort pracy i w konsekwencji jej jakość i wydajność? Ano trudno. Zabronione jest też projektowanie i budowanie w nowych budynkach sądowych parkingów podziemnych, ściśle przestrzega się także zasady, żeby przy budynku nie budować więcej miejsc parkingowych niż jest to wymagane przepisami budowlanymi. To znaczy 15 miejsc na 100 zatrudnionych, jak w przypadku nowo budowanego budynku sądów w Elblągu. Oczywiste jest chyba, że to jest za mało nawet dla osób, które w sądzie pracują, nie mówiąc już o tych, którzy przyjeżdżają tam (często z daleka) by załatwić swe sprawy. Owszem jest to zgodnie z przepisami, ale pamiętajmy, że liczba szalup ratunkowych na pokładzie RMS Titanic także była z nimi zgodna. A jaki jest efekt? Ano zakorkowane okoliczne uliczki i parkingi, i masa zdenerwowanych ludzi, którzy winą za cały problem obarczają... no właśnie kogo? Ministra? Czy może sądy i sędziów?
Oszczędza się też na pracownikach sądów, i to nie tylko poprzez płacenie im mniej, niż ich praca jest warta. Równie "skuteczne" jest ograniczanie liczby pracowników poprzez odgórne ustalanie (w ministerstwie) liczby etatów możliwych bez oglądania się na rzeczywiste potrzeby w tym zakresie. Rezultatem takiej "oszczędnościowej" polityki jest rozpaczliwe poszukiwanie przez prezesów sądów rąk do pracy i łatanie braków kadrowych pracownikami zatrudnianymi na innych zasadach niż umowa o pracę. Najpierw byli to pracownicy na umowy zlecenia, a teraz - po "rozwiązaniu" przez ministerstwo problemu "umów śmieciowych" w sądach przez zakazanie ich zawierania - będą to pracownicy z agencji pracy tymczasowej. Jestem jak najdalszy od twierdzeń, że tacy pracownicy są nic nie warci, bo wielu z nich z chęcią bym ich widział jako zatrudnionych na stałe. Problem w tym, że przy dużej rotacji takich pracowników nie tylko w kółko trzeba tracić czas na ich szkolenie, ale i zawsze jest ryzyko, że dostęp do akt sądowych i systemów informatycznych w sądach uzyskają przypadkowi ludzie zdolni w krótkim czasie narobić poważnych szkód. Ale przecież to nie jest problem ministra, bo winę za przewlekłe postępowania powodowane opóźnieniami i błędami w pracy sekretariatów zawsze można zwalić na sędziego, który "nie nadzorował w sposób należyty".
Równie wiele można "zaoszczędzić" na zakupie "surowców i narzędzi" czyli materiałów biurowych, sprzętu i usług dla sądów. W ramach oszczędności w sądach używa się na przykład podróbek (znaczy "zamienników") tonerów do drukarek, które smużą, plamią i znikają błyskawicznie, bo przy wszelkich zakupach decyduje cena, a nie jakość. Ale to są drobiazgi. Prawdziwe "oszczędności" robi się na czym innym, ustalając absurdalnie niskie "urzędowe" ceny na zamawiane przez sąd "usługi" biegłych, tłumaczy, pełnomocników i obrońców z urzędu. Pełnomocnicy w zasadzie nie mają nic do gadania, po prostu konieczność poprowadzenia iluśtam spraw za darmo (znaczy za 60 zł + VAT) jest wpisana w ich zawód (co nie znaczy, że tak być powinno) ale biegli już mogą powiedzieć "nie", przez co listy biegłych robią się coraz krótsze. Zwłaszcza trudno jest o lekarzy, którzy gotowi byliby pracować jako biegli za 30 zł za godzinę, a jakość pracy tych, którzy się na to zgodzą czasami budzi poważne wątpliwości. No ale w końcu jaka płaca, taka i praca. Grunt, że są oszczędności. A jak będą w związku z tym problemy to wszystko i tak da się zwalić na leniwych sędziów.
Jeżeli w ramach oszczędności kupujemy tandetne surowce i tandetne maszyny a do ich obsługi bierzemy ludzi z łapanki, to niestety produkty też będą (i to po trzykroć) tandetne. Wszak z kiepskiej przędzy nigdy nie utka się dobrego płótna, a nawet jak przędza będzie najwyższej jakości to wszystko może zepsuć kiepskie krosno. Jeżeli zatem chcemy uszlachetniać produkcję i skończyć z tandetą, to niestety musimy za to zapłacić więcej. Ciekawe tylko ile jeszcze czasu będzie musiało upłynąć zanim ta prosta prawda dotrze do tych, którzy podejmują decyzje co do organizacji i finansowania sądownictwa.