poniedziałek, 23 maja 2011
Sprzeciw
Dzisiaj znalazłem w szafie półkę pełną akt postępowań, w których wpłynęły sprzeciwy od nakazów zapłaty. Nakazów wydaje się dużo, to i sprzeciwów się nazbierało. Po przerobieniu tego wszystkiego (niby nic, a cały dzień przeleciał) doszedłem do wniosku, że coś jest nie tak. No bo statystycznie niemożliwe jest przecież by sprzeciwy od nakazów wnosili tylko nierozgarnięci ćwierćinteligenci.
W zasadzie o sprzeciwach można by pisać dłuuuuuugo. O tym, że bardzo często jedynym zarzutem jest to, że „ja nie mam z czego zapłacić”, z którego to faktu skarżący wywodzi wniosek, że nie musi płacić. Albo że równie często pozwany wnosząc sprzeciw oczekuje „umorzenia długu” bo jest bezrobotny bez prawa do zasiłku. Największą zmorą pozwanych dłużników wydaję się jednak być procedura wnoszenia sprzeciwu od otrzymanego nakazu zapłaty. Chociaż nie wiem czy można nazywać „zmorą” coś, na co w zasadzie nie zwraca się uwagi. Pokutuje bowiem przekonanie, że w odpowiedzi na nakaz należy napisać odwołanie i „oni” dalej będą załatwiać. A te pouczenia, które przyszły razem z nakazem to tylko takie niezobowiązujące sugestie, bo jak sąd zapozna się z tymi dokumentami to od razu zobaczy, że to żądanie jest bezzasadne. Tyle tylko, że sąd nie zapozna się z „tymi dokumentami” ani nawet nie będzie sprawdzał jakie tam miażdżące zarzuty i argumenty powołano dopóki nie zostaną one złożone we właściwej, prawem przewidzianej formie.
Przepisy Kodeksu dotyczące wymagań formalnych sprzeciwu są bezwzględne i nie zostawiają sądowi wiele swobody przy podejmowaniu decyzji. Kodeks stanowi bowiem, że sprzeciwy spóźnione czy też sporządzone z naruszeniem wymagań co do formy sąd odrzuca. „Odrzuca”, nie „może odrzucić”, tak więc bezsensowne jest pisanie do sądu pokornych próśb by przymknął oko na „drobne niedoskonałości pisma”, „darował ten dzień czy dwa spóźnienia” czy też by przyjął przeprosiny za „nieprawniczą formę wniosku”. Sprzeciw musi być sporządzony prawidłowo albo będzie odrzucony, i to niezależnie od tego, czy pozwany jest zdrowy czy chory, bogaty czy biedny, zatrudniony czy bezrobotny, i niezależnie od tego czy pozwany uważa to za sprawiedliwe, uczciwe, moralne i logiczne czy też nie. Sąd odrzuci sprzeciw nawet wtedy, gdy wyraźnie i wprost wynika z niego, że nakaz jest błędny, zasądzona kwota jest nienależna albo jej żądanie jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Bo na tym etapie postępowania nie liczy się co napisano, ale jak to napisano. Jeżeli komuś się to nie podoba to ze swoimi pretensjami powinien zgłosić się do swego posła i przekonać go, że prawo powinno być zmienione. Bez sensu jest natomiast pisanie skarg na sąd i sędziego albo wylewanie żali w internecie, że sądy przy pomocy „kruczków prawnych” uchylają się od rozpoznania sprawy. Tudzież głoszenie, jak to czyni jedna z moich „ólóbionych” ofiar (przekrętów) sądowych, że odrzucenie sprzeciwu z powodu braków formalnych to „kara niewspółmierna do zawinienia”. Przepis jest przepis, nie sędziowie go uchwalili, zaś jako że jest to przepis proceduralny to stosowanie go przez sądy nie podlega w żadnym wypadku ocenie pod kątem zgodności z zasadami współżycia społecznego. A odrzucenie spóźnionego sprzeciwu to nie jest „naruszenie konstytucyjnego prawa do sądu”.
Inną kwestią jest to, że dzisiaj nie zastosowanie się do pouczenia (no, może poza pouczeniem co do terminu wniesienia sprzeciwu) nie pociąga za sobą żadnych negatywnych konsekwencji. Dopiero nie zastosowanie się do wezwania do usunięcia braków wysłanego w trybie art. 130 kpc skutkuje odrzuceniem sprzeciwu. A przecież w większości przypadków nie chodzi tu o jakieś kwestie, których zrozumienie wymaga posiadania wiedzy prawniczej, ale o to, że sprzeciw ma być na urzędowym formularzu, ma być podpisany i mają być dwie kopie! Żeby zrozumieć takie instrukcje nie potrzeba wcale mieć matury, nawet tej „nowej”! Czy faktycznie prawa obywatelskie strasznie by ucierpiały, gdyby sprzeciw od nakazu zapłaty wniesiony niezgodnie z udzielonym stronie pouczeniem był odrzucany bez wzywania do poprawienia go? Czy naprawdę nie można wymagać od podsądnych tego, by czytali to, co sąd do nich pisze? Czy naprawdę nie można wymagać od obywateli dochowania choćby minimum staranności przy zajmowaniu się własnymi sprawami?