Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 1 lipca 2010

Wakacje

Gdy w jakimś filmie pojawia się pokój sędziego, to zwykle jest w nim solidne dębowe biurko, wygodny skórzany fotel, przeszklona szafa z książkami, perski dywan, mosiężna lampa z zielonym kloszem, figurka Temidy i takie tam akcesoria. Mój pokój jest prawie taki sam. Prawie. Tylko zamiast dywanu jest kremowe linoleum przeorane czarnymi smugami zarysowań. Zamiast jednego dębowego biurka stoją dwa (bo w pokoju siedzi nas dwóch) z płyty wiórowej wzoru z lat ’80. Zamiast skórzanego fotela tandetne chińskie krzesło obrotowe, którego dostawcę wybrano zapewne dlatego, bo był najtańszy. Zamiast witrynki z książkami cztery sięgające sufitu szafy wypełnione aktami. Kompletu dopełnia lampka za 9,99 zł i służbowy czajnik za 29,99 zł. I wiatrak. Bo bez wiatraka ani rusz. Pokój ma okno na wschód i rano błyskawicznie się nagrzewa. Ściany i sufit wykonano z płyt gipsowych z ociepleniem, więc pokój jest jak wielki termos, nie ma w nim nic co regulowałoby temperaturę pochłaniając i oddając ciepło. Aż prosi się o zamontowanie w nim klimatyzacji. Ale klimatyzacji, oczywiście, nie przewidziano, bo to zbyt droga inwestycja, a na sądach zwykle oszczędza się w pierwszej kolejności. Dzięki temu czułem się dziś prawie jak na wakacjach w ciepłych krajach. Prawie. Brakowało wprawdzie morza i plaży, ale termometr w pokoju pokazywał 32 stopnie.

Niektórzy w tym miejscu zapewne stwierdzą, że po co klimatyzacja, gdy można po prostu otworzyć okno i też będzie chłodniej... niestety nie w moim pokoju. Bo moje okno na świat umieszczono tuż nad płaskim, przeszklonym dachem doświetlającym korytarz poniżej. Dach ma zaś to do siebie, że na słońcu się nagrzewa. Jak dodać do tego jeszcze to, że naprzeciw okna jest ślepy mur – ściana budynku stojącego dwa metry dalej - to od razu widać, że nie ma co liczyć na rześki powiew wiatru. Raczej na gorący podmuch jak z pieca. Poza tym ustawione na sąsiednim dachu wielkie klimatyzatory (do dziś nie wiem które to pomieszczenie korzysta z ich dobrodziejstwa) wyją, buczą, szumią, stukają, pukają, a czasami wszystko na raz. Niby nie tak głośno, ale po kilku godzinach słuchania tego dźwięku głowa pęka i absolutnie nie można się skupić.

Może otworzyć drzwi na korytarz? Tam jest chłodniej bo nie ma okien i jest lekki przewiew. Na pewno trochę by to pomogło. Niestety mój pokój wychodzi na ogólnodostępny korytarz którym przechodzą całe pielgrzymki interesantów, przesiadują na ustawionych tam ławach i konferują z pełnomocnikami. Nawet przez drzwi czasami słychać, jak jeden pan drugiemu panu tłumaczy, że nie rozumie dlaczego zapadł taki wyrok, że wszystko to jakieś podejrzane i że będą się odwoływać. Albo jak uzgadniają co zeznać, żeby było dobrze. Rozumiem przejrzystość procedur i bliski kontakt obywatela z władzą, ale nie bardzo odpowiada mi to, że każdy przechodzący korytarzem zagląda mi do pokoju. Już i tak przeszkadza mi to, że co chwilę przychodzi ktoś z sekretariatu i coś przynosi albo wynosi z jednej ze stojących w nim szaf. Albo dopytuje się, czy nie wiem co się stało z jakimiś tam aktami. Albo potrzebuje kogoś, kto podpisze jedno z dziesiątek pism, które absolutnie muszą być podpisane przez sędziego, bo zwykłego sekretarza dany ważny urząd „nie poważa”. Może jestem dziwny, ale nie lubię, jak ktoś mi przeszkadza w pracy. Taki już jestem.

Myślałem kiedyś poważnie o kupieniu sobie małego klimatyzatora i wstawieniu go do pokoju, ale zdecydowałem, że nie ma powodu, żebym sponsorował wymiar sprawiedliwości. Wystarczy, że kupiłem sobie lampkę na biurko po tym jak poprzednia się zepsuła. Wystarczy, że sam kupuję sobie wodę mineralną, bo „urzędowy” przydział na lato (związany – a jakże – z wysokimi temperaturami w pokojach) obejmuje trzy butelki na miesiąc, czyli jakieś pół szklanki dziennie. O resztę powinni zadbać inni. Ci, którym powinno zależeć, by polscy sędziowie byli nie tylko godnie wynagradzani, ale i pracowali w warunkach odpowiadających godności sprawowanego przez nich urzędu.