piątek, 19 marca 2010
Urząd sądownictwa?
Oglądałem na Youtube (ech ta bezsenność) kilka ciekawych filmików dotyczących sposobu prowadzenia procesów sądowych w sprawach cywilnych w sądach amerykańskich. I nie chodziło tu o milionowe odszkodowania za to, że kawa była gorąca, albo że sedes był zaprojektowany dla ludzi a nie dla McHipopotamów. Chodziło o proste sprawy cywilne, drobne roszczenia z tytułu chociażby nienależytego wykonania umowy. Filmiki te wyjaśniały w prostych słowach, co należy zrobić aby wnieść prawidłowo powództwo, i co dalej trzeba zrobić, aby uzyskać wyrok.
Mógłbym się w tym miejscu szeroko rozwodzić nad korzyściami wynikającymi z przewagi procedury amerykańskiej nad polską, zwłaszcza w spawach drobnych. Nad możliwością zapożyczenia pewnych rozwiązań, takich jak przedsąd referendarski z możliwością wydania wyroku zaocznego, doręczanie przez strony, formularze wyroków. Ale nie o tym chciałem dzisiaj napisać. Bo w tych filmikach uderzyło mnie jeszcze coś. Jednoznaczne przesłanie, że to na stronie ciąży obowiązek dopełnienia wszelkich procedur i sąd jej w niczym nie wyręczy. Wyraźnie mówi się w nich, że to, że ktoś idzie do sądu we własnym imieniu (pro se, jak to się u nich ładnie nazywa) nie oznacza, że sędzia będzie traktował go łagodniej. Sugestia była jednoznaczna – jeśli nie bierzesz adwokata musisz sam nauczyć się prawa i procedur. Bo to nie sąd bada twoją sprawę, tylko ty przedstawiasz sprawę sędziemu. A jak nie potrafisz tego zrobić, to to jest tylko twój problem.
Nie wiem na ile przedstawiany w tych filmach obraz amerykańskiego sądownictwa odpowiada prawdzie. Dlatego nie uważam za stosowne dokonywać na jego podstawie jednoznacznych ocen funkcjonowania polskich sądów. Chciałbym jednak podzielić się na tle tychże rozważań pewną refleksją. Otóż pewnego dnia, gdy oddaliłem powództwo z powodu nie udowodnienia podstawowych przesłanek roszczenia (mniejsza o to, o co chodziło). Po wygłoszeniu ustnych motywów usłyszałem od powoda, wypowiedziane z wyrzutem, że „jak sądowi czegoś brakowało, to mógł przecież poprosić”. Sądowi czegoś brakowało... Innym razem, w rozmowie z interesantem (powinni tego zabronić) dowiedziałem się, że jego zdaniem, „jak sądowi były potrzebne dodatkowe kopie to przecież mógł sobie skserować”. Sądowi były potrzebne... W zażaleniu na odrzucenie pozwu przeczytałem natomiast, że „obowiązkiem sądu jest dbać o to, by krzywdy zostały naprawione” Obowiązkiem sądu jest dbać...
Przytoczone przykłady są oczywiście najbardziej drastyczne, ale problem jest naprawdę szeroki. Z rozmów z rodziną, i „znajomymi” wnoszę niestety, że „w narodzie” przeważa pogląd, że sąd, to taki urząd, do którego trzeba napisać podanie i nakleić znaczki a oni już dalej będą załatwiać. Że sprawę mieszkania, spadku, alimentów „załatwia się” jak w każdym innym urzędzie. Jakoś nie przebija się w tym jakakolwiek świadomość tego, że sąd ma coś rozstrzygnąć, że w tym postępowaniu są dwie strony toczące jakiś spór między sobą. Pewien „znajomy” żalił mi się raz, że sędzia sam nic w sprawie nie zrobił, tylko ciągle się go pytał czego on chce. A przecież sędzia jako fachowiec wie lepiej od niego – nieprawnika – co powinno być w sprawie zrobione, żeby było dobrze. Na sugestię, że sędzia nie powinien pomagać żadnej ze stron usłyszałem: „ale przecież ja nie miałem adwokata więc skąd miałem wiedzieć co mówić”.
Może przesadzam, może wpadam w drugą skrajność, ale moim zdaniem dopóki sąd będzie traktowany nie jako jako organ władzy rozstrzygającej spór, tylko jako urząd d/s wydawania wyroków nie może być mowy o zapewnieniu sądom należytej im pozycji ustrojowej. Aby Trzeba zatem wyeliminować z procedur i praktyki sądów wszystkie elementy usługowe wobec stron postępowań. Sąd nie może wyręczać nikogo w prowadzeniu jego postępowania, i to niezależnie od tego, czy osoba ta ma wiedzę prawniczą, czy też nie. Należy chociażby skończyć z nakładaniem na sąd obowiązku poszukiwania sensu roszczenia w 12-stronicowym pozwie zawierającym historię całego smutnego żywota powoda i jego rodziny. Jeżeli z pisma nie wynika jednoznacznie czego powód się domaga to sąd nie powinien się nim nawet zajmować. Bo sąd ma być ponad wszystkim, i badać tylko to, co mu prawidłowo i zgodnie z procedurą zostało przedstawione, po tym, jak zostanie to przedstawione. Nie może zastępować pełnomocnika osobom, które nie uznały za stosowne takowego ustanowić.
Owszem, większość ludzi przychodzących do sądów nie zna się na prawie ani procedurze Bo trudna to sztuka i sam uczę się jej na nowo każdego dnia. Ale to nie jest powód, by odbierać sądowi należny mu status arbitra w sporze i przemieniać go w organ dbający o to by stronie z racji jej niewiedzy i niedoświadczenia jakaś krzywda się nie stała. O zapewnienie wszystkim obywatelom należnego im dostępu do sądu troszczyć się powinno państwo, w ramach spoczywających na nim zadań z zakresu pomocy społecznej. Bo sąd ma być bezstronny. A to oznacza, że nie może pomagać żadnej ze stron procesu.