niedziela, 19 marca 2017
Arena
Gdy dawno temu zaczynałem pisywać do internetu generalnie byłem chyba jednym z pionierów tej formy komunikacji z narodem. Obowiązywała bowiem wówczas zasada, że sędzia nie zabiera głosu na forum publicznym, a wypowiada się tylko poprzez swe orzeczenia. Bo etos, bo godność urzędu, bo bezstronność i w ogóle nie wypada się upominać o cokolwiek, o protestowaniu przeciwko światłej władzy prezesów i ministrów nie wspominając, bo to niegodne jest. Dzisiaj natomiast w zasadzie z tych samych ust słyszymy, że sędziom nie wolno milczeć, że mają być odważni i nie mogą się bać. Tyle tylko, że dziś owo napomnienie oznacza chyba, że sędziowie mają bez strachu wychodzić na arenę, nie lękając się tego, że mogą być na niej lwy. A w razie potrzeby w imię sprawiedliwości, honoru i etosu mają pozwolić tym lwom odgryźć sobie nogi.
Przesadzam? Niekoniecznie. Wszak słyszymy dziś też, że wypowiadanie się przez sędziów w kwestiach aktualnych zmian ustrojowych to "sprzeniewierzanie się niezawisłości", bo jest równoznaczne ze "stanięciem po jednej ze stron sporu politycznego". Bo dzisiaj, jak widać, kwestia wykładni i zastosowania przepisów regulujących tryb wyboru członków organu, czy też obsadzania w nim funkcji nie jest kwestią prawną, lecz polityczną, i to nie sędziowie a politycy mają władzę jej rozstrzygania. No cóż. Wiele razy apelowałem o ograniczenie kognicji sądów, ale muszę przyznać, że niekoniecznie o to mi chodziło. Chociaż w zasadzie to mogłem się tego spodziewać, mając w pamięci doświadczenie z działalności niesławnej pamięci komisji śledczej w sprawie Rywina, gdzie panie posłanki i panowie posłowie w drodze głosowania ustalali, że to co chcą zrobić jest zgodne z kpk. Problem w tym, że zarzut sprzeniewierzenia się niezawisłości wygląda tu bardzo groźnie, zwłaszcza jeżeli zestawimy go z zapowiedziami, że za nadzór nad etyką sędziów będą wkrótce odpowiadali podlegli służbowo politykowi prokuratorzy. A o karaniu sędziów za takowe sprzeniewierzenie się, włącznie z prawem usuwania z urzędu, orzekać będzie czynnik społeczny zebrany w nowym wcieleniu kolegium do spraw wykroczeń, umiejscowionego dla niepoznaki przy Sądzie Najwyższym.
Wiele razy już pisałem, że każdy człowiek ma swoją własną granicę odporności na naciski, po przekroczeniu której się złamie. Dlatego właśnie, gdy powstawały zręby nowego ustroju zwrot "sędziowie nie mogą się bać" znaczył coś zupełnie innego. Znaczył, że muszą istnieć mechanizmy kontrolne gwarantujące nikt nie będzie miał możliwości wywarcia na sędziego presji na tyle silnej, by wymusić na nim podjęcie decyzji sprzecznej z prawem i jego sumieniem. Żeby sędzia wychodząc na arenę wiedział, że nikt nie ma takiej władzy, żeby kazać wpuścić tam lwy. Sędzia nie może bowiem bać się, że jeśli orzeknie inaczej niż ktoś wpływowy by chciał to zostanie "za karę" usunięty z urzędu. Nie może się bać, że zostanie "za karę" przeniesiony do innego sądu na drugi koniec Polski. Nie może się bać, że gdy podejmie decyzję nie po myśli "demokratycznych przedstawicieli suwerena" to zostanie wyprowadzony z sądu w kajdankach pod zarzutem korupcji czy niedopełnienia obowiązków. Nie może się też bać, że nie będzie miał za co utrzymać rodziny, bo za karę obniży mu się wynagrodzenie. Dlatego w najwyższym prawie Rzeczypospolitej zagwarantowano sędziom nieusuwalność. nieprzenoszalność, immunitet i prawo do wynagrodzenia odpowiadającego godności urzędu. Dodatkowo zagwarantowano, że politycy będą mieli bardzo ograniczony wpływ na wybór sędziów po to, by decyzje w tych sprawach nie stały się decyzjami politycznymi. To wszystko po to, by sędziowie się nie bali orzekać zgodnie z prawem i własnym sumieniem. By obywatel stający przeciwko aparatowi państwa miał szansę na uczciwy i sprawiedliwy proces.
Dzisiaj jednak, jak słyszymy, wszystkie te rozwiązania, których wprowadzenie miało ochronić obywateli przed nadużyciami władzy, jakich dopuszczano się w słusznie minionym ustroju to wcale nie są gwarancje prawa obywateli do uczciwego procesu lecz przywileje sędziów. To zaś, że sędzia orzekając nie boi się orzec inaczej niż życzy sobie "suweren" (który zna sprawę z tabloidów i konferencji prasowej) to już nie jest największa zaleta systemu, ale przejaw jego patologii. Zastanawiam się tu, czy ci, którzy przyklaskują propozycjom demontażu niezależności sądów, i powtarzają przy każdej nadarzającej się okazji ze niezawisłość sędziów to przywilej, a oni sami są niezawiśli bo żaden jeszcze nie zawisł na latarni rozumieją że bez owych"przywilejów" ich własne prawo do bezstronnego sądu zależeć będzie wyłącznie od gotowości sędziów do poświęceń. A to - nie trzeba chyba nikogo przekonywać - nie jest zbyt solidny fundament, bo wbrew pozorom jednostki gotowe do heroicznych poświęceń są to - no właśnie - jednostki. Sędziowie są w większości zwykłymi ludźmi, którzy od heroicznych czynów wolą spokój pod gruszą, zwłaszcza że czasami trudno jest powiedzieć niby dla kogo mieliby się poświęcać. Dla etosu, którego do garnka nie włożą, i którym rachunków nie zapłacą? Odpowiadając na wezwania dzisiejszych obrońców niezawisłości sądów, którzy nie tak dawno (jak byli w koalicji, a nie w opozycji) pilnie pracowali nad tym, by ową niezawisłość jak najbardziej ograniczyć? Dla społeczeństwa, którego zainteresowanie sprawami sądownictwa zazwyczaj ogranicza się do hejtowania sądów i sędziów po przeczytaniu czy obejrzeniu dziennikarskiego materiału o kolejnej "skandalicznej" sprawie?
Domagając się, by władza polityczna wzięła sędziów pod but suweren piłuje gałąź na której siedzi. I wygląda na to, że przekona się o tym, i to boleśnie, dopiero wtedy, gdy wraz z nią spadnie na ziemię. Ale cóż... widać tak musi być...