Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 3 czerwca 2011

Licencja sądowa

Poprzedni wpis poświęcony otwarciu zawodów prawniczych wzbudził duże zainteresowanie, jeśli sądzić po ilości (i jakości) komentarzy oraz liczbie odwiedzin mojego bloga w ostatnim tygodniu. W szczególności wątpliwości budził pomysł umożliwienia absolutnie wszystkim występowania przed sądem. No cóż... chyba muszę się z tym zgodzić. Pozwolenie absolutnie wszystkim na bawienie się w pełnomocników skończyłoby się prawdopodobnie płaczem i zgrzytaniem zębów. Bo niestety, wbrew temu co wypowiadają się niektórzy w internetowych dyskusjach zajmowanie się „od lat” jakąś dziedziną prawa w urzędzie to odrobinę za mało, by występować przed sądem. Bo niestety przed sądem nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze ją umieć udowodnić. Należycie i z poszanowaniem procedury sądowej. W zasadzie każdy, kto miał do czynienia z „partaczami” (w pierwotnym tego słowa znaczeniu) zrozumie co mam na myśli. Bo niestety czasami wydają się oni zapominać, że przedstawienie wielostronicowego rozważania na temat przesłanek wstąpienia w stosunek najmu na podstawie przepisów prawa lokalowego nie zastąpi przedstawienia dowodów na to, że powód faktycznie spełnia te przesłanki. A posiadane dowody należy złożyć, a nie zapowiadać ich złożenie "w razie potrzeby". A postanowienie o oddaleniu wniosków dowodowych jest niezaskarżalne więc nie ma sensu składać wniosków o sporządzenie jego uzasadnienia. Owszem, czasami takie „kwiatki” można odnaleźć także w pismach adwokatów i radców prawnych - pewien radca wniósł raz powództwo o zapłatę, w którym domagał się zasądzenia na rzecz swego klienta określonej kwoty jako „części spadku” – ale mimo wszystko nie aż tak często.

Jakie w takim razie powinno być przyjęte rozwiązanie tego problemu? Myślę, że najlepszy byłby państwowy egzamin i licencja sądowa, uprawniająca do występowania przed sądem. Ale tylko jedna, bez jakichśtam stopni i takich tam. Egzamin musiałby zdać każdy, kto chce występować przed sądami, niezależnie od tego czy to amator, absolwent Wyższej Szkoły Prawa i Obróbki Drewna czy może egzaminowany aplikant adwokacki. Wszyscy zdają egzamin tak jak na prawo jazdy. I dokładnie taki. Powinien on obejmować wyłącznie przepisy „ruchu” to jest sprawdzać, czy dany kandydat na mecenasa wie jak działa sąd, jakimi sprawami się zajmuje i potrafi wybrać właściwy. Że potrafi napisać pismo, że wie co w nim musi być zawarte i że należy składać odpisy. Że wie co jest zaskarżalne i jakie są terminy. Że wie kiedy wejść, kiedy wstać i po której stronie usiąść. I tylko tyle. To jaką ma wiedzę merytoryczną nie powinno być przedmiotem egzaminu, bo to już jest problem jego klienta. A państwo szanuje jego wolność wyboru, gwarantując mu tylko tyle, że jego licencjonowany pełnomocnik posiada dostateczną wiedzę, by nie pogubić się w sądzie.

Taki system ma przewagę zarówno nad proponowanym systemem „licencji” jak i nad systemem totalnej swobody wyboru. Zmuszałby wszystkich tych „młodych ambitnych” do zauważenia, że oprócz prawa materialnego, które oni świetnie znają, istnieje jeszcze prawo procesowe. Jednocześnie nie zmuszałby kandydatów na mecenasów by uczyli się całego prawa, choć zamierzają zajmować się tylko jakąś jego wąską dziedziną i nie podejmować się reprezentacji w innych sprawach. Wprowadzenie licencji sądowych  pozwoliłoby jednocześnie wprowadzić określone zakazy lub nakazy – np. obowiązek zachowania tajemnicy, działania na korzyść klienta, zakaz przyjmowania zlecenia od strony przeciwnej w postępowaniu - z sankcją w postaci utraty licencji. A adwokaci? A adwokatura istnieje dalej, ale wyłącznie jako stowarzyszenie zawodowe skupiające licencjonowanych prawników, które to stowarzyszenie gwarantuje swym autorytetem, iż jego członkowie posiadają określony poziom wiedzy i umiejętności. A to samo mogą robić także inne stowarzyszenia, organizacje i związki, oferując klientom swe usługi.

Ale to nigdy nie wejdzie w życie. Bo lobby adwokacko-radcowskie do tego nie dopuści. Bo straciliby wtedy monopol na występowanie przed sądami i w dodatku zostaliby sprowadzeni do roli tylko jednego ze stowarzyszeń zawodowych. Działającego na równi z Izbą Prawników Amatorów albo Kancelarią Prawdziwej Sprawiedliwości. A lobby to jest silne, o czym świadczą chociażby manewry mające na celu uchylenie przepisów nakładających na pełnomocników obowiązek wzajemnego doręczania sobie pism, tudzież wszelkich innych przepisów, które nakładają na nich jakiekolwiek obowiązki. Albo wprowadzenie przepisu, który nakładałby na sąd obowiązek pouczenia panów mecenasów jaka jest podstawa prawna zajmowanego przez nich stanowiska. Bo z punktu widzenia Panów Mecenasów najlepiej by było jakby sąd odwalił za nich całą robotę.

- - -

Dlatego uważam, że obowiązek doręczenia pozwanemu odpisu pozwu, i sprowadzenia na salę dowodów powinien spoczywać na stronie. Zwłaszcza, gdy jest ona reprezentowana przez zawodowego pełnomocnika.