Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Vox Populi

Licznik odwiedzin mojego bloga osiągnął 50.000. Musze przyznać, że nie spodziewałem się tego, gdy 13 lutego 2010 r. zamieściłem pierwszy tekst. Początkowo pisałem tylko dla siebie i niewielkiej grupki czytelników, ot tak, by wyrzucić coś z siebie i poprawić samopoczucie. To były dobre czasy. A potem, pewnego dnia wszystko się zmieniło. O jednym z moich tekstów napisano w Gazecie Prawnej i nagle na mojego bloga trafiły tysiące ludzi. A ja doświadczyłem pierwszego ciężkiego zderzenia z VOX POPULI.

Nie żeby była to dla mnie nowość. Głos ludu podsądnego miast i wsi towarzyszy mi w pracy praktycznie codziennie. Ale to było moje spokojne miejsce, taki cichy zakątek, do którego nagle władowało mi się dziesięć autokarów pełnych turystów. I zaczęli wszystko na głos komentować.  Czego to ja się nie naczytałem w komentarzach... O akcji Temida, i bezprawiezus (cokolwiek by to nie było), o tajnej instrukcji nakazującej oddalanie powództw osobom zwolnionym od kosztów sądowych, o fałszerstwach protokołów sądowych, o łamaniu prawa przez sądy, oj dużo tego było. Odezwał się też pewien pan, który kiedyś rozbawił mnie do łez dowodząc, że odrzucenie jego wniosku o uzasadnienie to "kara rażąco niewspółmierna do zawinienia". Bo on przecież on wniosek o odpis wyroku złożył w terminie,  tyle tylko, że wtedy nie napisał, że chce dostać ten odpis wraz z uzasadnieniem, a za tak "drobne uchybienie" nie można go przecież pozbawiać prawa do sądu. Pojawili się też publicyści pewnego internetowego "czasopisma" zajmującego się głównie pomawianiem sędziów o popełnianie przestępstw (oczywiście w imię wolności słowa, prawa do sprawiedliwego procesu i jeszcze paru innych artykułów Konstytucji). Była pani, którą "w sposób przestępczy" uznano za psychicznie chorą po tym, jak wykryła "wielomiliardową" aferę w ministerstwie finansów. Był pan od nagrywania rozpraw, jakiś wesołek proponujący obywatelskie komisje do weryfikacji pracy sędziów, cały tłum "bojowników z korporacjami" i  wielu im podobnych. Najpierw nie wiedziałem o co chodzi, potem próbowałem ich wyrzucić, a na koniec postanowiłem przeczekać. Lektura  owego "głosu ludu", choć bardzo męcząca, była inspiracją dla opublikowanej później na blogu serii poświęconej szkodnikom sądowym. Jak również przyjęcia przeze mnie pewnych zasad  rządzących moim blogiem... zasad, których niektórzy do dziś sobie nie przyswoili.

W pewnym momencie miałem już dość czytania tych wszystkich pomyj i teorii spiskowych i myślałem nawet nad wyłączeniem możliwości dodawania komentarzy i chyba nawet to zrobiłem.  Wszak blog to nie grupa dyskusyjna i nie służy on wymianie poglądów i prowadzeniu dyskusji. Ale potem włączyłem je ponownie bo zrozumiałem, że nie wszyscy czytelnicy i komentatorzy mojego bloga to wyznawcy teorii Wielkiego Zbrodniczego Spisku  Sądów Przeciwko Mnie. I nie wszyscy uważają się za Wybitnych Znawców Problemów Sądownictwa Które  Oczywiście Jest Skorumpowane. Ale zastrzegłem dla siebie dyktatorską władzę co do tego jakie komentarze będą opublikowane a jakie nie. Parę razy pytano mnie, w kolejnych komentarzach, dlaczego to jakiś komentarz (oczywiście zawierający "prawdę o sądach") się nie ukazał, jakie to zasady on naruszał... A on nie naruszał żadnych zasad, tylko po prostu mi się nie spodobał bo był nudny, nie na temat, albo bez sensu. Albo był poniżej pewnego akceptowanego przeze mnie poziomu, jak na przykład ten, gdzie żądano ode mnie odpowiedzi, czy Sąd Rodzinny to sąd, w którym pracują członkowie jednej rodziny. Parę razy zdarzyło mi się też po prostu kliknąć nie ten przycisk co trzeba i w efekcie skasować czyjś komentarz zamiast go opublikować. Trudno. Bywa i tak. Nie wszystkie moje decyzje przeszły jednak bez echa, najpierw zostałem bowiem obsmarowany na pewnym blogu za cenzorskie praktyki, po czym pewien "komentator" oskarżył mnie publicznie i internecie o ograniczanie swobody wypowiedzi. A o co poszło? Otóż o to, że zarzucił mi, że tylko narzekam na moje obciążenie zamiast  "wysyłać wnioski, petycje i skargi do odpowiednich osób, instytucji, organów, aby te sytuacje naprawiono". Zapytałem więc do jakiej to instytucji mógłbym wnieść "wniosek, petycję lub skargę" w sprawie tego, że mam w referacie za dużo spraw i w odpowiedzi zostałem odesłany do art 118 Konstytucji. I już wtedy wiedziałem, że dalsza dyskusja nie ma sensu... i jak się później okazało przeczucie mnie nie myliło, biorąc pod uwagę to, gdzie ukazał się potępiający mą decyzję "artykuł". I tyle na ten temat.

Po paru miesiącach przyzwyczaiłem się do okazjonalnej obecności i działalności przedstawicieli tej szczególnej kategorii "podsądnego ludu". Jednakże parę dni temu mój spokojny zakątek najechał inny rodzaj "turystów", którzy znowu zmienili mój spokojny zakątek nie do poznania. I znowu stało się to dzięki potędze internetu. Ano ktoś uznał za stosowne powołać się na moją wypowiedź zawartą w tekście z 19 grudnia 2010 r. przy okazji "wykopanej" przez kogoś innego petycji w sprawie surowego ukarania oskarżonych o zabicie psa. No cóż... liczyłem na to, że mój tekst przekona tych co nie podpisali tej idiotycznej petycji, że nie powinni tego robić, a ci co podpisali zrozumieją, jaki popełnili błąd.  Chodziło mi przy tym  o to, by odbiorcy zrozumieli, że o ile organizowanie petycji, demonstracji i happeningów celem zwrócenia uwagi na jakiś problem jest w porządku, to czynienie tego w związku z konkretną sprawą jest nie na miejscu. Że wyrokowanie o winie i karze na podstawie wypowiedzi rzecznika prasowego Policji jest działaniem skrajnie nieodpowiedzialnym. Że wszelkie próby naciskania na sąd to pierwszy krok do anarchii i linczów. Nie dotarło. Bo Vox Populi orzekł, że jestem nie lepszy od tych bandytów, mnie też powinno się pociągnąć za samochodem, tych bandytów należy powywieszać a sądy to kryją oprawców zwierząt, a ja jak tego nie widzę, to znaczy, że to popieram.

A jaki z tego morał... ano taki, że ciężki jest los człowieka "władzy", nawet tak drobnej i nieistotnej jak władza sądownicza. Że Vox Populi, tudzież ludzie wypowiadający się "w imieniu społeczeństwa", wcale nie przedstawiają "prawdy objawionej" a to że jest ich 20, 50 czy 100 tysięcy nie oznacza, że to co twierdzą jest prawdą. To tak pod rozwagę tym, co sposób na naprawę wymiaru sprawiedliwości widzą w powołaniu ludowych komisji kontrolujących sędziów, czy też chcieliby oceniać pracę sędziów w oparciu o skargi jakie wnosi na nich "społeczeństwo".