Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 5 stycznia 2011

Anioł stróż

Odebrałem dzisiaj telefon z Mojego Banku. Bardzo miła pani telemarketerka (czy jak tam się to teraz nazywa) złożyła mi specjalną tylko dla mnie ofertę jedyną w swoim rodzaju informując mnie, że Mój Bank jest gotów pożyczyć mi nawet 92.000 złotych bez żadnych zaświadczeń i poręczeń. Warunki oczywiście są niezwykle korzystne, bo oprocentowanie wynosi tylko 12,5%. A to zdziercy. Jak ja im pożyczam pieniądze (nazywa się to dla niepoznaki lokatą terminową) to płacą mi ledwo 3,5%. Nie byłem zainteresowany, więc grzecznie skończyłem rozmowę nie zmuszając pani telekonsultantki do przyznania, że te 12,5 % to dopiero początek, bo do tego dochodzi jeszcze prowizja banku, ubezpieczenie i takie tam śmakie owakie. Ale dalej tego tematu rozwijać nie będę, bo finanse i bankowość to nie moja działka. Chciałbym natomiast wrócić do opisywanej już kiedyś kwestii problemów z oddawaniem długów i spojrzeć na ten problem trochę z innej strony.

To, na co chciałbym już na wstępie zwrócić uwagę, to to że we wszystkich ofertach, reklamach i propozycjach najróżniejszych banków i podmiotów podobnych rzadko kiedy mówi się o oddawaniu pożyczonych pieniędzy. Oglądając reklamy słyszymy tylko, że pożyczkę można dostać od ręki, czasami nawet nie ruszając się z domu. I nagle wszystkie problemy znikają. Synek może pojechać na obóz, i mieszkanie się wyremontuje, a w święta będzie można zastawić stół tak, że sąsiadów i rodzinę aż skręci z zazdrości. I jak tanio, tylko 12 procent, i w dodatku można się ubezpieczyć żeby w razie czego nie płacić. Jakoś nie przypominam sobie reklam, w których mówiono by, że pożyczkę będzie trzeba spłacać po 200 czy 300 złotych miesięcznie przez następne trzy lata, nie mówiąc już to tym, że razem z tymi wszystkimi prowizjami i opłatami  spłacić będzie trzeba trzy razy tyle ile się dostało. Jeżeli już mówią coś o oddawaniu, to tylko o tym, że pieniądze dostaje się teraz, a spłacać zaczyna dopiero po świętach czy wakacjach. A potem to wszystko trafia do mnie... jako wnioski o nadanie klauzuli bankowym tytułom egzekucyjnym... jako pozwy o zapłatę... jako sprzeciwy od nakazów zapłaty... jako skargi na czynności komornika... Bo zaciągnąć kredyt jest łatwo, ale spłacić go to już nie taka prosta sprawa.

Podsądnych w tych sprawach można podzielić na różne kategorie. Są wśród nich pechowcy, którym wszystko szło dobrze dopóki nie stracili pracy, nie podupadli na zdrowiu czy też nie spadło na nich jakieś inne nieszczęście. Są ludzie którzy zawierzyli komuś bliskiemu i wzięli dla niego na kredyt jakiś towar, a ten ktoś przestał spłacać. Są oszuści, którzy nigdy nie mieli zamiaru spłacać kredytu, ale nauczyli się, że pieniądze na wódkę dają w banku na dowód. Są ludzie, którzy brali pożyczki nie wiedząc jak i kiedy je spłacą, bo nie widzieli innego sposobu na zdobycie pieniędzy na życie. I są też ludzie nieodpowiedzialni, którzy zaciągali pożyczki bez zastanawiania się, czy będą w stanie je spłacić, na zasadzie, że jak dają to trzeba brać. Zwykle to nie są duże kwoty, ot tyle ile jest potrzebne na rozwiązanie jakichś bieżących problemów, ale ziarnko do ziarnka... i w końcu okazuje się, że jak zsumować raty za telewizor, nową lodówkę, kino domowe, raty kredytu zaciągniętego na remont mieszkania, spłatę pożyczki świątecznej i kredytu wziętego na wakacje to nagle okazuje się, że po zapłaceniu tego wszystkiego z pensji, emerytury czy renty  już nic nie zostało. I nagle zaczynają się problemy. Taki "przekredytowany" dłużnik nie ma z czego płacić więc nie płaci. Zaczynają się więc telefony z banku, przychodzą monity, potem pojawia się komornik. I nagle okazuje się, że dłużnik jest w sytuacji bez wyjścia. Nie może ogłosić upadłości konsumenckiej, bo nie stać go na pokrycie kosztów postępowania. Pieniądze zabierane co miesiąc przez komornika z jego pensji czy emerytury, po odliczeniu kosztów mogą nie wystarczyć nawet na zapłatę odsetek za ten miesiąc, więc dług stale rośnie. Koniec końców to wszystko może skończyć się zlicytowaniem jego mieszkania żeby spłacić kilka tysięcy złotych długu.

"Przekredytowany" dłużnik czasem przyjmuje postawę fatalistyczną, czasem próbuje walczyć o wyjście z sytuacji, a czasem miota się jak pies w beczce skarżąc wszystko i wszystkich i naokoło i poszukując winnych sytuacji, w której się znalazł. Oczywiście winni zawsze są "oni" - zły bank, zły komornik, zły prokurator kryjący przestępców, zły skorumpowany sąd, który też jest w zmowie. A to wszystko to jest wielki spisek, oszustwo, działanie sprzeczne z Konstytucją i prawami człowieka. I tu dochodzimy (długą i okrężną drogą) do sedna problemu, który chciałbym poruszyćm to jest do tego kto tak naprawdę powinien dbać o to, by do takich przypadków nie dochodziło. Wielu "przekredytowanych" uważa bowiem, że winę za ich sytuację ponosi bank który udzielił im pożyczki, bo powinien był wiedzieć, że ich nie będzie stać na spłacanie rat. Ale czy naprawde to bank powinien dbać o to, by człowiek, który do niego przychodzi nie wpakował się w kłopoty? Czy naprawde powinniśmy traktować dorosłych ludzi jak małe dzieci, które nie są w stanie podjąć świadomej decyzji? Czy naprawdę kazdy powinien mieć przydzielonego państwowego "anioła stróża" od pilnowania, czy przypadkiem nie robi on czegoś głupiego czy nieodpowiedzialnego? I gdzie jest granica takiej opieki? Dziś słyszymy, że Komisja Nadzoru Finansowego powinna dbać o to, by kredytobiorca przypadkiem nie wpakował się w kłopoty zaciągając więcej kredytów niż może spłacić. A co będzie jutro? Czy przypadkiem Policja (albo jakaś Inspekcja Ruchu Drogowego) nie powinna dbać o to, by kierowcom nie sprzedawano pojazdów, nad którymi nie będą w stanie zapanować? W końcu ten dealer powinien mieć obowiązek sprawdzenia, czy klient ma dość doświadczenia by jeździć tak szybkim samochodem. Tak samo fastfoodowe restauracje przed sprzedaniem komuś swoich wyrobów (bo jedzeniem tego nazwać nie można) powinny sprawdzać, czy ich klient nie ma przypadkiem przeciwwskazań zdrowotnych do ich spożywania. A kierownik USC powinien dokładnie przepytać narzeczonych, żeby ustalić, czy naprawdę się kochają. No i oczywiście odmówić udzielenia ślubu, gdy uzna, że zawarcie tego małżeństwa może być dla jednej z tych osób życiowym błędem. 
 
Czy naprawdę chcemy, żeby ktoś za nas myślał i decydował co będzie dla nas najlepsze?