Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Trzy rodzaje prawdy

Przejrzałem sobie z ciekawości formularze stosowane do składania pozwów, wniosków i skarg stosowane w amerykańskich sądach. Z bardzo wielu różnych stanów. I jedna ciekawa rzecz mnie w nich zastanowiła. Niemal na każdym z nich znajdowała się klauzula-oświadczenie składającego pismo, iż podane w nim fakty są według jego najlepszej wiedzy prawdziwe, o czym on swym podpisem zaświadcza mając świadomość odpowiedzialności za krzywoprzysięstwo. I to wystarcza. Zamiast zwrotnego poświadczenia odbioru podpisanego przez adresata - oświadczenie doręczyciela, że pismo doręczył. Zamiast podpisanego i ostemplowanego pełnomocnictwa – oświadczenie, że jest się pełnomocnikiem. I jakoś system funkcjonuje. Może nie idealnie, ale jednak.

Zastanawiałem się, czy można by coś takiego wprowadzić u nas. Bo dzisiaj każdej czynności urzędowej czy sądowej towarzyszy zasada dr House’a – czyli założenie, że wszyscy kłamią. Ale czy faktycznie powinniśmy traktować każdego jak potencjalnego oszusta, i domagać się od niego by udowodnił, że nim nie jest? Dlaczego mamy wszędzie żądać zaświadczeń i nie możemy po prostu wierzyć ludziom na słowo? Czy nie należałoby skończyć wreszcie z wszechobecną zasadą braku zaufania obywatela do państwa?

Niestety z perspektywy kilku lat praktyki orzeczniczej muszę stwierdzić, że wizja likwidacji zaświadczeń, pokwitowań, poświadczeń i certyfikatów wcale nie jest tak różowa. Bo prawidłowe funkcjonowanie sytemu opartego na wzajemnym zaufaniu zależy od tego, jak wielką wartość dla bezpośrednio zainteresowanych ma prawda. A z tym nie jest najlepiej. Oczywiście nie jest tak, że wszyscy świadkowie kłamią w sądzie i świadomie mówią coś o czym wiedzą że nie jest prawdą.  

Tak jak tych czterech dorosłych ludzi, którzy pewnego dnia wmawiali mi, że nieprzytomny, umierający na raka człowiek na ich widok "cudownie ozdrowiał" uniósł się na łóżku i powiedział, że odwołuje testament notarialny, przekazuje wszystko jednemu z nich, a żonę wydziedzicza.

Wielu mija się z prawdą nie zauważając subtelnej różnicy pomiędzy swoją prawdą i cudzą prawdą. Pomiędzy tym co wiemy, że jest prawdą, a tym co wierzymy że jest prawdą.

Tak jak pewien świadek, który przyciśnięty na przesłuchaniu z rozbrajającą szczerością wyznał, że on to tak naprawdę to nie wie, czy kolega faktycznie mieszkał z ojcem, ale zeznał tak, bo kolega go o to poprosił, a on nie ma powodu by koledze nie wierzyć.

Inni jeszcze mówią tylko pół prawdy (albo nawet mniej) dzieląc prawdę na korzystną i niekorzystną w danej sytuacji, i o tej drugiej "zapominają". A pół prawdy to całe kłamstwo.

Tak jak pewna pani która w sprawie o podział majątku po rozwodzie opowiadała, jak to pewnego dnia pojechała zabrać córkę, która zdecydowała się odejść od znęcającego się nad nią męża. Tak żeby  pomóc jej zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Nie powiedziała tylko tego, że po córkę i jej najpotrzebniejsze rzeczy pojechała meblowozem. Z tragarzami. Na dwa razy.

Dzisiaj dla wielu uczestników postępowań sądowych prawda to coś względnego, zależnego od sytuacji procesowej. Coś co trzeba powiedzieć albo napisać, żeby uzyskać korzystne dla siebie rozstrzygnięcie. A że nie odpowiada to faktom, albo niektóre z nich skrzętnie pomija, to tym gorzej dla faktów. Więc w sądzie mówi się to, co trzeba żeby uzyskać korzystne orzeczenie, często bez jakiejkolwiek refleksji nad słowami przyrzeczenia „będę mówić szczerą prawdę niczego nie ukrywając z tego co jest mi wiadome”.

Bo jak widać prawdy są trzy. Prawda, tyż prawda i .... ta trzecia prawda.