Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 7 kwietnia 2010

Czego małego Jasia nie nauczą...

W ostatnim czasie pojawiły się pomysły – projekty wprowadzenia powszechnej nauki podstaw prawa w szkołach średnich, jako elementu edukacji obywatelskiej. Pomysłowi temu można tylko przyklasnąć, choć internetowi „komentatorzy” zdążyli go już potępić jako środek szerzenia „korporacyjnej propagandy” służący tylko naganianiu klientów adwokatom. Propaganda czy nie, nie da się ukryć faktu, iż poziom wiedzy prawnej społeczeństwa jest zatrważająco niski. Wiedzą o tym praktycznie wszyscy prawnicy praktycy, mający do czynienia z „szarym człowiekiem” Zarówno adwokaci, wynajmowani dziś często dopiero po wydaniu wyroku do „ratowania” sprawy, jak i sędziowie owe sprawy sądzący. Nieznajomość prawa, i podstawowych zasad postępowania sądowego, połączona – niestety – z wtórnym analfabetyzmem zwykle kończy się źle.

W tym wszystkim nie chodzi o to, że większość „podsądnych” nie jest w stanie przedstawić właściwej argumentacji prawnej, czy też podnieść najwłaściwszych w danym przypadku zarzutów. Umiejętności takich nabywa się bowiem nawet nie w toku studiów prawniczych, a w toku aplikacji lub praktyki prawnej, i nie można ich oczekiwać od przysłowiowego Kowalskiego. Chodzi o braki podstawowych umiejętności w zakresie załatwiania spraw urzędowych, w tym formułowania pism i wniosków. O niezrozumienie istoty procesu cywilnego jako sporu dwóch stron przed sądem. O braki podstawowej wiedzy w zakresie najbardziej podstawowych pojęć prawnych czy nawet ustrojowych. Żeby nie być gołosłownym warto tu przytoczyć pewne, może najbardziej drastyczne przykłady świadczące o rozmiarze problemu. I tak pewien „dopiero co pełnoletni” powód opowiadał mi na rozprawie, jak to chodził „do rady narodowej” załatwiać „przydział mieszkania” po babci. I że zdarzyło się, że „zapłacił kolegium” za brak meldunku. Innym razem pewien maturzysta był zdziwiony tym że miasto chce go „wyrzucić z mieszkania”, bo przecież „on jest tam zameldowany”. Niemal każdego tygodnia otrzymuję wnioski pozwanych o „umorzenie długu”. Widziałem pozwy z prośbą, by sąd zasądził „tyle ile się należy” i pozwy o ustalenie „czy muszę płacić”. I „uroczysty sprzeciw” od nakazu zapłaty. Pisma pisane na kartce wyrwanej z zeszytu. Pisane bez marginesu umożliwiającego ich wszycie do akt. Pisma niepodpisane. Niezwykle „kreatywnie” wypełnione formularze sądowe. I wiele, wiele innych tego rodzaju „kwiatków”. Pisanych przez ludzi dorosłych, wykształconych, wykonujących bardzo poważane społecznie zawody.

Przytoczone powyżej przypadki dotyczyły tylko kwestii najbardziej podstawowych. Umiejętności, które powinien posiadać każdy, kto rozpoczyna samodzielne życie w społeczeństwie. Takie jak umiejętność pisania podań, świadomość znaczenia podpisu, podstawy procedur sądowych i urzędowych, potrzebę przeprowadzenia dowodu. Świadomość znaczenia terminów i konsekwencji ich przekroczenia. Dlatego uważam, iż celem proponowanych zajęć nie powinno być przygotowanie uczniów do samodzielnego występowania w procesach sądowych, lecz raczej wpojenie im świadomości tego, że prawo jest znacznie bardziej skomplikowane niż to się wydaje. I nauczenie ich rzeczy podstawowych, niezbędnych do świadomego „używania” prawa. Cóż bowiem z tego, że uczeń „wykuje” na pamięć roszczenia jakie służą nabywcy wadliwej rzeczy, jeżeli nie będzie on potrafił prawidłowo napisać pisma w tej sprawie? Co z tego, że będzie wiedział co to są wady oświadczenia woli, jeżeli będzie podpisywał co tylko mu podsuną? Cóż mu przyjdzie z tego, że pozna swe prawa jako lokatora, jeżeli zapomni o gromadzeniu chociażby dowodów zapłaty czynszu?

Boję się tylko, że na szczytnych założeniach się skończy, i w miejsce nauki podstawowych umiejętności praktycznych pozwalających na świadome funkcjonowanie w społeczeństwie uczniom zafunduje się kolejną porcję encyklopedycznej wiedzy. Ale cóż... czas pokaże.