Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 31 sierpnia 2017

Bumerang


Przeglądając przy okazji porządków skrzynki, teczki i pudła z domowym archiwum natrafiłem na wiele ciekawych rzeczy. Notatki do egzaminu wstępnego na studia, w tym schemat rozpadu obozu Solidarności po 1989 r. Niektórych partii to już nawet nie kojarzyłem. Były tam też tabele odmiany łacińskiej, nominativus genetivus, dativus, ablativus itd. Kserowana listę pytań z prawa rzymskiego. Zeszyt z notatkami z prawa międzynarodowego. Koszmarne tablice Trammera do procedury cywilnej, które rozumiał chyba tylko wykładowca. Orzeczenia kserowane prosto z OSN-C, wszak to epoka przedleksowa. Broszurka „nowy kodeks karny”. Jakieś fiszki pamięciowe chyba do filozofii prawa albo historii doktryn politycznych i prawnych. I całą stertę artykułów drukowanych z internetowego wydania Rzeczpospolitej.

Gdy przeglądałem te artykuły moją uwagę przykuł jeden z nich. Opublikowane w Rzeczpospolitej z dnia 3 listopada 1997 r. Rozważania Adama Strzembosza, wówczas I Prezesa Sądu Najwyższego zatytułowane „Sprawy powracające jak bumerang”, poświęcone potrzebie reformy sądownictwa. Okazuje się że już wtedy, 20 lat temu pan profesor pisał, że nie obejdzie się bez reformy ustroju sądów, obejmującej stworzenie sądów grodzkich i sądów okręgowych jako sądów I instancji, w miejsce dzisiejszych sądów rejonowych i okręgowych. Sądy grodzkie miały być jak najbliżej ludzi, rozpoznawać drobne sprawy cywilne i karne, w uproszczonym postępowaniu i z uwzględnieniem lokalnej specyfiki. Miał to być zatem taki sam model ustroju, jaki ja sam w swych rozważaniach teraz, 20 lat później, uznałem za optymalny. Zastąpienie dzisiejszego podziału sądownictwa pierwszoinstancyjnego na sądy „zwykłe” i „wyższe” zajmujące się poważniejszymi sprawami, podziałem na sądy „zwykłe” i „niższe” zajmujące się prostszymi sprawami, według własnej procedury dostosowanej do specyfiki tych spraw i potrzeby ich sprawnego rozpoznawania. 

Niestety ówcześni rządzący nie posłuchali pana profesora. Sądy grodzkie wprawdzie powstały, ale z pomysłu została jedynie nazwa. Zamiast odrębnego szczebla sądownictwa, mającego zajmować się sprawami prostymi, nie wymagającymi rozpoznawania przez „zwykłe” sądy utworzono jedynie „wydziały grodzkie” w ramach istniejących sądów rejonowych. Ja sam zaczynałem karierę w takim właśnie wydziale, któremu powierzono rozpoznawanie spraw o wykroczenia. I muszę powiedzieć że to było bardzo dobre „przedszkole” orzecznicze pozwalające oswoić się i z salą rozpraw i w praktyce wcielić w życie teoretyczną wiedzę. Tam to wydałem swój pierwszy wyrok, wymierzając naganę za deptanie trawnika. Rozstrzygałem trudną kwestię czy pies miał kaganiec. Sięgałem karzącym ramieniem sprawiedliwości po dziesiątki i setki zbrodniarzy, którzy ośmielili się spożywać alkohol na ulicach, placach i w parkach. Karałem tych, co zakłócali sąsiadom spokój muzyką, tupaniem, gwizdaniem rurami, czy też zbyt głośnym wypełnianiem powinności (poza)małżeńskich. Próbowałem przekonać pewną panią, że sąsiedzi wcale nie mają w mieszkaniu piętro wyżej wytwórni wyrobów metalowych, którą chytrze ukrywają po szafach, jak tylko przychodzi wezwana przez nią Policja. Napominałem nieobyczajnie leżących pod wpływem w miejscach publicznych. Sądziłem procesy stulecia o wgnieciony błotnik. Widziałem złodziei sklepowych kradnących zawodowo, choć tak by nie przekroczyć 250 zł. Widziałem ludzi kradnących tylko po to, by wrócić do aresztu, bo była zima, a tam i ciepło i jeść dadzą. Widziałem też ludzi kradnących bo byli głodni, ci kradli najtańsze jedzenie, i naprawdę widać było, że im wstyd. Karciłem parkujących na trawniku, blokujących chodniki stoiskami ze sznurowadłami, prowadzących samochody w stanie wczorajszym. To wszystko było ważne, wszak wykroczenia niekiedy są bardziej uciążliwe dla zwykłego człowieka niż przestępstwa. Tyle tylko że fakt, że owe sprawy rozpoznawałem ja, jako wówczas początkujący asesor w sądzie rejonowym powodował, że apelację od mojego wyroku nagany za deptanie trawnika rozpoznać musiał z całą powagą sąd okręgowy. Że ja zamiast zajmować się poważnymi sprawami, do rozpoznawania których byłem przygotowywany i powołany zajmowałem się złośliwym szczekaniem psem, tudzież nieobyczajnym oddawaniem moczu za kioskiem. A byli ze mną w wydziale sędziowie, którzy w wykroczeniach orzekali tylko „na pół etatu” normalnie sądząc w innym wydziale zwykłe sprawy karne o rozboje, oszustwa, zgwałcenia. Stworzenie osobnego wydziału grodzkiego, i nazywanie go nie wiedzieć czemu „sądem grodzkim” ograniczyło się więc w praktyce do nadania wymyślnej nazwy czemuś, co i tak już istniało. Nie przyniosło to więc żadnych korzyści, i nijak nie rozwiązało problemu, który miało rozwiązać – problemu zalewania sądów sprawami drobnymi.

Dlatego dzisiaj, gdy znów mówi się o potrzebie zreformowania struktury sądów, jej spłaszczenia czy jak to tam nazywają, warto ponownie zwrócić uwagę na ten problem. Niestety ale dla racjonalnego funkcjonowania sądów absolutnie konieczne jest, by z ich struktury wyodrębnić całkowicie rozstrzyganie spraw drobnych, zarówno cywilnych jak i karnych. O jakie konkretnie sprawy chodzi to rzecz drugorzędna, kwestia przeprowadzenia badań prawnoporównawczych, i ustalenia, czy do tej kategorii zaliczyć należy tylko wykroczenia, czy może część przestępstw, i ewentualnie do jakiej kwoty sprawy cywilne mogłyby zostać uznane za „drobne”. Do ich sądzenia należy stworzyć odrębną instancję sądową, niższą od dzisiejszych sądów rejonowych, i drugorzędną rzeczą jest czy nazwiemy te sądy grodzkimi, ziemskimi czy pokoju. Ważne jest to, że w tych sądach nie mogą orzekać tacy sami sędziowie, jak ci, którzy orzekają w sprawach „zwykłych”, celem reformy powinno bowiem być odciążenie sędziów od rozpoznawania takich spraw, nie zaś kolejna zmiana tabliczek na budynkach. To zaś kto miałby zostać owymi sędziami pokoju to oczywiście kwestia do dyskusji, podobnie jak i to, kto miałby ich powoływać czy też wybierać. Zresztą jeśli o mnie chodzi to byłbym za tym, żeby owi sędziowie pochodzili z wyborów powszechnych, co – jeśli wierzyć niektórym użytkownikom internetu – będzie lekarstwem na wszystkie bolączki wymiaru sprawiedliwości. Nie żebym był zwolennikiem wyborów powszechnych sędziów, ale jakoś wierzę, że nic skuteczniej nie przekona apologetów tego pomysłu co do jego istotnych wad, niż faktyczne wdrożenie go i umożliwienie im zapoznania się z jego praktycznym działaniem. 

Drugim koniecznym elementem reformy winno być odpowiednie skonstruowanie procedury postępowania w sprawach drobnych. Winna ona być napisana od początku i nie powinna zawierać jakichkolwiek odesłań i odwołań do procedury „zwykłej”, bo takie odwołania mają niestety tendencje do rozszerzania się, do momentu, gdy teoretycznie uproszczona procedura przestaje się na poziomie praktycznym różnić od zwykłej. A kluczowym hasłem przy jej tworzeniu powinno być: „No i co z tego, że w kpk/kpc uregulowano to właśnie tak”. To powinna być nowa procedura, dostosowana zarówno do spraw jakie mają być według niej sądzone jak i do osób, które mają się nią posługiwać. Powinna być odformalizowana, oczyszczona ze zbędnych instytucji i rozwiązań skutkujących wzrostem kosztów i przedłużeniem postępowań. Priorytetem powinna być prostota i szybkość postępowania. Ograniczona powinna być też możliwość apelacji, w zasadzie nic by się nie stało, gdyby od wyroków sądów pokoju służył tylko rodzaj kasacji możliwej do oparcia tylko na zarzucie naruszenia procedury. Naszego kraju nie stać bowiem na mielenie w dwóch instancjach kwestii, czy pies szczekał głośno, albo tego dlaczego w bucie odkleiła się podeszwa. To zresztą dotyczy także i „zwykłych” spraw, ale to akurat temat na inną dyskusję

Reasumując zatem można stwierdzić, że polskim sądom zdecydowanie potrzebna jest głęboka i drastyczne reforma ustrojowa. Tyle tylko, że ta reforma nie może polegać tylko na wymianie kadr czy przewieszaniu tabliczek. Należy zdecydowanie wyłączyć do odrębnej instancji rozpoznawanie spraw drobnych, i powierzyć orzekanie w niej sędziom niezawodowym. Należy scalić w jedną instancję sądy orzekające obecnie w pierwszej instancji. Należy zreformować sądownictwo odwoławcze, wprowadzając zasadę, iż nie ma czegoś takiego jak „sędzia odwoławczy” nie orzekający w ogóle w I instancji. Sądy apelacyjne winny być obsadzane sędziami delegowanymi z sądów I instancji. Do tego należy zdecydowanie ograniczyć kognicję sądów, zreformować procedury, wprowadzić sądy technicznie w XXI wiek, bo aktualnie nadal tkwią jedną nogą w XIX w. Czy kolejni reformatorzy temu podołają? Czas pokaże.