Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 22 listopada 2013

Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka...



Wyznaczyłem sobie raz ciekawą sesję. Dwadzieścia i ciut spraw co 20 minut jedna. Normalnie byłoby to niemożliwe do ogarnięcia, ale to akurat były różnego rodzaju sprawy przesłane przez Elektryczny Sąd Lubelski po tym, jak tamtejsi referendarze stwierdzili, że oni nakazu nie wydadzą. Wyznaczyłem je więc hurtowo na rozprawę i zasiadłem, by zobaczyć co ja tam w nich będę sądził.

No cóż. Nic nowego pod słońcem. W większości sprawy z powództwa różnych Funduszów Sekukuryku Zamkniętych, dotyczące mocno już starych długów. Jakieś faktury Cyfry+ czy też Cyfrowego Polsatu, jakieś stare rachunki za telefon, jeszcze z Idei, parę pożyczek bankowych banków, które teraz zupełnie inaczej się nazywają, do tego SKOK czy dwa. Dowody też typowe. Fundusze Seppuku nadal nie nauczyły się, że ich wyciąg z ksiąg jest nic nie wart, zaś pełnomocnicy pewnej firmy windykacyjnej ciągle przedstawiają jako jedyny dowód „częściowy wykaz wierzytelności” czyli kartkę, na której napisali, że te pieniądze jak bum cyk cyk im się należą. Ale poprawę widać, bo w większości spraw jednak przedłożono przyzwoite dowody, znaczy się umowy, faktury, a gdzieniegdzie także i kalkulacje zadłużenia, żeby było wiadomo co składa się na „należność główną”. 

Po przejrzeniu akt wyglądało na to, że wyniki normy statystyczne zostaną przeze mnie zdecydowanie przekroczone, bo na jednej sesji wydam kilkanaście wyroków. Będą one wprawdzie zaoczne, ale wyrok jest wyrok. A to dlatego, że rzut oka na dowody doręczenia wezwań pozwolił stwierdzić, że pozwani odebrali zawiadomienie o rozprawie tylko w kilku sprawach - głównie tych, które toczyły się po sprzeciwie od nakazu zapłaty. Zawiadomienia dla reszty wróciły jako awizowane, które można było uznać za doręczone prawidłowo. Zapowiadała się więc przyjemna „chodzona” sesja. Znaczy taka, w czasie której głównie chodzi się z pokoju na salę i z powrotem, bo na rozprawy nikt nie przychodzi i co chwilę są przerwy.

Coś mnie jedna tknęło, bo przypomniałem sobie plotki, że kilka miesięcy temu e-sąd dostał odgórne zalecenie, żeby nie wydawać nakazu, jak adres pozwanego nie zgadza się z bazą PESEL. Postanowiłem więc skorzystać z narzędzia, w które niedawno mnie wyposażono, czyli z bezpośredniego dostępu do bazy PESEL z poziomu mojego własnego biurka. No i tak cała nadzieja na genialną statystykę załatwialności poszła sobie paść owieczki... Dlaczego? Ano popatrzmy...

- w pierwszej sprawie po wpisaniu peselu imienia i nazwiska wyskoczyła informacja, że pozwany w bazie figuruje, ale nie mieszka pod adresem podanym w pozwie, gdyż od trzech lat nie żyje. 

- w drugiej sprawie okazało się że, pozwana nigdy pod podanym w pozwie adresem nie mieszkała, znaczy się nigdy nie była tam zameldowana. Zameldowana jest natomiast pod adresem, który podano w umowie jako adres zamieszkania. Adres podany w pozwie był to zaś adres miejsca prowadzenia działalności gospodarczej, jakiegoś sklepu, czy czegoś takiego.  

- w trzeciej sprawie okazało się, że pozwany pod wskazanym w pozwie adresem kiedyś może i mieszkał, ale został sześć lat temu wymeldowany w trybie administracyjnym. Być może w umowie podał jakiś inny adres, ale niestety ustalić tego nie mogłem, gdyż pełnomocnik powoda postanowił udowodnić zgłoszone roszczenie wyłącznie kopią wezwania do zapłaty.

- w czwartej sprawie ponownie okazało się, że podany w pozwie adres nie jest i nigdy nie był adresem zameldowania pozwanego, który w dalszym ciągu jest zameldowany pod adresem widniejącym w umowie. Skąd więc pełnomocnik powoda wziął adres podany w pozwie? Ano tylko on chyba to wie, bo z żadnego dokumentu złożonego do akt on nie wynika. 

- w piątej sprawie okazało się, że pozwana od urodzenia zamieszkuje pod adresem wskazanym w umowie, natomiast nigdy, nawet czasowo, nie była zameldowana pod adresem wskazanym w pozwie. W dodatku z dokumentów wynika, iż odebrała ona skierowane na adres zameldowania wypowiedzenie umowy. Ponownie zatem pytam – skąd pełnomocnik wziął adres, który podał w pozwie?.

- w szóstej sprawie okazało się, że pozwana pod danym adresem nigdy nie mieszkała, mieszka natomiast nadal pod adresem podanym w umowie, bo ją tam dopiero co zameldowano na stałe. Adres podany w pozwie wzięto zaś wprawdzie z umowy, ale to nie był adres zamieszkania tylko adres miejsca, gdzie umowa miała być wykonana.

- w siódmej sprawie okazało się, pod adresem wskazanym w pozwie pozwany faktycznie zamieszkiwał, ale tylko czasowo i został z niego wymeldowany osiem lat temu. Aktualny jest natomiast chyba adres, pod który wysyłano wezwania do zapłaty, bo pozwany zameldował się pod nim jakieś półtora roku temu. 

- w ósmej sprawie okazało się, że pod podanym w pozwie adresem faktycznie zameldowana była (bo już nie jest) osoba o tym imieniu i nazwisku posiadająca taki to a taki numer PESEL. Tyle tylko, że jest to zupełnie inny numer PESEL niż ten podany w umowie, którą załączono do pozwu. Po wpisaniu do systemu peselu wskazanego w umowie okazało się zaś, iż osoba, do której on należał od kilku lat nie żyje.

- w dziewiątej sprawie okazało się, że osoba o danym numerze PESEL faktycznie nosi imię i nazwisko podane w pozwie, lecz nie zamieszkuje pod numerem 5 m. 3, lecz pod numerem 3 m. 5. 

Dość. Reszty nie będę opisywał, bo poszczególne przypadki się powtarzają. Pozostaje natomiast pytanie ile podobnych spraw prześlizgnęło się przez e-sąd, czy wcześniej przez zwykłe sądy, zanim wyposażono je w możliwość weryfikowania danych pozwanych z zapisami w bazie PESEL. Ile nakazów zapłaty uznano niezasadnie za prawomocne i ile osób spłaca przez to długi, których spłacać nie powino? Jak długo jeszcze państwo polskie będzie tolerowało podawanie wyssanych z palca adresów pozwanych i utrzymywało rozwiązania umożliwiające uzyskanie na ich podstawie orzeczeń sądowych uprawniających do egzekucji? Oczywiście musi istnieć jakiś sposób na pozwanych celowo nie odbierających listów z poczty, ale czy naprawdę tak poważnym problemem jest wprowadzenie chociażby tylko zastrzeżenia, że doręczenie zastępcze przez awizo może nastąpić tylko na adres zameldowania? Dany obywatel miałby wtedy jasność, że jak już zgłosił jakiś adres w urzędzie to pod tym adresem powinien odbierać przesyłki, i jednocześnie miałby pewność, że nie odebranie przesyłki pod jakimkolwiek innym adresem nie będzie miało dla niego żadnych negatywnych konsekwencji. System umożliwiający ewidencję takich adresów jest, procedury są, sądy i urzędy mają dostęp do tego systemu bezpośrednio... w czym więc jest problem?