Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 6 grudnia 2012

Co by tu jeszcze zrobić, panowie?


Zgodnie z zapowiedziami likwidacja (o, przepraszam, przekształcanie) sądów idzie pełną parą. W ostatnich dniach sędziowie synergetyzowanych sądów otrzymali decyzje o ich przeniesieniu na inne miejsca służbowe, w sądach, które mają być sądami „przejmującymi”. Nie oznacza o oczywiście, że Pan Minister Sprawiedliwości osobiście zajął się wdrażaniem synergii, w końcu jest człowiekiem bardzo zajętym, i szkoda by tracił swój cenny czas na takie błahostki jak wydawanie decyzji o przenoszeniu sędziów. W jego zastępstwie decyzje podpisali więc, w wolnych chwilach, podsekretarze stanu. Tyle tylko, że chyba niezbyt dokładnie przeczytali, co podpisują.

Zacznijmy od tego, że w decyzjach tych podano ich postawę prawną jako art. 75 § 2 pkt. 1 i § 3 ustawy z 27 lipca 2001 r. Prawo o ustroju sądów powszechnych w związku z treścią § 1 rozporządzenia MS z 5 października 2010 r. w sprawie zniesienia niektórych sądów rejonowych oraz § 3 rozporządzenia MS z 25 października 2012 r. w sprawie ustalenia siedzib i obszarów właściwości sądów apelacyjnych… Niby wszystko w porządku, bo faktycznie powołany przepis Prawa o ustroju sądów powszechnych uprawnia ministra do przeniesienia sędziego na inne miejsce służbowe bez jego zgody „w przypadku zniesienia stanowiska wywołanego zmianą w organizacji sądownictwa lub zniesienia danego sądu lub wydziału zamiejscowego albo przeniesienia siedziby sądu”. Ale oczywiście, jak to zwykle w prawie bywa, jest tutaj pewne „ale”. Otóż uprawnienie Pana Ministra do przenoszenia sędziów podlega dwóm istotnym ograniczeniom. Pierwsze zawarte jest w samym art. 75 §2 pkt 1 usp, gdzie zapisano, że Minister żeby przenieść sędziego musi najpierw znieść sąd, w którym ten sędzia pełni służbę, a drugie w §3 in fine (czyli na końcu) tego artykułu, w którym zapisano, że sędzia może wskazać do którego sądu chce być przeniesiony, i minister musi ten wniosek uwzględnić, chyba że jest to niemożliwe.

Tak, wiem, pierwszy warunek wydaje się być spełniony, bo przecież Pan Minister wydał rozporządzenie z 5 października 2012 r. o zniesieniu sądów, i nawet powołano je w treści owej decyzji. Tu jednak pojawia się pewien drobny problem, który może na płaszczyźnie ducha jest niedostrzegalny, ale w kwestii litery prawa ma duże znaczenie. Otóż owo rozporządzenie z 5 października 2012 r. zawiera §2, który stanowi iż: „Rozporządzenie wchodzi w życie z dniem 1 stycznia 2013 r.”. To zaś oznacza ni mniej ni więcej tylko to, iż owo rozporządzenie znajduje się obecnie w okresie vacatio legis. A to z kolei dla każdego prawnika, ba nawet dla przeciętnie zdolnego studenta prawa, oznacza tylko jedno – że owo rozporządzenie nie tylko jeszcze nie obowiązuje, ale i nie stanowi elementu systemu prawa powszechnie obowiązującego. Jest to akt z punktu widzenia prawnego nieistniejący, a jego ogłoszenie stanowi jedynie zapowiedź wprowadzenia go w życie w przyszłości, dokonaną po to, by nie zaskakiwać jego przyszłych adresatów zmianami w prawie. Nie może on zatem stanowić źródła praw ani obowiązków ani też podstawy prawnej jakichkolwiek decyzji czy czynności prawnych. To zaś oznacza, że przed dniem jego wejścia w życie Minister Sprawiedliwości nie ma prawa wydawania decyzji opartych o przepis art. 75 §2 pkt 1 usp, ponieważ formalnie nie dokonał on jeszcze zniesienia żadnego sądu.

Drugi problem jest równie ciekawy. Otóż przepis art. 75 §3 usp stanowi, iż „przeniesienie sędziego z przyczyn wymienionych w § 2 pkt 1 może nastąpić, jeżeli uwzględnienie wniosku sędziego co do nowego miejsca służbowego nie jest możliwe”. Przepis w tym zakresie wydaje się jasny, i nie budzący wątpliwości – Minister może przenieść sędziego do wybranego przez siebie sądu tylko wtedy, gdy nie ma możliwości uwzględnienia wniosku sędziego co do tego, gdzie ten chciałby orzekać. To zaś oznacza, że sędzia ma prawo złożyć odpowiedni wniosek, a minister ma obowiązek go rozpoznać. Co więcej, może on odmówić uwzględnienia wniosku sędziego tylko wówczas, gdy jego uwzględnienie jest „niemożliwe” – a to z prawniczej mowie oznacza coś innego niż „niecelowe”, „nieuzasadnione”, czy „niezgodne z koncepcją Ministra”. W zasadzie takie sformułowanie przepisu oznacza, że sędzia musiałby wnosić o wyznaczenie mu miejsca służbowego w jakimś nieistniejącym sądzie żeby minister mógł jego wniosku nie uwzględnić i sam wybrać sąd, do którego go przeniesie. Wszak przeniesienie sędziego w razie likwidacji sądu następuje wraz z etatem, więc brak wolnego etatu we wskazanym sądzie nie uzasadnia odmowy, zaś to, że nie potrzeba tam kolejnego sędziego oznacza tylko, że jego przeniesienie tam jest „niecelowe” a nie „niemożliwe”. Bo możliwe jest jak najbardziej – wystarczy jeden podpis Ministra.

I to właśnie było chyba przyczyną tego, że hajducy Pana Ministra wydając owe decyzje o przeniesieniu udali, że przepis art. 75 §3 usp nie istnieje i od razu wyznaczyli sędziom nowe miejsca służbowe, żeby przypadkiem któryś nie złożył wniosku. Tłumaczyli się potem, że przecież sędziowie wiedzieli że tak będzie, że niektórzy złożyli więc inni też mogli, ale nie zmienia to faktu, że skoro warunkiem wydania decyzji jest niemożliwość uwzględnienia wniosku to zanim się ją podejmie musi być złożony i rozpatrzony wniosek. A jeżeli ustawa nie przewiduje terminu do jego złożenia to trzeba taki termin uprawnionemu zakreślić z zastrzeżeniem odpowiedniego rygoru. I nie wystarczy tutaj, że zainteresowany mógł wiedzieć z telewizji że Minister zamierza go przenieść, albo że były rozsyłane faksy z projektem rozporządzenia. Tak więc po raz kolejny dochodzimy do wniosku, że rzeczone decyzje są może zgodne z duchem, ale sprzeczne z literą prawa.

I myślę, że na tym poprzestanę, choć można by pisać jeszcze sporo, bo w tych decyzjach jest jeszcze kilka innych „kwiatków” jak np. kwestia tego, czy decyzje zostały podpisane przez osoby uprawnione, tego kto wymyślił miesięczny termin do wniesienia odwołania, skoro ustawa żadnego terminu nie przewiduje, i to jaki skutek ma owo odwołanie. Poprzestanę zatem na tym, że jestem niezwykle ciekawy jak się to wszystko skończy. Bo jak widać istnieje bardzo wiele rzeczy, o których się prawnikom nie śniło... a filozofom jak
najbardziej. I jakoś ciągle chodzi za mną piosenka Wojciecha Młynarskiego której słowa brzmią: co by tu jeszcze... no właśnie...