No tak. Na początek może warto zapytać jak do zasady zaufania do powoda ma się na przykład wnoszenie pozwów o zapłatę, w których jako dowody przywołuje się „fakturę VAT, jeżeli ją wystawiono” albo „aneks do umowy, jeżeli go podpisano”? Czyż nie oznacza to przypadkiem tyle, że rzeczony powód, a w zasadzie jego pełnomocnik nie tylko nie wie tego, czy zgłoszone przez niego dowody potwierdzają jego roszczenie, ale nawet nie jest w stanie stwierdzić, czy one w ogóle istnieją. Czy faktycznie taki ktoś zasługuje na to, by wierzyć mu na słowo? A co z tymi, którzy jako „dowód” w postępowaniu elektronicznym powołują tylko „umowę cesji wierzytelności” i „oświadczenie o dokonaniu cesji”. W jaki sposób na podstawie takich „dowodów” mogą oni ocenić, czy dochodzone przez nich roszczenie w ogóle istnieje? Skąd bierze się ich przekonanie, że wierzytelności, które kupili rzeczywiście istnieją i są wymagalne? A to nie są przykłady brane ze spraw, w których e-sad odmówił wydania nakazu. Takie "kwiatki" trafiają do mnie po sprzeciwach od nakazów wydanych na podstawie takich "dowodów" !
Dalej, jak długo można wierzyć na słowo powodowi, który wnosząc pozew do e-sądu zgłasza jako dowód fakturę VAT, której faktycznie nie posiada, i której pewnie nawet nie widział na oczy? A takich przypadków jest mnóstwo – wystarczy przywołać tylko te, w których po wezwaniu do przedłożenia dowodów zgłoszonych w pozwie złożonym w EPU nadchodzi pismo, w którym pełnomocnik powoda informuje, że zgłoszonych przez siebie dowodów, to on tak naprawdę nie ma, więc wnosi, by sąd zażądał przedłożenia ich przez jakąś osobę trzecią – najczęściej zbywcę wierzytelności. I najwidoczniej nie widzi nic złego w tym, że właśnie zażądał zasądzenia od jakiegoś człowieka sporej kwoty pieniędzy nie wiedząc nawet, czy faktura, na którą się powołał faktycznie potwierdza to, co napisał w pozwie. Nawiasem mówiąc w jednym z takich przypadków, po zapoznaniu się z samą fakturą okazało się, że wystawiono ją na panią Henrykę, a nie, jak pan mecenas raczył napisać w pozwie, pana Henryka. I cóż z tego? Ano nic. Pan mecenas napisał pismo „prostujące oczywistą omyłkę w pozwie”. Jakoś nie zauważył chyba, że największą pomyłką było tu wniesienie przez niego pozwu bez zapoznania się z dowodami, na których miał być oparty.
A czasem bywa jeszcze gorzej. Oto po przekazaniu sprawy przez e-„sąd” prawdziwemu sądowi, okazuje się, że zamiast powołanych jako dowody „umowy”, „faktury”, „noty obciążeniowej” i takich tam pełnomocnik powoda przedstawia sądowi tylko „załącznik do umowy cesji” albo „wyciąg z wykazu wierzytelności”. Inaczej mówiąc ze złożonego przez niego pozwu wynika, że domaga się on zapłaty takiej, a takiej kwoty, w oparciu o konkretnie wskazane faktury, ale jak przychodzi co do czego, to to na dowód tego że powodowi należą się pieniądze przedstawia kartkę papieru, na której sam napisał, że powodowi należy się od pozwanego tyle, a tyle pieniędzy. Śmieszne? Też, ale częściej żałosne. Zwłaszcza wtedy, gdy taki "dowód" składany jest w odpowiedzi na sprzeciw od nakazu zapłaty, w którym pozwany kwestionuje istnienie długu, podnosząc, iż powód nie przedstawił żadnych dowodów. Muszę przyznać, że za każdym razem zastanawiam się, jak można robić coś takiego i się tego nie wstydzić. I jak to się ma do profesjonalizmu, etyki i takich tam haseł, którymi regularnie „korporacyjni” odpowiadają na propozycje „otwarcia zawodów prawniczych”.