sobota, 19 marca 2011
Fikcja
Praktycznie każdego tygodnia otrzymuję pisma, wnioski, skargi, zażalenia, apelacje od osób które są oburzone, zbulwersowane, zdegustowane faktem że komornik zajął im pensję. Domagają się wstrzymania egzekucji, zwrotu pieniędzy, zaprzestania nękania ich a ponad wszystko wyjaśnienia jakim prawem ich skazano i przeproszenia za naruszenie ich konstytucyjnych praw. Bo oni nigdy na żadnej rozprawie nie byli, bo nigdy nie dostali żadnego wezwania, bo nigdy nie mieli długu wobec tej firmy, bo od lat pod tym adresem nie mieszkają, bo to jest wszystko skandal, i oni o tym napiszą do Pana Tuska. I do ministra. I oczywiście do Pana Sztrazburga.
Skąd to wszystko się bierze? Ano z tego, że wydany przeciwko nim nakaz zapłaty (tudzież wyrok zaoczny) uprawomocnił się „na awizie”. To znaczy, że wysłana przez sąd przesyłka zawierająca ów nakaz, nie została przez adresata odebrana pomimo dwukrotnego awizowania przez pocztę jej nadejścia, i została zwrócona jako nie podjęta w terminie. A wówczas, w myśl art. 139 §1 kpc przyjmuje się fikcję doręczenia pisma z dniem w którym upłynął termin do odbioru pisma w urzędzie pocztowym. I od tego dnia biegnie termin do wniesienia sprzeciwu od nakazu zapłaty, a gdy on upłynie na nakaz może zostać nadana klauzula wykonalności, z którą powód może pójść do komornika i wyegzekwować zasądzoną kwotę. A dłużnik dowie się o wszystkim dopiero gdy komornik zajmie mu konto. Albo pensję.
Winą za to wszystko zwykle obciąża się zły sąd i leniwych, skorumpowanych sędziów. No bo przecież jak komornik mógł kogoś znaleźć to mógł to zrobić i sąd, ale pewnie mu się nie chciało. Tyle tylko, że przy uznawaniu nakazów za prawomocne sąd nie ma praktycznie żadnej możliwości ustalenia, czy adres podany przez powoda jest prawidłowy. Wszystko zależy tak naprawdę od łutu szczęścia i od tego jak bardzo poważnie doręczyciel podchodzi do swej pracy. Bo jeżeli on nie zastanie pod podanym adresem nikogo, kto by mu powiedział, że adresat tu nie mieszka, albo ograniczy się do wrzucenia do skrzynki awiza to i sąd też się nie dowie, że adres jest niewłaściwy. A jeżeli z adnotacji doręczyciela nie wynika, że adres jest błędny to i nie ma powodu by nie uznać przesyłki za prawidłowo doręczoną.
Oczywiście doręczenie „przez awizo” jest skuteczne tylko wtedy, gdy adres na który wysłano pismo jest faktycznie adresem zamieszkania pozwanego. Jeżeli zatem adres na który wysłano odpis nakazu zapłaty był błędny to znaczy, że nie został on skutecznie doręczony, a zatem nie rozpoczął jeszcze biegu termin do wniesienia sprzeciwu, a więc nakazu nie można uznać za prawomocny no i nie można na jego podstawie prowadzić egzekucji. Cóż jednak z tego, że sąd po ustaleniu tego faktu uchyli klauzulę wykonalności, przyjmie sprzeciw, rozpozna go i nawet oddali powództwo, stwierdzając, że dług jest przedawniony, został dawno spłacony albo nigdy nie istniał. Mleko się rozlało, komuś zajęto konto, przez co nie mógł uregulować ważnego zobowiązania, co z kolei skutkowało zerwaniem bardzo korzystnej umowy. Komuś zajęto pensję, co podważyło jego wiarygodność w oczach pracodawcy i skutkowało utratą szansy na awans. Komuś odmówiono udzielenia kredytu na zakup wymarzonego mieszkania, bo bank dostał zawiadomienie o zajęciu rachunku bankowego. Mnóstwo małych tragedii, do których wcale nie musiało dojść.
Czy to jest zgodne z prawem? W opinii Sądu Najwyższego tak. Czy jest zgodne z konstytucją? Zdaniem Trybunału Konstytucyjnego tak. Czy to jest uczciwe? To już każdy powinien sobie odpowiedzieć we własnym zakresie. Niewątpliwie możliwość doręczania „przez awizo” pierwszego pisma w sprawie ułatwia życie powodowi, bo nie pozwala pozwanemu na unikanie procesu poprzez proste nie przyjmowanie poczty. Problemem jest niestety to, że możliwość ta jest poważnie nadużywana, zwłaszcza przez panów mecenasów-pełnomocników „seryjnych” powodów, którzy nagminnie wnoszą powództwa nie przeciwko osobom, lecz przeciwko pozycjom na liście kupionych wierzytelności. Podają więc adresy, które widnieją na owej liście bez jakiegokolwiek zastanowienia, czy owe adresy są prawdziwe, czasem nawet bez sprawdzenia, czy to co widnieje na owej liście jest zgodne z tym co było w umowie, z której owa kupiona przez nich wierzytelność ma wynikać. Pewnego razu pewien pan mecenas pełnomocnik pewnego funduszu sekujakiegośtam przyznał mi się bez żenady, że oni żadnych faktur ani umowy nie mają, bo oni kupili tylko „pakiet wierzytelności” więc wnosi, żeby sąd zwrócił się do pierwotnego wierzyciela o ich przedstawienie. Nawiasem mówiąc po zapoznaniu się z owymi dokumentami okazało się, że dłużnikiem wcale nie jest pan Henryk, tylko pani Henryka.
Cóż zatem należy zrobić? Moim zdaniem jest tylko jedno rozwiązanie – obowiązek bezpośredniego doręczenia pozwu pozwanemu, i to nie przez sąd, a przez powoda. Oczywiście rzeczywistego doręczenia, a nie przez podwójne awizo na adres wzięty z pozycji 736 załącznika nr 4 do umowy przelewu wierzytelności. Może wtedy panowie seryjni mecenasi (i panie też) oduczą się podawania sądowi nieaktualnych adresów pozwanych i wnoszenia pozwów przeciwko zmarłym albo nieistniejącym osobom.