W czym jest problem? Ano po pierwsze nowy art. 207 §3 kpc stanowi jedynie, że w toku sprawy złożenie pism przygotowawczych następuje tylko wtedy, gdy sąd tak postanowi. Ale czy każde pismo składane dziś przez strony postępowania faktycznie jest „pismem przygotowawczym”? Wszak pismo przygotowawcze o którym mówi art. 127 kpc to tylko jeden z rodzajów pisma procesowego, pismo mające na celu przygotowanie rozprawy. Pytanie zatem jest takie, gdzie leży granica pomiędzy „pismami przygotowawczymi” których bez zgody sądu składać nie wolno, a „pismami procesowymi” które składać można? A co z pismami składanymi na rozprawie? Czy to faktycznie są pisma, czy może tylko załączniki do protokołu, skoro art. 125§1 kpc wyraźnie stwierdza, że pismo procesowe „zawiera wnioski i oświadczenia stron poza rozprawą”? Interesującym pytaniem jest też pytanie, czy pismo zawierające stwierdzenie: „zaprzeczam twierdzeniom powoda, iż dostarczony towar był kompletny i w związku z tym wnoszę o przesłuchanie świadka obecnego przy otwarciu przesyłki” zawiera „wyłącznie” wniosek o przeprowadzenie dowodu, czy też jest w nim także „wypowiedź co do twierdzeń strony przeciwnej”? Różnica jest zasadnicza, bo w pierwszym przypadku takie pismo może być złożone, a w drugim nie, i obligatoryjnie „podlega zwrotowi” zgodnie z nowym art. 207 §7 kpc. No to jak – zwracamy to pismo, czy nie?
Dalej znajdujemy przepis art. 207 §6 kpc, który rzekomo wprowadza prekluzję dowodową, czyli zakaz zgłaszania nowych faktów i dowodów, co ma służyć przyspieszeniu postępowań. Tyle tylko że o ile stwierdza on wprawdzie, że sąd pomija spóźnione twierdzenia i dowody, to niestety jednocześnie wskazuje, że nie można takowego dowodu pominąć, jeżeli strona uprawdopodobni, że „uwzględnienie spóźnionych twierdzeń i dowodów nie spowoduje zwłoki w rozpoznaniu sprawy”. Co to znaczy „zwłoka w rozpoznawaniu sprawy” to kolejne pytanie za 100 punktów. Czy jeżeli rozprawa i tak wymaga odroczenia (bo np. nie stawił się jeden ze świadków), to zgłoszenie nowych dowodów spowoduje zwłokę w rozumieniu art. 207 §6 kpc czy nie? A jeżeli nie, to czy to znaczy, że wystarczy, że jeden ze zgłoszonych przeze mnie świadków się nie stawi na rozprawę, a będę mógł zgłosić kolejnych czterech? A co jeśli w sprawie stwierdzono już przewlekłość postępowania? Nowe dowody nie mogą chyba spowodować zwłoki, jak ta zwłoka już jest, co nie?
Inną „ciekawostką” jest nowy przepis art. 212 kpc. Do tej pory nakładał on na przewodniczącego obowiązek ustalenia, przez zadawanie stronom pytań, jakie z istotnych okoliczności sprawy są między nimi sporne, żeby wiedzieć, które dowody muszą być przeprowadzone, a które nie będą potrzebne bo dotyczą okoliczności niespornych. To rozwiązanie działało bez problemów przez kilkadziesiąt lat, niestety panowie reformatorzy postanowili je „poprawić”, i dzisiaj przepis ten stanowi, że Sąd przez zadawanie pytań stronom dąży do tego, aby strony przytoczyły lub uzupełniły twierdzenia lub dowody na ich poparcie. Jak jednak to ma wyglądać niestety nikt do tej pory nie był mi w stanie odpowiedzieć. W jaki sposób mam „przez zadawanie pytań” dążyć do tego, by strona zgłosiła wniosek o dopuszczenie dowodu? Mam zapytać wprost: „panie mecenasie, czy nie uważa pan, że do wykazania wysokości roszczenia potrzebny będzie dowód z opinii biegłego”? Mam wprost pytać pozwaną, czy ma jakieś dokumenty potwierdzające, że zapłaciła? A czym to się różni od udzielenia porady prawnej, od konsultacji udzielanych przez pełnomocników? Jeżeli celem autorów nowelizacji było wyeliminowanie przypadków oddalania powództw z powodu nie udowodnienia zasadności roszczenia, to czy nie można było wprost napisać, że sąd poucza stronę o tym, jakie dowody winna zgłosić na poparcie swego stanowiska? Czy naprawdę konieczne było stworzenie tej komicznej konstrukcji z sędzią zadającym pytania i liczącym na inteligencję strony, która zrozumie tkwiącą w pytaniu aluzję i zgłosi odpowiedni wniosek?
Po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją, w której wśród dźwięku fanfar daje się sędziom do ręki nowy oręż w walce z przewlekłością postępowań. Nową, wręcz rewolucyjną broń wymyśloną przez wizjonerów i teoretyków wojskowości, którzy wprawdzie żadnej bitwy z bliska nie widzieli, ale napisali wiele książek o sztuce wojennej, więc dobrze wiedzą, co nam jest potrzebne by dobrze walczyć. Oręż ten wspaniale się prezentuje na pokazie dla prasy, a zapowiedzi towarzyszące jego wprowadzeniu wskazują, iż oto nadchodzi przełom. Tyle tylko, że z punktu widzenia zwykłego frontowca nie wygląda to już tak różowo. Bo ów oręż może jest wizjonerski i rewolucyjny, ale niestety walczyć to się nim da, bo jest tępy, źle wyważony i nieporęczny, przez co łatwo jest unikać zadawanych nim ciosów. Ale czy ktoś słucha opinii zwykłych żołnierzy?