Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 11 stycznia 2011

Wysłuchanie

Dziś w sali kolumnowej w budynku Sejmu odbyło się posiedzenie sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, którego przedmiotem było wysłuchanie publiczne w przedmiocie projektu zmiany ustawy o ustroju sądów powszechnych. A ja tam byłem, wodę mineralną piłem i słuchałem co na ten temat publiczność miała do powiedzenia. A publiczność stawiła się licznie. Był I Prezes SN, praktycznie cała Krajowa Rada Sądownictwa, Krajowa Rada Prokuratorów, SSP Iustitia, Stowarzyszenie Sędziów Rodzinnych, organizacje prokuratorów, referendarzy sądowych, asystentów, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, a nawet Stowarzyszenie Przeciw Bezprawiu (polegającemu na tym, że sądy orzekają inaczej niż oni by chcieli). Wygłoszono wiele mów, lepszych i gorszych, ale przesłanie było jedno. Projekt jest zły, nawet szkodliwy, a proponowane zmiany nie tylko nie przyniosą założonych przez Ministerstwo skutków, ale mogą wręcz pogorszyć dzisiejszą trudną sytuację wymiaru sprawiedliwości.

Ponownie powtórzono wielokrotnie już przedstawiane zarzuty pod adresem tego projektu, począwszy od tego, że starą ustawę nowelizowano już tyle razy, ze nie tylko zasady prawidłowej sztuki legislacyjnej ale i zwykła przyzwoitość nakazywała by raczej napisać ją od nowa. Gremialnie potępiono pomysł wprowadzenia dwuwładzy w sądach w skutek czego prezes sądu aby zwolnić swoją sekretarkę musiałby prosić o to dyrektora, bo sam nie miał by władzy by podjąć taką decyzję. A dyrektor mógłby się nie zgodzić, bo nie. Podobnie potraktowano pomysł likwidacji osobnych wydziałów rodzinnych i "wrzucenia" tych spraw do wydziałów cywilnych, który porównano do prób połączenia w jedną jednostki wojsk lotniczych i jednostki wojsk pancernych. A argument, że ma to sprzyjać "zwiększeniu płynności kadry", bo przecież sędziowie powinni sobie poradzić z każdym rodzajem sprawy skomentowano sugestią, że w takim razie należałoby zlikwidować także specjalizacje wśród lekarzy, bo przecież w końcu każdy lekarz powinien umieć wyleczyć wszystko. W kwestii ocen okresowych sędziów i prokuratorów, choć mówcy różnili się co do potrzeby ich wprowadzenia,  wszyscy byli oni zgodni  co do tego, że w takiej postaci jak proponuje to Ministerstwo są one nie do przyjęcia. Zwrócono przede wszystkim uwagę na to, iż w sytuacji, gdy kryteria oceny ma ustalić minister nic nie stoi na przeszkodzie temu, by zapisano w nich, że pozytywną ocenę może uzyskać tylko sędzia, który popiera politykę rządu, Wskazano także, że jedyną nagrodą jaką ów proponowany system ocen okresowych przewiduje za dobrą prace jest brak kary. Oprócz tego wskazywano na oczywistą niezgodność z Konstytucją uregulowań dotyczących Komisji Konkursowej, uchybienia proceduralne przy pracach nad ustawą (pierwsze czytanie na posiedzeniu komisji, zamiast na posiedzeniu plenarnym), nielogiczności i brak koniecznych uregulowań dotyczących asystentów i referendarzy.

Do tego wszystkiego co powiedziano chciałbym dodać także parę słów od siebie. Otóż największym złem jakie niesie za sobą ów projekt ustawy jest to, że kontynuuje on działania zmierzające do odebrania sądom należnej im pozycji w strukturach władzy publicznej. Monteskiuszowska zasada trójpodziału władzy zakłada istnienie władzy ustawodawczej, wykonawczej i  sądowniczej jako trzech równorzędnych, odrębnych i  niezależnych od siebie władz, wzajemnie się równoważących dla dobra powszechnego. Niestety dzisiaj polskie sądy trudno nazwać odrębną, niezależną władzą, a już bardzo trudno uznać ją za władzę równorzędną dwóm pozostałym. Po dwudziestu latach traktowania sądów jak urzędów podległych Ministerstwu Sprawiedliwości i służących realizacji polityki rządu sądy zostały niemal całkowicie podporządkowane Ministrowi. Dziś praktycznie wszystkie decyzje istotne z punktu widzenia funkcjonowania sądów, jak również dotyczące drogi zawodowej każdego sędziego podejmuje albo Minister Sprawiedliwości, albo osoba, którą on sobie wybrał i mianował na stanowisko. W rezultacie sądownictwo zostało oplecione siecią wzajemnych podległości, nieformalnych zależności i powiązań, której wszystkie nitki zbiegają się ostatecznie w rękach Ministra. Sędziowie w takim układzie są dla Ministra petentami  zdanymi w zasadzie na jego łaskę i niełaskę. Nic poza poczuciem odpowiedzialności za państwo (o co u polityków czasami bardzo trudno) nie powstrzymuje Ministra (tudzież urzędnika działającego w jego imieniu) przed wykorzystaniem tak powstałego stosunku zależności. Na przykład przed daniem sędziemu do zrozumienia że uwzględnienie jego wniosku o przeniesienie do innego sądu zależy od tego jaki wyrok wyda w takiej czy innej sprawie. Albo przed poinformowaniem prezesów sądów, że sądy, które nie orzekają zgodnie z interesem narodowym (na przykład zwracając "późnym przesiedleńcom" odebraną im bezprawnie ziemię) nie zostaną uwzględnione w przyszłorocznym planie inwestycyjnym. Niestety o tym dziennikarze nie piszą, łykają za to bez popijania historyjki, jak to minister zamierza wziąć się za leniwych sędziów i zagonić ich do roboty, żeby żyło się lepiej. A tak zwane społeczeństwo to wszystko kupuje... nie zdając sobie sprawy z tego że za parę lat, gdy przyjdą do sądu prosząc o sprawiedliwość może się okazać, że to właśnie oni są tymi, których minister ogłosił "tymi złymi" a siedzący przed nimi sędzia może już nie mieć siły i ochoty na kopanie się z ministerialnym koniem.

Wynik głosowania nad projektem nowelizacji ustawy da odpowiedź na pytanie, czy panom posłom faktycznie zależy na tym, by sądy w Polsce były niezależne i niezawisłe, czy też ich wolą jest, aby pozostały one faktycznie przybudówką Ministerstwa Sprawiedliwości. Obawiam się jednakże, że i tym razem interes partyjny i potrzeba osiągnięcia Medialnego Sukcesu przeważy nad interesem publicznym. No cóż... zobaczymy.