Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 13 czerwca 2010

O ocenach okresowych

Czy jesteś za ocenami okresowymi sędziów? To pytanie w „kuluarowych” rozmowach padało ostatnio dość często. I odpowiedzi były różne. Jedni mówili że są zdecydowanie za, bo to będzie jedyny sposób na dobranie się do nierobów takich jak ... (i tu padało zwykle jedno czy dwa nazwiska). Inni mówili, że to nic nie da, bo jak dzisiaj tacy jak (i tu parę nazwisk) dostali pozytywne oceny przed awansem to i oceny okresowe im nie zaszkodzą. Jeszcze inni mówili, że przy takiej ilości roboty nie ma mowy, żeby ktoś dostał pozytywną ocenę, bo każdemu będzie można znaleźć coś, za co będzie się można do niego przyczepić. Że oceniać będą zapewne ci, którym ocena taka najbardziej by się przydała. Że nie wyobrażają sobie, że taki ktoś jak ... (i tu nazwisko) miałby by ich oceniać, jak on sam myli podstawowe rzeczy. Ile w tych zarzutach jest prawdy, a ile zawiści, czy faktycznie wymieniani zasłużyli na taką ocenę nie ma tu znaczenia. Warto natomiast pamiętać, że nie wszyscy sędziowie są idealni, niektórzy z nich odstają bowiem, i to czasem dość poważnie, od wzorca osoby sędziego przyjmowanego za wyjściowy do dyskusji w sprawie ocen okresowych.

Gdyby mnie dzisiaj ktoś zapytał czy jestem za ocenami okresowymi to nie wiedziałbym jak na to pytanie odpowiedzieć. Z jednej strony taka kontrola jest uciążliwością i może stanowić sposób wywierania nacisku na „niepokornych” nie zgadzających się na to, by traktować sąd tylko jako urząd d/s pokrywania wpływu, a ich jako urzędników obowiązanych do poświęcania dla „służby” swego zdrowia i dobra swojej rodziny. Z drugiej jednak strony niektórym konieczność „wyspowiadania się” raz na kilka lat ze swej pracy na pewno by nie zaszkodziła. Wszak sędzia też człowiek, a człowiek to zwierzę z natury leniwe. Kontrola byłaby zaś dodatkową motywacją do pracy nad sobą i jakością swojej pracy. Oczywiście o ile będzie ona nakierowana na jakość, a nie na tylko na statystyczną wydajność pracy. I o ile będzie dokonywana bezstronnie, według jednolitych kryteriów i z uwzględnieniem realnych, a nie idealnych warunków pracy. Bo o ile sama idea okresowego oceniania jakości pracy sędziów jest co do zasady słuszna, to diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach.

Moim zdaniem jakiś system ocen powinien być wprowadzony. Nie czarujmy się, dzisiejszy system kontroli jakości pracy sędziów po prostu nie działa. Jeżeli sędzia nie widzi potrzeby awansowania do sądu wyższej instancji to po przejściu oceny przed nominacją sędziowską (która wcale nie musiała obejmować jego pracy jako sędziego) nie podlega on już w zasadzie żadnej ocenie. Ocena dokonywana przez sąd odwoławczy rozpoznający sprawę jest zawsze jest tylko oceną cząstkową, dotyczącą konkretnej sprawy. Oceny dokonywane na podstawie statystyk dają wyniki, no... statystyczne. Lustracja wydziałów, czy kontrole okazjonalnie dokonywane przez wizytatorów, także skupiają się dzisiaj nie na działaniach podejmowanych przez konkretnego sędziego, a raczej na zagadnieniach ogólniejszych. Jego osoba pozostaje raczej w tle, a jego wiedza, metodyka pracy, umiejętności organizacyjne, kultura pracy oceniana jest jedynie „przy okazji” jako wypadkowa analizy statystycznej, czy też przeglądu wnoszonych przez strony skarg. W efekcie, taki „odbiegający od ideału” sędzia w zasadzie nie ma się czego obawiać, no chyba, że „odbiegnie” na tyle daleko, że uzasadniać to będzie wszczęcie przeciwko niemu postępowania dyscyplinarnego.

Nie można jednak bezkrytycznie twierdzić, iż wprowadzenie ocen okresowych będzie panaceum na wszelkie problemy sądownictwa. Bo wszystko zależy od tego, jak owe oceny będę dokonywane i przez kogo. Jaki będzie ów wzór idealnego sędziego do którego będą porównywani wszyscy pozostali. Czy bardziej będzie się liczyła jakość czy szybkość orzekania? Czy dla uzyskania pozytywnej oceny wystarczy wylegitymować się wiedzą i umiejętnościami, czy konieczna będzie także wysoka „wydajność” i gotowość do rezygnacji z życia prywatnego dla jej osiągnięcia. Bo niestety jednocześnie szybko i dobrze to pracować się nie da, a w każdym razie nie za takie pieniądze, jakie dziś przeznacza się na funkcjonowanie sądownictwa.