Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 26 czerwca 2010

B.T.E.

Dostałem stertę wniosków o nadanie klauzuli wykonalności Bankowemu Tytułowi Egzekucyjnemu. Znowu. Od początku roku  wpłynęło już ze dwa tysiące sztuk, znacznie więcej niż dotychczas. Pewnie przez kryzys finansowy znacznie więcej ludzi nie płaci kredytów i banki zaczynają egzekwować długi. I dobrze, bo długi trzeba płacić. Nie rozumiem tylko dlaczego muszę tracić czas na zajmowanie się takimi sprawami. W końcu to praca w zasadzie techniczna, a nie orzecznicza, bo zgodnie z prawem mogę odmówić nadania klauzuli tylko wtedy, gdy dług nie wynika z czynności dokonanej z bankiem, albo gdy dłużnik nie złożył oświadczenia o poddaniu się egzekucji. Nie wolno mi badać czy dług istnieje, czy faktycznie ktoś jest winien akurat tyle. Bank tak twierdzi i musi mi to wystarczyć. Ja tylko sprawdzam, czy dopełniono wszystkich formalności potrzebnych do wystawienia tytułu. Niby prosta sprawa, na pięć minut roboty, ale przemnożona przez kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt sztuk do rozpoznania każdego dnia skutecznie odrywa od bardziej ambitnych zadań. A odłożyć na później tego nie można, bo zgodnie z przepisami wnioski mają być rozpoznane w trzy dni od wpłynięcia. Termin wprowadzono po tym, jak banki poskarżyły się, że to trwa zbyt długo. I oczywiście z punktu widzenia panów posłów i ministrów łatwiej było zadekretować, że coś ma być zrobione w trzy dni, niż próbować rozprawić się z przyczyną problemu – nadmierną kognicją, przeciążeniem sędziów obowiązkami, brakiem personelu pomocniczego, złymi warunkami pracy. Prezydent Łukaszenka też podobno pewnego razu rozwiązał problem braku jajek w sklepach wydając dekret, że jajka muszą być w każdym sklepie. Ale czy od tego przybyło jajek? Bezsensowne to, ale cóż poradzić. Trzeba robić.

No to jedziemy. Bierzemy akta. Otworzyć. Sprawdzić. Znaczki opłaty są. Pełnomocnictwa są. Umowa z oświadczeniem o poddaniu się egzekucji jest. Nazwisko na wniosku, wyciągu i umowie się zgadza. No to bierzemy „kopytko” i piszemy. Sygnatura akt... nazwisko... numer tytułu... data wydania tytułu... z ograniczeniem do kwoty... gdzież oni to tym razem wpisali... aha, jest. Czy nie mogą trzymać się okrągłych liczb? W końcu co za różnica czy 32.718,23 zł czy 33.000 zł. Tym bardziej, że bank może sobie zażyczyć poddania się egzekucji do dowolnie wybranej kwoty. Czasem nawet pożyczają 2.000 zł i każą poddać się egzekucji do 200.000 zł. Teraz kwota słownie... jest. No i jeszcze koszty... opłata... za pełnomocnictwo... za poświadczenie notarialne... 60 zł dla adwokata... razem... i już!. Teraz zarządzenie. Doręczyć pełnomocnikowi wnioskodawcy... tylko jemu, dłużnikowi doręczy komornik, jak przyjdzie co do czego... Gotowe. Drukuj. Podpisać trzy razy. Teraz kopiuj i w wklej do bazy danych. Zapisz. Jeden załatwiony, zostało jeszcze szesnaście. Za dwie godziny powinienem to skończyć i będę mógł wrócić do mniej ważnych zajęć. Jak przygotowywanie się do rozprawy albo pisanie uzasadnień.

Praca mechaniczna, Jedna sprawa podobna do drugiej. Zrobić, wynieść, zapomnieć. Bo dzisiaj znowu przynieśli trzy pudełka wniosków. Jak w fabryce. Pod tą stertą papieru, cyfr, klauzul, pieczęci i podpisów złożonych na umowach, których zapewne przed podpisaniem nikt nie czytał. Pod wezwaniami do zapłaty, oświadczeniami i zawiadomieniami kryją się jednak prawdziwi ludzie i czasem ich osobiste tragedie. Oto pierwsza z brzegu sprawa. Nie spłacony kredyt hipoteczny na zakup mieszkania. Zaciągnięty w najgorszym możliwym momencie, gdy mieszkania były najdroższe a frank najtańszy... Adres dłużników coś mi mówi, znam to osiedle... Jedno z tych stawianych w szalonym 2008 r. gdy ceny mieszkań wzrosły o 50% i ludzie brali je jak leci nie oglądając się na nic. Nawet na to, że osiedle stoi tuż przy trasie szybkiego ruchu, z widokiem na ruiny jakiejś dawno zapomnianej fabryki. A teraz bańka pękła. Jakby chcieli dzisiaj sprzedać to mieszkanie to nie wiem czy dostaną 2/3 tego co zapłacili i niewiele ponad połowę tego co są winni... O ile ktoś zechce kupić mieszkanie obciążone kredytem przekraczającym jego wartość. Bo jak nie, to pozostanie licytacja komornicza, na której mieszkanie pójdzie za 2/3 albo połowę wartości rynkowej. Zarobi komornik, nabywca, Skarb Państwa, a oni zostaną bez mieszkania, bez pieniędzy i z długiem który zapewne zostawią w spadku swym dzieciom. Przykre to, ale cóż na to mogę poradzić. Nie mogę uwolnić ich od długu. Nie mogę go im umorzyć ani zawiesić naliczania odsetek. Nie mogę odmówić nadania klauzuli wykonalności dlatego, że szkoda mi dłużników. Nie mogę w zasadzie nic...