Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 6 marca 2010

Medialna sprawiedliwość

Nie lubię czytać artykułów o sprawach sądowych. No, chyba że jako rozrywkę umysłową, łamigłówkę. Zastanawiam się wtedy co tak naprawdę zrobił sąd (bo dla dziennikarzy „odrzucenie” i „oddalenie” to ciągle to samo), czego dziennikarze o sprawie nie napisali (bo kłóciłoby się to z przyjętą tezą artykułu), albo w czym autor artykułu widzi problem (bo z opisu wynika, że wszystko odbyło się zupełnie prawidłowo). Niestety dla większości czytających medialna relacja stanowi jedyne źródło informacji o sprawie. I podstawę formułowania własnych opinii o wydanym w niej wyroku. Zwykle opinii negatywnych, potępiających sąd i sędziego jako „niesprawiedliwego”, czy „nieludzkiego”. Bo oczywiste jest, że sprawiedliwy wyrok powinien być inny, a jak sędzia tego nie widzi to powinno się go usunąć ze stanowiska.

Staram się unikać takich dyskusji, bo zwykle donikąd one nie prowadzą. Czasami jednak podejmuję temat, a gdy rozmowa zejdzie na kwestie sprawiedliwości, i „oczywiście niesprawiedliwych” wyroków podaję pewien przykład, prosząc o wskazanie jaki wyrok byłby w takim przypadku najbardziej sprawiedliwy:


Po śmierci właścicielki mieszkania pozostał w nim młody mężczyzna, który przez ostatnie dziesięć lat opiekował się nią, poświęcając się dla niej niemal całkowicie. Ona traktowała go jak syna, a on ją jak matkę. On jako wychowanek domu dziecka potrzebował rodzinnego ciepła, zaś ona pragnęła mieć kogoś, kto na kogo mogłaby przelać swe uczucie, po tym jak jej własny syn się od niej odwrócił. Jej syn od kilkunastu lat nie kontaktował się z matką, nie odwiedzał jej nawet w Wigilię, choć mieszkał zaledwie kilka ulic dalej. Ona sama często mówiła, że strasznie się na nim zawiodła i wyrządził jej wielką przykrość. Teraz on chce wprowadzić się do tego mieszkania, bo dzięki temu zaoszczędzi na czynszu, który dotąd płacił za wynajem. Wniósł więc do sądu pozew o eksmisję wychowanka swej matki, a także jego ciężarnej żony, twierdząc, że jako jedyny spadkobierca ma wyłączne prawo własności do tego mieszkania.

Moi dyskutanci zwykle nie mieli problemu ze stwierdzeniem, że „zaprawdę dobrze to i sprawiedliwie” będzie, jeżeli w mieszkaniu będzie mieszkał wychowanek, a ten wyrodny syn niech nawet się do tego mieszkania nie zbliża, bo na nie nie zasłużył. A powoływanie się przez niego na prawo własności jest nieprzyzwoite. Sytuacja zmieniała się jednak w momencie, gdy w miejsce „medialnego” opisu sprawy a’la Superekspress przedstawiałem „całokształt ustalonego w postępowaniu stanu faktycznego”. Który wygląda tak:

Pozwany zamieszkiwał w tym mieszkaniu przez ostatnie dziesięć lat, po tym jak zmarła matka powoda zaproponowała mu „mieszkanie za opiekę”. Wiązało się to z koniecznością podporządkowania się ścisłym rygorom co do „moralności”. Wracał więc do domu przed 22:00, nigdzie i nigdy nie wyjeżdżał, ukrywał związki z kobietami. Godził się na to dlatego, że jako sierota, wychowanek domu dziecka widział w tym jedyną szansę na normalne życie, tym bardziej, że miał obiecane, że po jej śmierci to mieszkanie przypadnie jemu. Teraz mieszka w nim z ciężarną żoną, która także jest wychowanką domu dziecka. Zamieszkiwanie w tym mieszkaniu jest dla nich jedyną szansą na własny dach nad głową.

Z kolei syn zmarłej właścicielki mieszkania faktycznie nie utrzymywał z nią kontaktów od kilkunastu lat, lecz wynikało to z tego, że popadł w ostry konflikt z matką po tym, gdy przeciwstawił się jej żądaniom, nakazom i zakazom dotyczącym „moralności”. Odrzuciła ona jego narzeczoną, jako „niegodną jej syna”, a gdy dowiedziała się, że zaszła ona w ciążę przed ślubem odtrąciła także i syna. Nie przyszła nawet na jego ślub. Gdy zapraszał ją na Wigilię odpowiadała, że ona nie ma już syna, a wnuki nazywała „bękartami”. Od tego czasu jej syn tułał się z żoną, i dwójką dzieci po wynajmowanych mieszkaniach, poświęcając na zapłatę czynszu lwią część dochodów rodziny. Zamieszkanie w mieszkaniu odziedziczonym po matce jest dla niego jedyną szansą na poprawę bytu swojego i jego rodziny, zwłaszcza, że jedno z dzieci jest przewlekle chore, wymaga dobrych warunków i kosztownego leczenia.

W tym momencie moi rozmówcy zwykle kompletnie tracili rezon. Nagabywanie, by wydali w tej sprawie „sprawiedliwy” wyrok kończyło się albo stwierdzeniem, że to „wydumany” przykład, albo stwierdzeniem, że to nie ich problem, bo oni nie są sędziami. Nieliczni rozumieli, że nie tak łatwo czasami jest powiedzieć, co jest naprawdę sprawiedliwe. Bo sprawiedliwość tak naprawdę każdy ma swoją. Rozumieli także, że to co o danej sprawie piszą media to czasem nie jest nawet i pół prawdy, więc formułowanie na tej podstawie kategorycznych wypowiedzi jest niewłaściwe. Bo każdą sprawę można przedstawić tak, aby wywoływała zamierzone emocje. Bo to właśnie emocje, skandal i sensacja się sprzedają. Prawda, zwłaszcza trudna do zaakceptowania, to kiepski towar.