Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 1 lipca 2012

Trzech kłamczuszków

No i jak zwykle temat kolejnego wpisu znalazł się sam, choć w ostatniej chwili. Jak podała bowiem "Gazeta Prawna" do świadomości naszych prawodawców przebiły się wreszcie krytyczne uwagi pod adresem testamentów ustnych i postanowili je zlikwidować. A mnie pozostaje tylko napisać, że szkoda, że tak późno.

O co w tym wszystkim chodzi? Ano zacznijmy od tego co to jest testament ustny. Jest to testament sporządzany poprzez wyrażenie swej ostatniej woli w obecności trzech świadków przez osobę, która obawia się rychłej śmierci. No i rozumiem, że w tym miejscu sam nasuwa się obraz człowieka, który na łożu śmierci rozrządza majątkiem wobec zebranej rodziny. Albo ciężko rannego w wypadku samochodowym, który wobec zebranych gapiów oświadcza, że cały majątek zostawia bratankowi. Tyle tylko, że gdyby tak to właśnie wyglądało, to nie byłoby żadnego problemu. Ale niestety wygląda to zupełnie inaczej. A jak? Ano popatrzmy.

Pierwsza sprawa. Wniosek o stwierdzenie nabycia spadku, z testamentu ustnego na rzecz wnuczki. Jest spisany testament, wszystko wygląda ładnie... ale potem zaczynam przesłuchiwać świadków i czar pryska. Bo co się dowiaduję? Ano że faktycznie to było w ostatnią Wigilię, No i faktycznie tam wszyscy siedzieli. I babcia mówiła, że to już jest chyba jej ostatnia Wigilia. No i że babcia powiedziała, że to mieszkanie to przepisze na wnuczkę Weronikę. Dobra. Ale gdzie tu testament? Gdzie kategoryczna wola rozrządzenia majątkiem na wypadek śmierci? Gdzie świadkowie przywołani by byli adresatami oświadczenia woli? Nie ma. Jest tylko gadanie przy stole. Świadkowie w dodatku wprost mi powiedzieli, że tego co spadkodawczyni mówiła to nie brali na poważnie, bo takich "ostatnich Wigilii" to już było parę, a o tym "przepisaniu" to też słyszeli od paru lat.

Druga sprawa. Ponownie testament ustny, tym razem na rzecz bratanicy. Znowu słucham trzech świadków. Tak, byli u cioci. Owszem, była już słaba i chora, nie wstawała z łóżka. No i powiedziała, że po jej śmierci wszystko ma dostać Krystyna. Pięknie. Ale potem zaczynam drążyć temat, i słyszę od dwójki świadków, że tak naprawdę to ze spadkodawczynią to rozmawiała tylko mama, a oni to siedzieli przy stole i oglądali album ze zdjęciami, albo chodzili po domu, bo trzeba było coś tam pomóc posprzątać. W zasadzie coś tam słyszeli, ale nie zwracali uwagi, bo nie uczestniczyli w rozmowie, mama omawiała z ciocią jakieś sprawy. A skąd wiedzą o testamencie? Ano w rodzinie wszyscy wiedzieli że ciocia chce żeby tak było, no i mama im powiedziała. I gdzie ci trzej świadkowie jednocześnie obecni? Świadkowie wobec których wyrażono ostatnią wolę? Którzy mieli świadomość, że są adresatami wypowiedzi testatora? Ano nie było. I testamentu też nie było.

Te dwa przypadki obrazują najpoważniejszy problem z testamentami ustnymi, to znaczy to, że takie testamenty często próbuje się "tworzyć" na siłę by zastąpić nimi testament, który powinien był zostać sporządzony, ale nie został. Przerabia się więc na testament różne gadki-szmatki przy herbatce, dopina na siłę "świadków" spośród osób obecnych (albo i nie obecnych) przy jakiejś wypowiedzi testatora. Albo w ogóle kompiluje cały testament z wielu drobnych wypowiedzi i sugestii, czyli zmyśla całą sytuację od początku do końca. Pół biedy, jeśli taki "wymyślony" testament odzwierciedla wolę testatora, której z jakiegoś powodu nie zdołał on wyrazić w prawem przewidzianej formie. Bo równie często zdarza się, że takim testamentem "z kapelusza" próbuje się tę wolę wykreować, albo co gorsza podważyć. Bo dla majątku ludzie są zdolni zrobić bardzo wiele, a kłamstwo przed sądem przychodzi im bardzo łatwo.
 
Pewnego razu trzech ludzi wmawiało mi, że odwiedzili spadkodawcę na jak leżał na onkologii i on wtedy im powiedział, że ten testament co napisał, to jest nieważny, bo żona go zmusiła do jego napisania, i że cały majątek ma dostać jego wychowanek. Wszystko zeznali pięknie ładnie spójnie i wiarygodnie, tyle tylko, że spadkodawca po pierwsze przez cały czas pobytu na oddziale był nieprzytomny, a po drugie to nawet jakby się ocknął (cuda w medycynie czasem się zdarzają) to i tak nie byłby w stanie nic powiedzieć, bo miał zaawansowanego raka krtani. Co kategorycznie stwierdzili lekarze. I co ja miałem zrobić z takimi "cudotwórcami"? Co miałem zrobić z człowiekiem, który wmawiał mi, że był świadkiem testamentu w dniu, w którym akurat był na wycieczce w Tunezji? Albo tym, który spisując "od razu, przy łóżku testatora" testamet wpisał na nim numer dowodu osobistego, który wydano mu kilka miesięcy później?

To wszystko, te wszystkie nadużycia, sprawiają że należy jak najszybciej zamknąć tę furtkę pozwalającą "kreować" testamenty. Bo nawet najlepsze metody przesłuchiwania nie dają szansy wychwycenia fałszywego testamentu ustnego, jeżeli tylko jego "twórca" dobrze wszystko przemyśli i zaplanuje. Testament własnoręczny możemy porównać z pismem testatora. Notarialnego podrobić się nie da. Ale wiarygodność ustnego ocenić można tylko w oparciu o to, czy wierzymy świadkom, czy nie. A to niestety zależy niemal wyłącznie od tego jak dobrze nauczono świadków. Bo dobrej historyjki nawet najlepszy sędzia nie podważy.