Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 10 listopada 2010

Wiejski tuning

Chciałbym przytoczyć historię, która pewnego razu przewinęła się przez sądowe wokandy. Otóż pewien pan był szczęśliwym właścicielem samochodu, którego marka zwykle kojarzona jest z miłośnikami nadmiernie szybkiej jazdy (i świecących na niebiesko spryskiwaczy). Jak to też często w takich przypadkach bywa majątek nie nadążał za ambicjami, więc samochód nie był ani najnowszy ani też nie zaliczał się do kategorii sportowych, a w stajni pod jego maską stało niewiele koni. By temu zaradzić zlecił innemu panu dokonanie tzw. "chip-tuningu", czyli przeprogramowanie komputera sterującego pracą silnika, tak by wytwarzał więcej mocy. Operacja się powiodła, i w stajni zrobiło się wyraźnie ciaśniej. Szczęśliwy rajdowiec ruszył "w miasto" (a raczej "we wioske") by nacieszyć się swym "prawie sportowym" samochodem. Nie cieszył się jednak nim zbyt długo, bo po przejechaniu zaledwie kilkuset kilometrów silnik odmówił posłuszeństwa. Okazało się, że jego poszczególne części nie wytrzymały pracy w nowych warunkach. Biegły badający sprawę stwierdził, że oprócz przeprogramowania komputera należało znacznie zwiększyć wydajność układu chłodzenia i wymienić niektóre części silnika na odpowiednio wzmocnione, które wytrzymają pracę w zmienionych warunkach. Ogólnie rzecz biorąc zakres koniecznych prac był znacznie szerszy niż to się "tunerowi" wydawało, i obejmował wiele czynności pozornie nie związanych z osiąganiem oczekiwanego efektu. A że ich nie wykonano, to i cała operacja zakończyła się poważną awarią.

To jakie w tej sprawie zapadło orzeczenie nie ma jednak znaczenia, bo nie o samochodach chciałem dziś napisać. Przytoczyłem tę historię dlatego, że dobrze obrazuje ona to jak wygląda w Polsce reformowanie sądownictwa powszechnego. Sąd także jest w zasadzie bardzo skomplikowanym mechanizmem, w ramach którego istnienie wiele drobnych i większych wzajemnych zależności i powiązań systemowych. W efekcie tu także nie wystarczy zadekretować, by coś działało szybciej czy też mocniej, trzeba jeszcze zadbać, aby pozostałe elementy podołały działaniu w nowych warunkach. Niestety jak się wydaje fakt ten nie przebił się dotychczas do świadomości "reformatorów". I zamiast porządnej przebudowy mamy permanentny "wiejski tuning".

Dla przeciętnego, nie związanego z sądownictwem, obserwatora te problemy w zasadzie nie istnieją.  Bo o tym się nie mówi, słychać tylko opowieści o wielkich sukcesach, tudzież zapowiedzi wprowadzenia nowych reform, które z pewnością rozprawią się z wszystkimi bolączkami wymiaru sprawiedliwości.  W ramach owej "propagandy sukcesu" nad sądami 24-godzinnymi spuszczono zasłonę milczenia. Temat nie istnieje. To samo dotyczy upadłości konsumenckej - u także cisza i spokój. Tylko co jakiś czas pojawiają się "zabawne" historyjki jak to komuś odmówiono ogłoszenia upadłości, bo nie miał pieniędzy na opłacenie kosztów, a jak te pieniądze pożyczył, to odmówiono mu bo świadomie się zadłużył.  Obroże elektroniczne przez chwile gościły na stronach gazet, gdy okazało się, że koszt trzymania jednego skazańca na "smyczy" jest o wiele większy, niż gdyby trzymać  go za kratkami. Ale zaraz dowiedzieliśmy się też, że to dopiero pilotaż, że będzie lepiej, że poszukuje się nowych zastosowań dla systemu, które zwiększą jego wykorzystanie, że wkrótce "obroże” będą zakładane kibicom z zakazem stadionowym, oraz pedofilom. No ale w końcu łatwiej roztaczać wspaniałe wizje przyszłości niż przyznać się uczciwie, że cały ten  projekt skończył się wielką klapą.

Parę dni temu przeczytałem jakim to wspaniałym sukcesem jest sąd elektroniczny. Pan minister zachwycał się, że do owego sądu wpłynęło 500.000 spraw, znacznie więcej niż się spodziewano, tak więc wymagał on wzmocnienia kadrowego, dzięki czemu do chwili obecnej rozpoznano już 400.000 spraw. W dodatku dzięki wprowadzeniu tego wspaniałego sądu w którym są niższe, "promocyjne" opłaty sądowe przedsiębiorcy mogli wystąpić do sądu także ze sprawami, których dotąd do sądu nie kierowali. W wolnym tłumaczeniu z propagandosukcesowego na nasze oznacza to, że ów sąd elektroniczny został zalany pozwami i przy obecnej obsadzie i wyposażeniu nie daje rady tego "przerobić". Pomimo "przerzucenia" do niego   referendarzy zabranych z ośrodków migracyjnych ksiąg wieczystych sąd ten ma obecnie już 100.000 spraw zaległości i w efekcie na nakaz czeka się w nim dłużej niż w normalnym sądzie. W dodatku sąd elektroniczny wcale nie odciążył zwykłych sądów, bo zalano go pozwami w sprawach, z którymi powodowie (zwykle windykatorzy czy inne fundusze Sekuritate) nigdy by do normalnego sądu nie poszli, bo tam trzeba faktycznie przedstawić dowody, a nie tylko napisać że się je ma. Ale co tam takie szczegóły, wobec niezaprzeczalnego sukcesu całego przedsięwzięcia. 

Wszystkie te pomysły - sądy 24-godzinne, upadłość konsumencka, obroże elektroniczne, sąd elektroniczny mogły naprawdę realizować założenia, jakie przyświecały ich pomysłodawcom. Gdyby podczas prac nad przepisami słuchano opinii sędziów, a nie specjalistów od "Pi-aru".