Pages

czwartek, 25 listopada 2010

Obowiązki

Pan minister sprawiedliwości komentując ostatnią akcję „dni bez wokandy” był uprzejmy stwierdzić, że dziękuje tym sędziom, którzy nie przyłączyli się do protestu i „wykonywali swe obowiązki”  Wygląda zatem na to, że zdaniem pana ministra jak sędzia nie prowadzi rozprawy, to nie wykonuje swych obowiązków. Nie żeby to był jakiś odosobniony pogląd, bo o tym, że sędziowie pracują tylko dwa dni w tygodniu to ja słyszałem już dawno, ale wypowiedzi takie padały raczej z poziomu rynsztoka niż ze sfer rządowych. Ale zastanowiło mnie to, więc postanowiłem wykorzystać mój dzisiejszy dzień bez wokandy” by sprawdzić jakich to obowiązków ja dzisiaj nie wykonuję.

Zjawiłem się w pracy jak zwykle, przed ósmą, i po przeprowadzeniu zwyczajowych czynności wstępnych (uruchomienie komputera, czajnika, pootwieranie tych wszystkich szaf) przystąpiłem do nie wykonywania swych obowiązków. Na pierwszy ogień poszły sprawy z półki na sprzeciwy od nakazów zapłaty. Było tego trzy sztuki. Trzeba było je sprawdzić, wezwać do usunięcia braków formalnych, zdecydować co dalej. Razem nie wykonywałem swych obowiązków przez 15 minut.

Drugie w kolejce były wnioski banków o nadanie klauzuli wykonalności na bankowe tytuły egzekucyjne. Łącznie było ich 33 sztuki, do rozpoznania natychmiast, bo to już ostatni dzień trzydniowego ustawowego terminu. W zasadzie sztampa, ale w kilku z nich wnioski trzeba było oddalić z różnych powodów, albo też przekazać je właściwemu sądowi. Łączny czas nie wykonywania obowiązków w związku z zajmowaniem się tymi sprawami – 4 godziny

Następnie sięgnąłem na górne półki, tam, gdzie kładą mi „pocztę” – czyli pisma wpływające do akt spraw w toku. Trzeba było przeczytać wniesione pisma i zdecydować do dalej z nimi. Lektura pism złożonych do akt 16 spraw i wydanie w 13 z nich zarządzeń aby coś doręczyć, wezwać, dołączyć, zwrócić się, zajęła równo godzinę nie wykonywania moich obowiązków.

Dalej przystąpiłem do nie wykonywania swych obowiązków w związku z przedłożonymi mi wnioskami biegłych o przyznanie wynagrodzenia za opinie i szpitali o zapłatę za przedłożone kserokopie dokumentów. To wszystko też w zasadzie należałoby szczegółowo opisać, bo moim zdaniem koszmarnie nadużywane są zarówno opinie biegłych jak i prawo do żądania aby sąd zwrócił się do osoby trzeciej o przedstawienie dokumentów. W każdym razie na moim biurku wylądowało sześć takich wniosków, a rozpatrzenie ich, wraz z wydrukowaniem i zapisaniem w naszej super-hiper-e-lektronicznej bazie danych (niech no ja dorwę tego informatyka...) zajęło mi pół godziny.

Kolejny kwadrans zajęło mi niezwykle ważne zadanie polegające na ustaleniu, czy zwrócone przez pocztę przesyłki były prawidłowo awizowane i podjęcie decyzji co dalej. Przesyłek tych było 12 i na każdej należało umieścić pieczęć, datę, drugą pieczęć podpis i datę. I zdecydować czy wysyłać ponownie, czy szukać innego adresu, czy może zostawić tak jak jest.

Następnie sięgnąłem po stertę wniosków o wyznaczenie organu egzekucyjnego wobec zbiegu egzekucji sądowej i administracyjnej. Nawiasem mówiąc to kolejna kategoria spraw, która z kompletnie niezrozumiałych powodów jest rozpoznawana przez sądy. Niczemu to nie służy, wszyscy na tym tracą, ale nikomu z rządzących nie chce się zrobić z tym porządku, bo to najwidoczniej jest  to za mało „medialny". problem. Wniosków takich było akuratnie osiem, a rozpoznanie ich wymagało nie wykonywania przeze mnie obowiązków przez półtorej godziny.

Ostatnie pół godziny poświęciłem na wydanie ośmiu postanowień o zawieszeniu postępowania w sprawach, w których pewien Pozbawiony (wszelkich) Standardów Sekurytyzacyjny Fundusz Inwestycyjny, który powinien być jak najszybciej Zamknięty wniósł pozwy przeciwko ludziom, których adresów nie znał, więc podał losowo wybrane. A że w tych przypadkach miał pecha i listonosz zastał pod tym adresem kogoś, kto poinformował go, że taki tu nie mieszka, wezwałem do wskazania adresów. Oczywiście tego nie zrobili, więc sprawa będzie sobie teraz „wisiała” przez rok, a potem się umorzy... I po co to komu?

I tu postanowiłem zakończyć swoje nie wykonywanie obowiązków. Decyzję tę podjąłem po tym, jak zorientowałem się, że nie do końca widzę co czytam, oraz że robię za dużo błędów. Niestety na tym moje nie wykonywanie obowiązków się nie zakończy. W szafie pozostało jeszcze 22 nowo wniesione sprawy, w tym 17 pozwów w postępowaniu nakazowym przedstawionych mi w celu rozważenia możliwości wydania nakazu zapłaty. Zostało pięć wniosków o sprostowanie orzeczenia lub protokołu, cztery sprzeciwy od nakazu zapłaty, które trzeba odrzucić jako spóźnione, dwie czy trzy skargi na czynności komornika i kilka spraw różnych które trzeba podjąć albo umorzyć albo zrobić jeszcze coś innego. Do tego jeszcze pięć dużych spraw, z których każda wymagaja poświęcenia kilku godzin na przeczytanie i przemyślenie, by podjąć sensowną decyzję co dalej. I dziewięć spraw z wnioskami o sporządzenie uzasadnienia wyroku. Kiedy ja wygospodaruję te lekko licząc 60 godzin nie wykonywania obowiązków to ja nie bardzo wiem... a w zasadzie 63 godziny bo właśnie przynieśli mi kolejne 22 wnioski o nadanie klauzuli wykonalności na BTE.

niedziela, 21 listopada 2010

Egipskie remanenty

Wyskoczyłem sobie na tydzień do Egiptu, żeby pozwiedzać tamtejszy podwodny świat. Wyjazd w zasadzie się udał, o tej porze roku nie ma już takich wielkich upałów, a woda nadal jest ciepła, nawet na 20 metrach miała dobre 25 stopni. Były żółwie, delfiny, mureny i setki kolorowych ryb.  Dzisiaj zaś, po powrocie, przyszedł czas na przemyślenia. Chciałem napisać coś o pięknie podwodnego świata i egipskich ciekawostkach, ale jak zwykle temat odrobinę mi zdryfował. I wyszedł opis zawierający wyniki obserwacji dziwnego, acz często występującego podgatunku człowieka - Homo Sapiens Turisticus. Mam świadomość tego, że wynik tychże obserwacji może nie być obiektywny, wszak obserwowałem ów gatunek tylko przez dość krótki czas, w dodatku w jednym miejscu. Jestem pewien, że osoby mające częstszy kontakt z osobnikami tego gatunku mogłyby przedstawić bardziej obiektywne informacje na jego temat. Ale myślę, że na początek to wystarczy.

Samolotowe historie
Do Egiptu leci się cztery godziny, plus co najmniej jeszcze dwie spędzone na  przedarcie się przez formalności na lotniskach. Kolejki, kolejki, kolejki. A w nich także ludzie, którzy powinni poważnie zastanowić się nad sobą. Zaczęło się od kłótni przy bramce kontroli bezpieczeństwa, gdy okazało się, że kobieta przechodząca przede mną nie przyswoiła sobie zasady, że w bagażu podręcznym nie wolno wnosić płynów. Zastanawiam się co jeszcze trzeba by było zrobić, żeby ta informacja do niej dotarła. Są wielkie tablice informacyjne, mówiono o tym w mediach, ja dostałem nawet informację od mojego biura podróży. Ale zresztą co za różnica czy wiedziała czy nie, przepis jest przepis, więc niezależnie od tego jaki numer wokalno-taneczny odstawi przy bramce to i tak z całym tym towarem nie przejdzie. Zastanawiam się skąd u niektórych przekonanie, że mogą się nie stosować do przepisów, które uważają za głupie. A w zasadzie, że mogą żądać by zwolniono ich z obowiązku ich przestrzegania. Podobnie nie rozumiem skąd przekonanie, że jak się zażąda wezwania "komendanta" czy "kierownika" to to coś zmieni. W tym przypadku też skończyło się na tym, że przyszedł oficer, delikatnie ochrzanił, oświadczył, że jego nie obchodzi, ile kosztowały te wszystkie kosmetyki ani też co ona myśli o tych przepisach, więc albo ona to wszystko wyrzuci do kosza, albo nada tę swoją torebkę jako bagaż rejestrowany. I nie obchodzi go, ile to będzie kosztowało. Skończyło się na tym, że pani wróciła do odprawy bagażowej, głośno zapowiadając, że złoży skargę.  Potem pewien pan głośno wyrażał dezaprobatę odnośnie kolejności podchodzenia do odprawy przy wejściu na pokład. I gdzie on się tak spieszy? Przecież nikt mu miejsca nie zajmie! W samolocie też nie było lepiej. Wydawałoby się, że nakaz wyłączenia telefonów komórkowych na czas lotu jest na tyle jasny i zrozumiały, że nikt nie powinien mieć problemów z zastosowaniem się do niego... ale nie, gdy tylko samolot ruszył do startu w rzędzie za mną zadzwonił telefon, a jego właścicielka poinformowała dzwoniącego, że nie może rozmawiać, bo akurat leci samolotem. Po tym w zasadzie nie zdziwiło mnie, że kilku pasażerów nie zareagowało na polecenie kapitana, by zająć miejsca i zapiąć pasy z uwagi na wejście w strefę turbulencji. Podobnie jak to, że wielu nie zrozumiało prostego polecenia, by nie wstawać z foteli do czasu całkowitego zatrzymania samolotu. Nie rozumiem gdzie się tak spieszą, w końcu i tak wszyscy spotkamy się przy "kręciołku" z bagażami. Może jakiś wpływ miał na to także fakt, że spora część pasażerów podczas lotu oddawała się pilnym szczepieniom przeciwko "zemście faraona", z wykorzystaniem alkoholi zakupionych na lotnisku. Rozumiem, że można wypić kieliszeczek za zdrowie pilota, ale bez przesady!

Hotelowe złote myśli
Hotel był dla mnie tylko miejscem spania i jedzenia, bo i tak prawie cały dzień spędzałem na łodzi. Ale i tu zauważyłem kilka rzeczy, na które warto by zwrócić uwagę.  Otóż nasz rezydent podczas wstępnej gadki poświęconej miejscowym zwyczajom napomknął, że przyjęte jest wręczanie  napiwków, a ich zwyczajowa wysokość to 1 dolar. Że wypada tyle dać bagażowemu, zostawiać na łóżku dla sprzątających, wynagradzać w ten sposób każdą otrzymaną pomoc. To nie spodobało się pewnemu panu, który oświadczył że nie ma zamiaru ponosić żadnych dodatkowych opłat ani płacić niczego dodatkowo, bo on ma wszystko w cenie wycieczki. Ech, człowieku... może i masz "ol inkluziw", ale mógłbyś pomyśleć, że tenże bagażowy który nosił ci walizki pracuje tylko za mieszkanie i wyżywienie (składające się zapewne z resztek pozostałych po karmieniu turystów), a jedyne pieniądze jakie faktycznie zarabia to te z napiwków (i to nie wszystkie do niego trafiają). Ci, którzy sprzątają twój pokój, wymieniają pościel, ręczniki  też nie są jakimiś krezusami. Minimalna płaca w Egipcie wynosi ledwo 400 egipskich funtów, to jest 200 złotych, a taka obsługa hotelowa rzadko kiedy zarabia więcej. Ten dolar "bakszyszu" zostawiany codziennie na łóżku to dla nich bardzo wiele. Czy naprawdę nie stać cię na "gest" wart 2,70 zł? Może byś się też zastanowił, zanim głośno i w niewybrednych słowach skrytykujesz człowieka, który przed chwilą usmażył ci jajka nie takie jak chciałeś. Może zrozumiesz wtedy, że ten człowiek prawdopodobnie wstał przed świtem a od trzech godzin stoi przed gorącą płytą i wymachuje patelniami. Oraz, że "frajd eg" oznacza jajko sadzone, a nie jajecznicę, więc dostałeś dokładnie to, o co poprosiłeś. Pamiętaj też, że pięć różnych potraw wystawiono dlatego, żebyś mógł sobie wybrać, czy wolisz kurczaka, rybę z grilla, czy gulasz wołowy. Nie ma natomiast obowiązku zjedzenia każdej z potraw, a nakładanie wszystkich na ten sam talerz powoduje, że wyglądasz jak, no... jak byś przez miesiąc nic nie jadł, więc teraz boisz się że ktoś ci to zabierze.
 
Można by ciągnąć temat jeszcze długo. Napisać o paniach, które powinny się zastanowić, czy ten  akurat kostium kąpielowy nie jest przypadkiem na nie (sporo) za mały. O pewnej pani, której nie spodobało się, że motorówka, która nas odwoziła na ląd przybija do "plaży" hotelowej i dała nam to do zrozumienia przy użyciu szeregu słów powszechnie znanych i nadużywanych. Nawiasem mówiąc owa "plaża" mieściła się w samym środku mariny. O tej wesołej grupce, która popłynęła z nami na snorkowanie, ale po drodze najpierw rozpiła flaszkę wódki (i to chyba nie jedną) a potem skakała z górnego pokładu do wody. Bo co im jakiś arabus będzie zabraniał. Wiele można by pisać, ale po co. Wystarczy tego moralizatorstwa. Bo najważniejsze jest pamiętać, że jak nas widzą, tak nas piszą. A stereotypowe przekonanie że wszyscy Polacy to pijacy i awanturnicy z czegoś się bierze.
 

środa, 10 listopada 2010

Wiejski tuning

Chciałbym przytoczyć historię, która pewnego razu przewinęła się przez sądowe wokandy. Otóż pewien pan był szczęśliwym właścicielem samochodu, którego marka zwykle kojarzona jest z miłośnikami nadmiernie szybkiej jazdy (i świecących na niebiesko spryskiwaczy). Jak to też często w takich przypadkach bywa majątek nie nadążał za ambicjami, więc samochód nie był ani najnowszy ani też nie zaliczał się do kategorii sportowych, a w stajni pod jego maską stało niewiele koni. By temu zaradzić zlecił innemu panu dokonanie tzw. "chip-tuningu", czyli przeprogramowanie komputera sterującego pracą silnika, tak by wytwarzał więcej mocy. Operacja się powiodła, i w stajni zrobiło się wyraźnie ciaśniej. Szczęśliwy rajdowiec ruszył "w miasto" (a raczej "we wioske") by nacieszyć się swym "prawie sportowym" samochodem. Nie cieszył się jednak nim zbyt długo, bo po przejechaniu zaledwie kilkuset kilometrów silnik odmówił posłuszeństwa. Okazało się, że jego poszczególne części nie wytrzymały pracy w nowych warunkach. Biegły badający sprawę stwierdził, że oprócz przeprogramowania komputera należało znacznie zwiększyć wydajność układu chłodzenia i wymienić niektóre części silnika na odpowiednio wzmocnione, które wytrzymają pracę w zmienionych warunkach. Ogólnie rzecz biorąc zakres koniecznych prac był znacznie szerszy niż to się "tunerowi" wydawało, i obejmował wiele czynności pozornie nie związanych z osiąganiem oczekiwanego efektu. A że ich nie wykonano, to i cała operacja zakończyła się poważną awarią.

To jakie w tej sprawie zapadło orzeczenie nie ma jednak znaczenia, bo nie o samochodach chciałem dziś napisać. Przytoczyłem tę historię dlatego, że dobrze obrazuje ona to jak wygląda w Polsce reformowanie sądownictwa powszechnego. Sąd także jest w zasadzie bardzo skomplikowanym mechanizmem, w ramach którego istnienie wiele drobnych i większych wzajemnych zależności i powiązań systemowych. W efekcie tu także nie wystarczy zadekretować, by coś działało szybciej czy też mocniej, trzeba jeszcze zadbać, aby pozostałe elementy podołały działaniu w nowych warunkach. Niestety jak się wydaje fakt ten nie przebił się dotychczas do świadomości "reformatorów". I zamiast porządnej przebudowy mamy permanentny "wiejski tuning".

Dla przeciętnego, nie związanego z sądownictwem, obserwatora te problemy w zasadzie nie istnieją.  Bo o tym się nie mówi, słychać tylko opowieści o wielkich sukcesach, tudzież zapowiedzi wprowadzenia nowych reform, które z pewnością rozprawią się z wszystkimi bolączkami wymiaru sprawiedliwości.  W ramach owej "propagandy sukcesu" nad sądami 24-godzinnymi spuszczono zasłonę milczenia. Temat nie istnieje. To samo dotyczy upadłości konsumenckej - u także cisza i spokój. Tylko co jakiś czas pojawiają się "zabawne" historyjki jak to komuś odmówiono ogłoszenia upadłości, bo nie miał pieniędzy na opłacenie kosztów, a jak te pieniądze pożyczył, to odmówiono mu bo świadomie się zadłużył.  Obroże elektroniczne przez chwile gościły na stronach gazet, gdy okazało się, że koszt trzymania jednego skazańca na "smyczy" jest o wiele większy, niż gdyby trzymać  go za kratkami. Ale zaraz dowiedzieliśmy się też, że to dopiero pilotaż, że będzie lepiej, że poszukuje się nowych zastosowań dla systemu, które zwiększą jego wykorzystanie, że wkrótce "obroże” będą zakładane kibicom z zakazem stadionowym, oraz pedofilom. No ale w końcu łatwiej roztaczać wspaniałe wizje przyszłości niż przyznać się uczciwie, że cały ten  projekt skończył się wielką klapą.

Parę dni temu przeczytałem jakim to wspaniałym sukcesem jest sąd elektroniczny. Pan minister zachwycał się, że do owego sądu wpłynęło 500.000 spraw, znacznie więcej niż się spodziewano, tak więc wymagał on wzmocnienia kadrowego, dzięki czemu do chwili obecnej rozpoznano już 400.000 spraw. W dodatku dzięki wprowadzeniu tego wspaniałego sądu w którym są niższe, "promocyjne" opłaty sądowe przedsiębiorcy mogli wystąpić do sądu także ze sprawami, których dotąd do sądu nie kierowali. W wolnym tłumaczeniu z propagandosukcesowego na nasze oznacza to, że ów sąd elektroniczny został zalany pozwami i przy obecnej obsadzie i wyposażeniu nie daje rady tego "przerobić". Pomimo "przerzucenia" do niego   referendarzy zabranych z ośrodków migracyjnych ksiąg wieczystych sąd ten ma obecnie już 100.000 spraw zaległości i w efekcie na nakaz czeka się w nim dłużej niż w normalnym sądzie. W dodatku sąd elektroniczny wcale nie odciążył zwykłych sądów, bo zalano go pozwami w sprawach, z którymi powodowie (zwykle windykatorzy czy inne fundusze Sekuritate) nigdy by do normalnego sądu nie poszli, bo tam trzeba faktycznie przedstawić dowody, a nie tylko napisać że się je ma. Ale co tam takie szczegóły, wobec niezaprzeczalnego sukcesu całego przedsięwzięcia. 

Wszystkie te pomysły - sądy 24-godzinne, upadłość konsumencka, obroże elektroniczne, sąd elektroniczny mogły naprawdę realizować założenia, jakie przyświecały ich pomysłodawcom. Gdyby podczas prac nad przepisami słuchano opinii sędziów, a nie specjalistów od "Pi-aru".

czwartek, 4 listopada 2010

Szkodniki sądowe - podsumowanie

Cykl o sądowych szkodnikach wzbudził duże zainteresowanie. I chyba trafiłem bardzo blisko sedna problemu, bo ilość komentarzy, które nie nadawały się do publikacji i zostały odrzucone była większa niż nigdy dotąd. Znowu otrzymałem (choć prosiłem, by tego nie robić) powklejane długaśne teksty opisujące spiski sądowe, zbrodnie sądowe, przestępstwa sądowe, dowody na istnienie tajnych „akcji”, tajnych instrukcji sądowych, tudzież historie jak to ktoś od lat skarży się na sędziów, którzy orzekli inaczej niż on uważa że powinni, i będzie to robił, dopóki nie uzyska „sprawiedliwości”. Dostałem też sporo historyjek pisanych przez ludzi, którzy uważają się za skrzywdzonych przez sędziów i sądy, było dużo o poświadczaniu nieprawdy w orzeczeniach, mafii w togach itp. Jako komentarz do tego wszystkiego niech służy to, że dzisiaj dowiedziałem się, że jeden z moich „klientów” doniósł na mnie do prokuratury że popełniłem przestępstwo przekroczenia uprawnień, działania w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu obalenie konstytucyjnego ustroju państwa, zniesławienia i poświadczenia nieprawdy w dokumencie urzędowym, a także usiłowania spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, ponieważ orzekłem jego eksmisję bez prawa do lokalu socjalnego. No cóż, nie on pierwszy i nie ostatni na mnie donosi, w końcu możliwość bezkarnego opluwania i pomawiania sędziów na piśmie jest prawem każdego obywatela.

W tym miejscu chciałbym wyjaśnić jedno. Zaliczenie kogoś do szkodników nie oznacza, że jego żądania są niezasadne czy bezpodstawne. Widywałem wielu „szkodników” którzy mieli zupełną rację, tyle tylko, że sposób, w jaki owej racji dochodzili albo prowadził do nikąd, albo prowadził do celu bardzo okrężną, długą i kosztowną drogą. Widziałem pukacza, który zamiast wnieść sprzeciw od nakazu zapłaty wniósł skargę na sędziego, który ów nakaz wydał, a potem (gdy nakaz się uprawomocnił) kolejne skargi na wszystkich, którzy „dotykali się” jego sprawy. Widziałem skarżaka, który skarżąc wszystkie „wpadkowe” orzeczenia o półtora roku opóźnił wydanie korzystnego dla siebie wyroku. Afernika, który może i by wygrał gdyby nie potraktował wezwania do usunięcia braków formalnych jako przejawu spisku sądu z Erą - i zamiast żądać wyłączenia wszystkich sędziów po kolei po prostu złożył żądany odpis pisma. Widziałem także dzieło prawniaka, który napisał swej „ofierze” pozew o przywrócenie posiadania płotu rozebranego przez sąsiada . I ukrzywdzeńca, który najprawdopodobniej by wygrał, gdyby w toku postępowania skupił się na tym dlaczego twierdzi, że mieszkanie ma wady, a nie na tym, jak wielkich wyrzeczeń wymagało od niego kupienie tego mieszkania i jak to strasznie czuje się pokrzywdzony i oszukany.

Na zakończenie odniosę się do kilkukrotnie ponawianych próśb, bym w taki sam sposób opisał „szkodników” wśród sędziów. Więc odpowiadam: nie zamierzam tego robić. A to dlatego, że opisywane przeze mnie typy „klientów” wymiaru sprawiedliwości powstały w oparciu o własne obserwacje czynione przy okazji rozpoznawania przeze mnie spraw. Takich obserwacji nie mogę poczynić w odniesieniu do zachowania moich kolegów i koleżanek sędziów, zaś jeśli chodzi o relacje stron o ich zachowaniu to nauczyłem się podchodzić do nich z dużą ostrożnością. To po tym, jak pewnego razu przeczytałem w skardze pewnego pana opis przebiegu prowadzonej przeze mnie rozprawy. Dowiedziałem się, że oto krzyczałem na pana pozwanego (to raczej on krzyczał na mnie), że groziłem mu (fakt, pouczyłem go, że jak jeszcze raz zacznie coś wykrzykiwać to zapłaci grzywnę), że nie dopuszczałem go do głosu (fakt, ale wtedy akurat głos miał powód), że odmówiłem przyjęcia ważnych wniosków i dowodów (prawda, ale te wnioski i dowody to on chciał składać po ogłoszeniu wyroku). To tak pod rozwagę tym, którzy opinię o działaniu sądów i sędziów wyrabiają sobie na podstawie relacji „pokrzywdzonych”.