Wyskoczyłem sobie na tydzień do Egiptu, żeby pozwiedzać tamtejszy podwodny świat. Wyjazd w zasadzie się udał, o tej porze roku nie ma już takich wielkich upałów, a woda nadal jest ciepła, nawet na 20 metrach miała dobre 25 stopni. Były żółwie, delfiny, mureny i setki kolorowych ryb. Dzisiaj zaś, po powrocie, przyszedł czas na przemyślenia. Chciałem napisać coś o pięknie podwodnego świata i egipskich ciekawostkach, ale jak zwykle temat odrobinę mi zdryfował. I wyszedł opis zawierający wyniki obserwacji dziwnego, acz często występującego podgatunku człowieka - Homo Sapiens Turisticus. Mam świadomość tego, że wynik tychże obserwacji może nie być obiektywny, wszak obserwowałem ów gatunek tylko przez dość krótki czas, w dodatku w jednym miejscu. Jestem pewien, że osoby mające częstszy kontakt z osobnikami tego gatunku mogłyby przedstawić bardziej obiektywne informacje na jego temat. Ale myślę, że na początek to wystarczy.
Samolotowe historie
Do Egiptu leci się cztery godziny, plus co najmniej jeszcze dwie spędzone na przedarcie się przez formalności na lotniskach. Kolejki, kolejki, kolejki. A w nich także ludzie, którzy powinni poważnie zastanowić się nad sobą. Zaczęło się od kłótni przy bramce kontroli bezpieczeństwa, gdy okazało się, że kobieta przechodząca przede mną nie przyswoiła sobie zasady, że w bagażu podręcznym nie wolno wnosić płynów. Zastanawiam się co jeszcze trzeba by było zrobić, żeby ta informacja do niej dotarła. Są wielkie tablice informacyjne, mówiono o tym w mediach, ja dostałem nawet informację od mojego biura podróży. Ale zresztą co za różnica czy wiedziała czy nie, przepis jest przepis, więc niezależnie od tego jaki numer wokalno-taneczny odstawi przy bramce to i tak z całym tym towarem nie przejdzie. Zastanawiam się skąd u niektórych przekonanie, że mogą się nie stosować do przepisów, które uważają za głupie. A w zasadzie, że mogą żądać by zwolniono ich z obowiązku ich przestrzegania. Podobnie nie rozumiem skąd przekonanie, że jak się zażąda wezwania "komendanta" czy "kierownika" to to coś zmieni. W tym przypadku też skończyło się na tym, że przyszedł oficer, delikatnie ochrzanił, oświadczył, że jego nie obchodzi, ile kosztowały te wszystkie kosmetyki ani też co ona myśli o tych przepisach, więc albo ona to wszystko wyrzuci do kosza, albo nada tę swoją torebkę jako bagaż rejestrowany. I nie obchodzi go, ile to będzie kosztowało. Skończyło się na tym, że pani wróciła do odprawy bagażowej, głośno zapowiadając, że złoży skargę. Potem pewien pan głośno wyrażał dezaprobatę odnośnie kolejności podchodzenia do odprawy przy wejściu na pokład. I gdzie on się tak spieszy? Przecież nikt mu miejsca nie zajmie! W samolocie też nie było lepiej. Wydawałoby się, że nakaz wyłączenia telefonów komórkowych na czas lotu jest na tyle jasny i zrozumiały, że nikt nie powinien mieć problemów z zastosowaniem się do niego... ale nie, gdy tylko samolot ruszył do startu w rzędzie za mną zadzwonił telefon, a jego właścicielka poinformowała dzwoniącego, że nie może rozmawiać, bo akurat leci samolotem. Po tym w zasadzie nie zdziwiło mnie, że kilku pasażerów nie zareagowało na polecenie kapitana, by zająć miejsca i zapiąć pasy z uwagi na wejście w strefę turbulencji. Podobnie jak to, że wielu nie zrozumiało prostego polecenia, by nie wstawać z foteli do czasu całkowitego zatrzymania samolotu. Nie rozumiem gdzie się tak spieszą, w końcu i tak wszyscy spotkamy się przy "kręciołku" z bagażami. Może jakiś wpływ miał na to także fakt, że spora część pasażerów podczas lotu oddawała się pilnym szczepieniom przeciwko "zemście faraona", z wykorzystaniem alkoholi zakupionych na lotnisku. Rozumiem, że można wypić kieliszeczek za zdrowie pilota, ale bez przesady!
Hotelowe złote myśli
Hotel był dla mnie tylko miejscem spania i jedzenia, bo i tak prawie cały dzień spędzałem na łodzi. Ale i tu zauważyłem kilka rzeczy, na które warto by zwrócić uwagę. Otóż nasz rezydent podczas wstępnej gadki poświęconej miejscowym zwyczajom napomknął, że przyjęte jest wręczanie napiwków, a ich zwyczajowa wysokość to 1 dolar. Że wypada tyle dać bagażowemu, zostawiać na łóżku dla sprzątających, wynagradzać w ten sposób każdą otrzymaną pomoc. To nie spodobało się pewnemu panu, który oświadczył że nie ma zamiaru ponosić żadnych dodatkowych opłat ani płacić niczego dodatkowo, bo on ma wszystko w cenie wycieczki. Ech, człowieku... może i masz "ol inkluziw", ale mógłbyś pomyśleć, że tenże bagażowy który nosił ci walizki pracuje tylko za mieszkanie i wyżywienie (składające się zapewne z resztek pozostałych po karmieniu turystów), a jedyne pieniądze jakie faktycznie zarabia to te z napiwków (i to nie wszystkie do niego trafiają). Ci, którzy sprzątają twój pokój, wymieniają pościel, ręczniki też nie są jakimiś krezusami. Minimalna płaca w Egipcie wynosi ledwo 400 egipskich funtów, to jest 200 złotych, a taka obsługa hotelowa rzadko kiedy zarabia więcej. Ten dolar "bakszyszu" zostawiany codziennie na łóżku to dla nich bardzo wiele. Czy naprawdę nie stać cię na "gest" wart 2,70 zł? Może byś się też zastanowił, zanim głośno i w niewybrednych słowach skrytykujesz człowieka, który przed chwilą usmażył ci jajka nie takie jak chciałeś. Może zrozumiesz wtedy, że ten człowiek prawdopodobnie wstał przed świtem a od trzech godzin stoi przed gorącą płytą i wymachuje patelniami. Oraz, że "frajd eg" oznacza jajko sadzone, a nie jajecznicę, więc dostałeś dokładnie to, o co poprosiłeś. Pamiętaj też, że pięć różnych potraw wystawiono dlatego, żebyś mógł sobie wybrać, czy wolisz kurczaka, rybę z grilla, czy gulasz wołowy. Nie ma natomiast obowiązku zjedzenia każdej z potraw, a nakładanie wszystkich na ten sam talerz powoduje, że wyglądasz jak, no... jak byś przez miesiąc nic nie jadł, więc teraz boisz się że ktoś ci to zabierze.
Można by ciągnąć temat jeszcze długo. Napisać o paniach, które powinny się zastanowić, czy ten akurat kostium kąpielowy nie jest przypadkiem na nie (sporo) za mały. O pewnej pani, której nie spodobało się, że motorówka, która nas odwoziła na ląd przybija do "plaży" hotelowej i dała nam to do zrozumienia przy użyciu szeregu słów powszechnie znanych i nadużywanych. Nawiasem mówiąc owa "plaża" mieściła się w samym środku mariny. O tej wesołej grupce, która popłynęła z nami na snorkowanie, ale po drodze najpierw rozpiła flaszkę wódki (i to chyba nie jedną) a potem skakała z górnego pokładu do wody. Bo co im jakiś arabus będzie zabraniał. Wiele można by pisać, ale po co. Wystarczy tego moralizatorstwa. Bo najważniejsze jest pamiętać, że jak nas widzą, tak nas piszą. A stereotypowe przekonanie że wszyscy Polacy to pijacy i awanturnicy z czegoś się bierze.