Jak pisałem już w poprzednim wpisie ustawodawca postanowił, że pełnomocnik z urzędu w postępowaniu cywilnym winien należeć się temu, kto nie jest w stanie ponieść kosztów zatrudnienia pełnomocnika bez uszczerbku dla koniecznego utrzymania siebie i rodziny. Starałem się w nim też wyjaśnić, że ustalenie ile owe koszty miałyby wynosić jest praktycznie niemożliwe, bo każda sprawa jest inna, nawet jeżeli ich przedmiot jest taki sam, przez co cały ten „wzór” zaczyna tracić sens. Może dobrym rozwiązaniem by było, gdyby każdy pełnomocnik miał obowiązek przedłożenia sądowi faktury VAT opiewającej na kwotę zapłaconą przez klienta, i w oparciu o którą sąd przyznawałby zwrot kosztów zastępstwa procesowego. Wtedy sędzia miałby stały dostęp do aktualnych informacji odnośnie rynkowych stawek wynagrodzenia adwokackiego. Ale do tego raczej nie dojdzie, z oczywistych powodów... wróćmy więc do naszych baranów.
Kolejny element „wzoru na adwokata” to koszty koniecznego utrzymania. By adwokat się należał muszą one pozostawać w takiej relacji do sytuacji majątkowej wnioskującego, że konieczność poniesienia kosztów zatrudnienia adwokata powodowałaby „istotny uszczerbek w koniecznym utrzymaniu”. Przepis o tej treści funkcjonuje w kodeksie praktycznie od samego początku, bo pojawił się już w pierwszym zunifikowanym kodeksie postępowania cywilnego z 1932 r. Od samego początku był on też źródłem problemów interpretacyjnych, które wraz z upływem lat, i zmianą realiów gospodarczych stawały się coraz większe. Problem dotyczył przy tym nie tyle interpretacji pojęcia „koniecznego utrzymania” co kwestii tego kiedy można mówić, że ktoś „nie jest w stanie” ponieść kosztów. Generalnie linia powojennego orzecznictwa szła w stronę poglądu, iż nie wystarczy nie mieć pieniędzy, ale ów brak musi być przez niemającego niezawiniony. Taki wniosek wynika chociażby z uzasadnienia postanowienia Sądu Najwyższego z dnia 24 września 1984 r. (często powoływanego przy rozpoznawaniu takich wniosków) zgodnie z którym ubiegający się o pomoc państwa w ponoszeniu kosztów postępowania sądowego winien w każdym wypadku w pierwszej kolejności poczynić oszczędności we własnych wydatkach, do granic zabezpieczenia koniecznych kosztów utrzymania siebie i rodziny. Sądowi Najwyższemu nie chodziło tu jednakże o oszczędzanie na konkretny cel, którym ma być poniesienie kosztów sądowych w tej konkretnej sprawie. Z uzasadnienia orzeczenia wynika bowiem, że wydano je w oparciu o założenie, że jak badylarz ma 12 arów pod szkłem to znaczy że przez ostatnie lata zarabiał tyle, że miał z czego oszczędzać. A jak wszystko przepił i przehulał to jego problem i łapy precz od państwowych pieniędzy. Czyli jak masz jakieś dochody, to ich nie wydawaj na bzdury tylko oszczędzaj bo może kiedyś będziesz potrzebował pieniędzy na pokrycie opłat sądowych.
Obecnie sytuacja się zmieniła. Orzecznictwo Trybunału strasburskiego wymusiło zmianę kierunku interpretacji przepisów w stronę oceny konieczności poniesienia opłat jako zapory w dostępie do wymiaru sprawiedliwości. Znaczenie zaczęło mieć zatem to, czy ktoś ma pieniądze (bądź może mieć pieniądze) na poniesienie opłat, a nie to, czy powinien mieć pieniądze. Powołane orzeczenie Sądu Najwyższego zaczęto interpretować jako nakazujące podjęcie w pierwszej kolejności próby zgromadzenia potrzebnych środków w drodze oszczędności, i wstrzymania się z wytoczeniem sprawy sądowej do czasu ich zgromadzenia – o ile okoliczności i charakter sprawy dopuszczają taką zwłokę. No i tu dochodzimy powoli do sedna problemu – do tego, że dziś istotne dla ustalenia, czy ktoś spełnia przesłanki dla otrzymania pełnomocnika z urzędu wcale nie jest to jakie ktoś ma dochody czy majątek, i czy z tych dochodów może sfinansować zatrudnienie pełnomocnika. Znaczenie ma przede wszystkim to, czy jest on w stanie zaoszczędzić bądź w inny sposób uzyskać niezbędną kwotę na pokrycie tych kosztów.
By uwidocznić ten problem wezmę pierwszy z brzegu wniosek o zwolnienie od kosztów, razem z załączonym do niego oświadczeniem i zobaczmy, gdzie tu ewentualnie można by sobie pooszczędzać. Już na początku widać, że Minister przygotowując „ustalony wzór” oświadczenia w zasadzie całkowicie pominął tę kwestię. Prawie dwie strony zajmują w nim rubryki przeznaczone na opisanie posiadanego majątku i dochodów („nie mam”, „nie posiadam”, „nie dotyczy”), a na opisanie wydatków przeznaczone jest okienko na ćwierć strony, jako miejsce na napisanie tego, co jeszcze wnioskujący uważa za istotne. W tym przypadku owo okienko wypełnia wyszczególnienie szeregu różnych należności opiewających na kwotę wyższą niż deklarowane miesięczne dochody. Znaczy tenże podsądny wydaje więcej, niż oficjalnie zarabia, a oszczędności żadnych nie ma... Kradnie czy oszukuje? Ale zostawmy to. Wśród wydatków wymieniono opłaty za lokal, prąd i gaz, ratę kredytu hipotecznego, raty dwóch kredytów bankowych, opłaty za telefony komórkowe, a także leki, bilety miesięczne, kurs angielskiego dla dzieci itp. No i co z tego wynika? Ano że nie bardzo jest na czym oszczędzać. Większość z tychże stałych wydatków wynika z zawartych przez wnioskującego umów, z których musi się on wywiązać. Nie można przecież domagać się tego, żeby czynienie oszczędności polegało na łamaniu postanowień umownych i np. zaprzestaniu spłacania kredytów. Owszem oznacza to, że prawo do pełnomocnika z urzędu przysługiwać będzie osobie, która wydaje całe swoje dochody na spłatę kredytu zaciągniętego na zakup Jaguara XKR, no ale jakby nie patrzeć nie ma ona jak oszczędzać, bo przecież nie może przestać spłacać kredytu. Konieczność uiszczenia opłaty będzie więc dla niej zaporą w dostępie do wymiaru sprawiedliwości, a tego prawa nie można odmawiać. I to jest chyba dobra odpowiedź na pytanie dlaczego sądy przyznają pełnomocników z urzędu osobom, które jeżdżą luksusowymi samochodami.