W “Rzeczpospolitej” przeczytałem ostatnio artykuł odnośnie długotrwałości postępowań sądowych. Że jest coraz więcej skarg na przewlekłość postępowań, a to wszystko jest wina leniwych sędziów, którym nie chce się pracować. Zgodnie z starą dziennikarską zasadą: “jak piszesz o sądach to dokop sędziom, bo tego oczekują czytelnicy”. W tymże samym artykule pojawiła się także sugestia co powinno się zrobić, żeby procesy toczyły się szybciej. Pewien cytowany tam adwokat - w kontekście długo trwających spraw spadkowych - stwierdził, że sprawy powinny się toczyć dzień po dniu, aż do zakończenia, bo to by przyspieszyło postępowanie.
Załóżmy że postanowię zastosować się do wspomnianej sugestii pana mecenasa i prowadzić sprawę o dział spadku dzień po dniu. Co to oznacza? Ano po pierwsze pan mecenas może zapomnieć o tym, że zaraz po wpłynięciu sprawa zostanie wyznaczona na termin. Bo najpierw każę doręczyć odpisy wniosku wszystkim wskazanym uczestnikom. Jak przesyłki wrócą awizowane wyślę je ponownie, a jak i te wrócą awizowane to zwrócę się do CBA (czy jak to tam się teraz nazywa) czy adresy są aktualne. W końcu sprawa o dział spadku to nie jest jakieś hop-siup, tu dzielimy majątkami wartymi czasem grube miliony, i "na awizie" sądzić tego nie wypada. Poza tym nie ma sensu od razu rezerwować paru dni na rozpoznanie sprawy, gdy może się okazać, że sprawy nie da się prowadzić ponieważ pan mecenas zamiast adresu uczestnika podał jakiś losowo wybrany adres. Albo, że któryś uczestnik od paru lat nie żyje, co oczywiście panu mecenasowi "umknęło".
Gdy uczestnicy złożą swoje odpowiedzi na wniosek to oczywiście trzeba je podoręczać pozostałym, żeby w ten sposób mogli odpowiedzieć na twierdzenia. Złożone odpowiedzi też trzeba podoręczać, żeby wszyscy wiedzieli kto jakie stanowisko zajmuje. To wszystko zajmie nam jakieś trzy miesiące. Gdy spłyną już wszystkie odpowiedzi na wiosek zbiorę je razem i zobaczę co tam jest sporne a co nie, i przede wszystkim wypiszę wnioski dowodowe zgłoszone przez uczestników Zwłaszcza te o przesłuchanie świadków. Tych na okoliczność tego, czy babcia miała złoto, czy nie miała. Tych na okoliczność tego czy stodoła była murowana, czy drewniana. Tych na okoliczność tego czy dom babci się walił czy nie. Tych na okoliczność czy w mieszkaniu była boazeria czy nie, itp. itd... Zwrócę się też oczywiście do wszystkich banków o przedstawienie informacji, czy spadkodawca miał tam rachunek bankowy czy nie, bo w końcu któryś tam spadkobierca napisał, że spadkodawca miał gdzieś jakieś konto. Ustalę poprzez CEPiK czy "ten czarny samochód" który widział jeden ze spadkobierców to był własnością spadkodawcy, czy nie. Uzyskanie odpowiedzi potrwa pewnie za dwa miesiące, no ale niestety jeżeli mam skończyć na pierwszym terminie to wszystko trzeba zrobić zawczasu, żeby nic nas potem nie zaskoczyło.
Po tym wszystkim wyznaczę rozprawę, tak jak sobie pan mecenas życzy, na trzy dni pod rząd. Zarezerwuję specjalnie salę (będzie ciężko, bo na 9 sędziów mamy tylko 4 sale), wezwę na każdy dzień tyle osób do przesłuchania ile się zmieści i stawię się punktualnie. I co? Ano nic z tego, bo jestem więcej niż pewien, że wszyscy świadkowie to nam się nie stawią. Kilka wezwań wróci awizowanych, z czego co najmniej jedno z adnotacją "adresat nieznany" albo "adresat zmarł", ponieważ panowie mecenasi nie mają w zwyczaju sprawdzać, czy adresy świadków, które podają sądowi są aktualne. Spośród tych, do których wezwania dotrą też wszyscy nie przyjdą, bo komuś jak raz wypadnie pilna wizyta u fryzjera a ktoś dostanie kataru i będzie musiał siedzieć w domu. Sami przesłuchani też pewnie trochę nam "zamieszają" bo panowie mecenasi nie mają też w zwyczaju sprawdzać, co wiedzą zgłoszeni przez nich świadkowie i co mają do powiedzenia. Jak raz okaże się więc zapewne że trzeba będzie jeszcze przesłuchać paru świadków, na przykład tych murarzy co dziesięć lat temu stawiali chlewik. Któryś z przesłuchanych spadkobierców może też sobie przypomnieć, że babcia darowała jego niewdzięcznemu bratu "pińcet dularów". Na co ów brat oświadczy, że nie chciał o tym wspominać, ale jeżeli brat to "wywleka" to on w takim razie zgłasza świadków, że babcia spłaciła karciane długi brata, i tak dalej... i tak dalej... Do tego dojdzie jeszcze konieczność powołania biegłych do wyceny domu i tej stodoły co się spaliła, a także maszyny do szycia, stołu i pięciu krzeseł, dwóch pierścionków i złotej "świnki". A jak już będą te opinie i świadkowie się stawią, to na następnej rozprawie ktoś sobie przypomni jeszcze o łące co to babcia ją odziedziczyła... albo uzna, że nie zgadza się z wyceną biegłego i zażąda przesłuchania jeszcze ośmiu świadków na okoliczność tego, że stodoła była spróchniała i się waliła, więc nie mogła być tyle warta. Ja jako sąd mam obowiązek ustalić prawdziwy stan faktyczny, więc jedziemy dalej...
Prowadzenie spraw "dzień po dniu" jest jak najbardziej pożądane, ale wprowadzenie tej metody w życie wymaga wprowadzenia najpierw dwóch rzeczy. Po pierwsze zasady, że to strona ma obowiązek sprowadzenia na salę rozpraw dowodów, na których chce się oprzeć (w tym także i świadków), a po drugie zasady ścisłej prekluzji dowodowej. Ale niestety ani na jedno, ani na drugie panowie mecenasi się nie zgodzą.