Aby móc się ubiegać o ustanowienie pełnomocnika z urzędu strona musi złożyć oświadczenie, z którego wynika, że nie jest w stanie ponieść kosztów wynagrodzenia adwokata lub radcy prawnego bez uszczerbku utrzymania koniecznego dla siebie i rodziny. Taka zasada wynika z przepisu art. 117 kpc. Tak, wiem, że to dotyczy tylko osób, które nie uzyskały zwolnienia z kosztów sądowych, ale to w sumie wychodzi na jedno, bo zwolnienie od kosztów też przyznaje się osobie, która wykaże, że nie jest w stanie ponieść itd... Chodzi mi natomiast o co innego. O to komu powinien się należeć pełnomocnik z urzędu, a komu nie.
Sprawa wydaje się prosta, wystarczy podstawić dane do prostego wzoru, który wprowadza ów przepis. Bo jeżeli koszt wynagrodzenia pełnomocnika jest większy od różnicy pomiędzy dochodami a kosztami koniecznego utrzymania to pełnomocnik się należy. Problem w tym, że to równanie jest równaniem (a raczej nierównością) z trzema niewiadomymi. Aby je rozwiązać trzeba ustalić to, ile wynosi koszt wynagrodzenia pełnomocnika, jaka jest wartość dostępnych zasobów majątkowych strony, oraz ile wynoszą koszty koniecznego utrzymania jej i jej rodziny. To zaś jest w praktyce znacznie trudniejsze niż się wydaje.
Zacznijmy podstawianie do wzoru od lewej strony, czyli od tego, ile wynoszą koszty wynagrodzenia pełnomocnika, które strona musiała by ponieść, gdyby takowego zatrudniła na własną rękę. Ale skąd wziąć takie dane? Oczywiście mogę posłużyć się do tego celu rozporządzeniami Ministra Sprawiedliwości, określającymi stawki wynagrodzenia pełnomocników z urzędu. Tyle tylko, że zatrudnienie na wolnym rynku adwokata do sprawy o eksmisję z mieszkania na pewno nie kosztuje, jak chce tego owo rozporządzenie, 120 złotych, a 60 zł to kosztuje przejrzenie dokumentów, a nie prowadzenie całej sprawy o stwierdzenie nabycia spadku. Poza tym wszelkie tego rodzaju tabele i wykazy stawek są bez sensu, bo przecież sprawa jest sprawie nierówna. I pełnomocnik pełnomocnikowi też nie. Nie można patrzeć na pracę pełnomocnika jak na pracę mechanika samochodowego, i zadekretować że wymiana oleju kosztuje tyle, a wymiana tłumika tyle. Bardziej pasowałoby tu porównanie z pracą architekta projektującego dom na zamówienie, od podstaw, dopasowanego do konkretnej działki i uwzględniając życzenia, potrzeby i możliwości klienta. Tam nikomu nie przychodzi do głowy by wprowadzić jakiś „urzędowy” cennik, że zaprojektowanie domu dwupiętrowego z garażem, stojącego na zboczu o nachyleniu ponad 20% kosztuje tyle a tyle, dlaczego więc ma być urzędowo określane ile kosztuje prowadzenie sprawy sądowej danego rodzaju? A ustalanie wysokości wynagrodzenia w zależności od wartości przedmiotu sporu jest tak samo sensowne jak ustalanie wysokości składki ubezpieczeniowej w zależności od pojemności silnika. Tudzież obowiązujące w czasach minionych uzależnianie wysokości cła na importowane samochody od tego, ile samochód ważył.
Jeżeli zatem nie tabelki „urzędowych” stawek to co? Rzeczywiste stawki rynkowe? Dobrze by było, ale skąd je wziąć? Pewnego razu, gdy rozpoznawałem wniosek o przyznanie pełnomocnika z urzędu to próbowałem się dowiedzieć na jakie honorarium zgodził się pełnomocnik przeciwnej strony, żeby ustalić o jakich stawkach mówimy. Zostałem jednak poinformowany, że to jest tajemnica handlowa, klient nie wyraża zgody na ujawnienie itp. Innym razem (a w zasadzie wiele razy) o to ile kosztowałoby zatrudnienie pełnomocnika pytałem tego, który wnosił o ustanowienie takowego z urzędu. I tylko raz mi się zdarzyło, że człowiek podał konkretne kwoty. Reszta odpowiadała, że nie wie, albo że nie pytała, albo że nie interesowała się. A na pytanie, skąd w takim razie wiedzą, że ich nie stać, padała zwykle odpowiedź, że „oni słyszeli, że to drogo kosztuje”. No i jak na tej podstawie mogę ustalić czy ich faktycznie stać, czy nie? Może internet? Wszak w googlach jest przecież wszystko, co nie?
Ktoś, kto poszukuje informacji o kosztach zatrudnienia pełnomocnika w internecie może natrafić na dwa rodzaje informacji, w dodatku ze sobą sprzecznych. Z jednej strony (głównie wśród dymiących zgliszcz wokół dyskusji o „otwarciu zawodów prawniczych”) można znaleźć informację, że usługi prawne są tanie, że porada to tylko 50 zł, i że ludzie bez szemrania płacą 200 zł dentyście, a jak tyle trzeba zapłacić adwokatowi, to twierdzą że to za drogo. Z drugiej strony są informacje, że adwokat zażądał „kosmicznej” stawki, płacenia za każdą rozprawę, 20% od wygranej i jeszcze zwrotu kosztów dojazdu „no i kogo na to stać”. Prawda pewnie leży gdzieś pośrodku, ale to nie przybliża mnie nawet na krok do rozwiązania problemu. Nadal nie wiem ile wynosi koszt zatrudnienia pełnomocnika. A to dopiero początek...