Pages

środa, 9 marca 2011

Tempus fugit

Osoba, która kieruje swą sprawę do sądu oczekuje, że rozpoznający ją sędzia będzie wiedział dokładnie o co w sprawie chodzi, miał jasną wizję jej prowadzenia a w dodatku pamiętał który świadek co mówił i w lot wychwytywał niezgodności. Że będzie miał nie tylko odpowiednią wiedzę prawniczą ale i dostateczną specjalistyczną wiedzę techniczną, aby móc zrozumieć przedstawiane mu dowody. Oczekuje też, że sędzia sprawę rozważy bardzo dokładnie, wyszuka najlepsze rozwiązanie, które nie tylko będzie zgodne z prawem ale i sprawiedliwe, i które rozwiąże cały spór pomiędzy stronami. Niestety rzeczywistość sądowa często rozmija się z  tymi oczekiwaniami, Bo często jest tak, że czyjąś Najważniejszą Sprawę w Życiu sądzi niewyspany, zrezygnowany sędzia, który kompletnie nie pamięta o co chodzi w sprawie, nie miał czasu przeczytać akt, nie bardzo jest na bieżąco z aktualnym orzecznictwem i w dodatku boi się, że jak wyda wyrok to będzie musiał napisać uzasadnienie.

Podczas XVI Sprawozdawczego Zebrania Delegatów SSP „Iustitia” podjęta została uchwała, w której po raz pierwszy zwrócono uwagę na zasadniczą wadę systemu sądownictwa, jaką jest całkowite ignorowanie kwestii czasu potrzebnego sędziemu na prawidłowe wykonywanie ciążących na nim obowiązków. Od wielu lat przepis stanowiący, że „czas pracy sędziego określony jest wymiarem jego zadań” jest bowiem rozumiany przez "nadzór" w taki sposób, że sędzia ma obowiązek wykonać niezwłocznie (czyli od razu) wszystkie nałożone na niego zadania niezależnie od tego ile by ich nie było. A jak tego nie zrobi to znaczy że nie wypełnia swych obowiązków, i trzeba go zagonić do roboty. Problem w tym, że na wykonanie każdej czynności, nawet najsprawniejszy i najlepiej zorganizowany sędzia potrzebuje pewnej minimalnej ilości czasu. Ilość zadań, które jest on w stanie wykonać każdego dnia, tygodnia, miesiąca jest więc ograniczona i zależy z jednej strony od czasochłonności zadań na niego nałożonych a z drugiej strony od ilości czasu jaki można poświęcić na pracę. Gdy ów "wymiar zadań" przekracza czas dostępny na jego wykonanie aby podołać obowiązkom (i zadowolić w ten sposób "nadzór") trzeba coś poświęcić. Najpierw poświęca się więc czas wolny, czas dla rodziny, hobby. Gdy to nie wystarcza poświęca się czas przeznaczony dotychczas na czynności które nie są niezbędne dla załatwiania "wymiaru zadań" - na przykład na śledzenie zmian w przepisach, orzecznictwie, poglądach doktryny. Potem przychodzi czas, gdy nagle okazuje się, że po zrobieniu wszystkich "pilnych spraw" nie ma kiedy przeczytać akt przed rozprawą więc kartkuje się je tylko tuż przed wyjściem na salę rozpraw by zorientować się tylko mniej więcej o co chodzi. Aż dochodzimy do momentu, gdy nie ma już czasu na nic i robi się cokolwiek aby pozbyć się sprawy, by mieć ją "z głowy" na parę miesięcy zanim wróci opinia biegłego, zanim rozpoznane będzie zażalenie albo nadejdzie kolejny termin rozprawy na który wezwano świadka, którego wcale nie było potrzeby wzywać, ale w końcu jakiś powód odroczenia musi być. Bo gdyby oddalić wniosek o przesłuchanie tego świadka to trzeba by od razu zakończyć postępowanie i wydać wyrok. A wyrok oznacza kolejne uzasadnienie do napisania, na które znowu trzeba będzie zarwać noc. Przez to sprawy toczą się dłużej, nawarstwiają się i coraz trudniej je ogarnąć. Podejmuje się więc coraz więcej zbędnych czynności  co jeszcze bardziej przedłuża postępowania i tak toczy się błędne koło zaległości.

Jakie jest na to lekarstwo? Na pewno nie są to oceny okresowe, ani nagrywanie rozpraw ani też żaden inny sposób na "usprawnienie" procesów oparty o założenie, że sędziowie to lenie i trzeba ich zagonić do roboty.   Ewidentnie bowiem problem nie leży w tym, że sędziowie mogliby pracować więcej ale im się nie chce, ale w tym, że sędziowie nie są w stanie pracować tyle by wykonać wszystkie nałożone na nich zadania. Nie w tym, że sędziowie za mało pracują, a w tym, że mają za dużo do zrobienia.  Poganianie, kontrolowanie, nadzorowanie nic tu nie da. Rozwiązanie jest tylko jedno - wprowadzenie limitu spraw, jakie miesięcznie mogą być powierzone sędziemu. Limitu ustalonego na takim poziomie, aby mógł on - zakładając że pracuje sprawnie - podołać im czasie nie dłuższym niż te 8 godzin dziennie, a w tym winien mieścić się czas na dokształcanie, przygotowanie do rozprawy, szczegółową analizę dowodów. A co z resztą spraw, które w tym czasie wpłynęły do sądu? Ano reszta będzie leżała i czekała na swoją kolejkę. Jeżeli zaś komuś nie będzie się podobało, że będzie musiał czekać rok zanim sprawa w ogóle trafi do sędziego to powinien zgłosić pretensje do swojego posła. Może wtedy dwu-władza polityczna zrozumie, że zapewnienie odpowiedniego dostępu do wymiaru sprawiedliwości to także ich obowiązek. A obowiązkiem sędziów jest wydawać dobre, przemyślane wyroki. A nie "załatwiać" jak najwięcej spraw, byle jak, byle szybko, żeby państwo nie musiało płacić odszkodowań za przewlekłość postępowań.