Pages

niedziela, 28 lutego 2010

Reszta jest milczeniem...

Temat nagrywania rozpraw żyje. Padają różne głosy. Ze strony praktyków, tych, których sprawa dotyczy najbardziej są to zwykle głosy krytyczne. Z kolei teoretycy, różni "fachowcy od sądownictwa" i domorośli reformatorzy są jednoznacznie za. Bo przyspieszy, bo ułatwi, bo zapobiegnie przeinaczaniu zeznań. Bo w końcu "wszyscy wiedzą" że sędziemu nie można ufać, i trzeba pilnować, żeby nie sfałszował protokołu. 

Jednym z głosów w dyskusji, z którym miałem możliwość się zapoznać, była opinia Roberta Gwiazdowskiego, zawarta we wpisie na jego blogu: www.blog.gwiazdowski.pl zamieszczonym w dniu 27 lutego 2010 r. Autor przedstawia się jako doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, adwokat i doradcą podatkowy, a zatem, jak by się wydawało - praktyk. Cóż takiego ma on do powiedzenia na temat nagrywania rozpraw?
Komentując wypowiedź rzecznika Iustitii, wygłoszoną w radiu Tok FM określił on jako "infantylne" argumenty, przedstawione przeciwko nagrywaniu rozpraw w postaci proponowanej przez Ministerstwo. Chodziło konkretnie o to, że odtworzenie nagrań przy zapoznawaniu się ze sprawą zajmie bardzo dużo czasu, zaś jeżeli uwaga sędziego ma być skupiona na zeznaniach świadka, to nie może on wtedy sporządzać notatek. Pan doktor stwierdził, że on, gdy orzekał jako arbiter w sądzie arbitrażowym "nigdy nie miał problemów z zanotowaniem szczególnie istotnego stwierdzenia świadka" Na tym prostym twierdzeniu zbudował zaś inną tezę, która zasługuje na umieszczenie tu w całości. Tezę, że wątpliwości wyrażane przez sędziów stanową próbę odebrania im możliwości manipulowania treścią protokołów.

"Otóż protokół elektroniczny odbiera sędziemu i jego protokolantowi władze nad protokołem!!! Dziś jest tak, że protokolant ze zdania wypowiedzianego przez świadka, czy stronę, protokołuje co sam zrozumie, albo co mu wyraźnie podyktuje sędzia, przerywając świadkowi zeznania, żeby mieć czas na podyktowanie do protokołu, co zostało powiedziane w poprzednim zdaniu".

Analiza tejże wypowiedzi, w kontekście, w jakim padła, prowadzi zaś do wniosku, że panu doktorowi nie chodzi tu o to, że obecnie nie wszystko jest protokołowane. Sugeruje on, że sędziowie świadomie  i celowo przeinaczają treść protokołów, i obawiają się odebrania im tej możliwości. Po co im ta możliwość pan doktor nie pisze, ale sugestia jest dostatecznie wyraźna. Na tyle wyraźna, by była obraźliwa, a jednocześnie na tyle niedookreślona, by nie można się było przeciwko niej obronić. Ale cóż... plucie na sądy i sędziów jest ostatnio bardzo modne wśród najróżniejszych publicystów. Co dziwne często tych samych, którzy w potrzebie poszukują w sądach ochrony.
 
Dalej pan doktor podąża dalej tą ścieżką, stwierdzając wprost, iż obecna praktyka przy protokołowaniu jest źródłem licznych problemów. Co więcej, te problemy występują niemal w każdej sprawie, a adwokaci musza wręcz walczyć o sędziami o swoje racje:
"Dlatego kolejna rozprawa zaczyna się najczęściej od zgłaszania wniosków o uzupełnienie protokołu z poprzedniej rozprawy."
"Stąd częste „awantury” o wpisanie czegoś do protokołu rozprawy, bo adwokat (dobry adwokat) zadając jakieś pytania świadkowi, już wie jakie będą kolejne pytania zadawane temu świadkowi i następnym świadkom, a sędzia tego nie wie."

Musze przyznać, że stwierdzenia te mnie nie dziwią. Adwokaci , gdy nie mają rzeczywistych argumentów  na poparcie swych twierdzeń, często twierdzą, że coś się dzieje "prawie zawsze", "niemal codziennie", "najczęściej". Zwykle jednak po przystawieniu tego wszystkiego do faktów okazuje się, że "prawie zawsze" oznacza "czasami", "niemal codziennie" to "jakieś 2-3 razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy", a "najczęściej" to to samo co "ostatnio". Raz pewien adwokat elokwentnie wmawiał mi, że pozwany "dniem i nocą" wydzwaniał do powódki przez kilka miesięcy Po obejrzeniu billingu okazało się, że dzwonił dwa razy. Raz rano a po kilku miesiącach drugi raz, wieczorem. A jak to jest z tymi protokołami? Otóż rozpoznawałem dwa wnioski o sprostowanie dyktowanego przeze mnie protokołu. Jeden dotyczył poprawienia kilku literówek i brzmienia nazwisk podawanych w zeznaniach (błąd przy pisaniu ze słuchu). Drugi to był wniosek pewnego pana, który chciał, żeby do protokołu wpisać to, czego wprawdzie nie powiedział, ale jego zdaniem jest istotne. Dwa razy w ciągu niemal 5 lat... zaiste niezwykle często.

Kolejna wypowiedź pana doktora powinna w zasadzie pozostać bez komentarza. Samo jej zacytowanie powinno bowiem pozwolić świadomemu czytelnikowi, na wyrobienie sobie poglądu o opiniach pana doktora:

"Jak rozprawy będą krótsze, to można będzie ich więcej przeprowadzić. A Pani Sędzia (ten zawód jest dość sfeminizowany) po dniu rozpraw, zamiast spieszyć się do domu, żeby „tłuc kotlety” na obiad dla dzieci odbieranych ze szkoły po drodze z sądu do domu, posiedzi troszkę dłużej żeby wysłuchać nagrań z rozprawy napisać dobre (i bardziej obiektywne) uzasadnienie wyroku."

Na koniec pozostaje mi tylko polecić panu Gwiazdowskiemu fragment modlitwy św. Tomasza z Akwinu, zamieszczonej na stronie głównej jego bloga:

Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, ze muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Użycz mi chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

Reszta jest milczeniem...

czwartek, 25 lutego 2010

Nagrywanie rozpraw

Nagrywanie rozpraw - kolejne ministerialne panaceum na długotrwałość procesów sądowych. No i na - jak to można wywnioskować z wypowiedzi - na fałszowanie protokołów przez sędziów. Aż szkoda cokolwiek na ten temat pisać, bo w zasadzie wszystko już napisano. Opinie o tym projekcie od strony praktyków - czyli tych, których jego wprowadzenie bezpośrednio dotknie - są zdecydowanie negatywne. A jeżeli któryś z nich popiera wprowadzenie nagrywania, to zwykle w toku rozmowy okazuje się, że tak naprawdę nie wie jak to wszystko (według pomysłu Ministerstwa) ma działać.

Należy wyraźnie odróżnić sama ideę nagrywania rozpraw - która zasługuje na ostrożne poparcie, od sposobu jej wprowadzenia, który zaplanowało Ministerstwo Sprawiedliwości. To sposób wprowadzania decyduje bowiem zwykle o tym, czy nowy system się sprawdzi, czy skompromituje całą ideę. Tego istotnego szczegółu zdają się jednak nie pojmować "reformatorzy" wymiaru sprawiedliwości, ale i innych dziedzin życia. Nie dopracowane pomysły na faktyczne wprowadzenie w życie pomysłu sądów 24-godzinnych, upadłości konsumenckiej, ale także i chociażby mundurków szkolnych skompromitowały skądinąd dobre pomysły. I niestety to samo chyba będzie z nagrywaniem rozpraw. Chyba, że "reformatorzy" zaczną poświęcać więcej uwagi kwestiom praktycznym.

Cały projekt, którego wprowadzenie ma kosztować 250 mln złotych, ma w założeniu zastąpić tradycyjny protokół - będący dzisiaj w zasadzie notatkami sędziego z rozprawy - nagraniem audio-video. Protokolant będzie zapisywał kto się stawił i o co wnosi, po czym notował tylko godziny rozpoczęcia wypowiedzi każdej z osób.A kamera będzie wszystko nagrywać.

I mniej więcej w tym miejscu kończy się dziś projekt ustawy, i zapewne pomysł na wprowadzenie reformy.

W uzasadnieniu projektu nie ma ani słowa o tym co dalej będzie się działo z nagraniem, poza tym, że nie będzie sporządzany pisemny zapis jego treści, chyba, że w wyjątkowych przypadkach i na polecenie prezesa sądu. Nie wiadomo nawet w jaki sposób będzie to nagrywane, i czy do odtworzenia wystarczy zwykły komputer, czy też konieczna będzie jakaś konwersja zapisu. Nie wiadomo jak będzie to nagranie udostępniane stronom, poza zastrzeżeniem, że nie otrzymają oni nagrania obrazu tylko sam dźwięk. W rachunku kosztów nie ma w ogóle wymienionych urządzeń do odtwarzania.Tak jakby ta kwestia całkowicie umknęła autorom projektu. A przecież jakoś trzeba umożliwić stronom zapoznanie się protokołem. Nie każdy ma dziś komputer i nie każdy potrafi go obsłużyć.

Nie będę się rozpisywał na temat problemów związanych z pracą na takim nagraniu. To chyba oczywiste, że zapoznanie się z takim nagraniem nie może trwać krócej niż długość nagrania - a raczej dłużej. Nie wyobrażam sobie pisania uzasadnienia na podstawie samego nagrania. Zapewne nie wyobrażają go sobie także autorzy projektu - bo w ogóle chyba o tym nie pomyśleli. Ciekawy też jestem jak adwokaci poradzą sobie z pisaniem na ich podstawie apelacji, a sąd odwoławczy rozpozna ich zarzuty. Już widzę jak 3-osobowy skład sędziów zawodowych siedzi i ogląda 10 godzin nagrań z rozpraw, żeby sprawdzić, czy faktycznie pomiędzy zeznaniami świadków istnieje sprzeczność. O takich kwestiach jak przechowywanie nagrań, udostępnianie ich innym sądom i biegłym, ochrony przed nielegalnym rozpowszechnieniem nagrań z rozpraw toczących się z wyłączeniem jawności nawet nie będę pisał, bo szkoda klawiatury. 

Zastanawia mnie natomiast inna rzecz. Projekt ustawy wprowadzającej nagrywanie rozpraw, w proponowanej nowej treści art 158 paragraf 5 stanowi:

§ 5. Minister Sprawiedliwości określi, w drodze rozporządzenia, rodzaje urządzeń i środków technicznych służących do utrwalania dźwięku albo obrazu i dźwięku, sposób sporządzania zapisów dźwięku albo obrazu i dźwięku oraz sposób identyfikacji osób je sporządzających, jak również sposób udostępniania oraz przechowywania takich zapisów, mając na uwadze:
1)    konieczność właściwego zabezpieczenia zapisu dźwięku albo obrazu i dźwięku przed ich utratą, zniekształceniem, nieuprawnionym dostępem, usunięciem lub inną nieuprawnioną zmianą, a także rozpoznawalność dokonania uprawnionej zmiany lub usunięcia i identyfikacji osoby dokonującej tych czynności;
2)    minimalne wymagania dla systemów teleinformatycznych używanych do realizacji zadań publicznych, określone w odrębnych przepisach;
3)    konieczność zmiany formatu zapisu dźwięku albo obrazu i dźwięku lub przeniesienia na inny informatyczny nośnik danych w celu ponownego odtworzenia zapisu;
4)    konieczność zapewnienia możliwości zapoznania się z zapisem dźwięku albo obrazu i dźwięku oraz uzyskania z akt sprawy zapisu dźwięku.”;
Wynika z tego, że to, jakie kamery, miksery, rejestratory itp zostaną zainstalowane  ma określić rozporządzenie. Rozporządzenie, które będzie mogło zostać wydane dopiero po uchwaleniu ustawy, która upoważnia ministra do jego wydania. Jakikolwiek przetarg na zakup tych urządzeń będzie zatem mógł się odbyć dopiero po uchwaleniu ustawy i wydaniu rozporządzenia. Jednocześnie jednak, jak wynika z wypowiedzi ze strony Ministerstwa montaż tych urządzeń (w ramach programu "pilotażowego") już się rozpoczął. Skąd zatem ci, co je kupili wiedzieli jakie urządzenia kupić? Na jakiej podstawie opracowano specyfikację warunków zamówienia na potrzeby przetargu na ich zakup? Czy był w ogóle jakiś przetarg? Co będzie, gdy okaże się, że zamontowany "pilotażowo" sprzęt nie spełnia przesłanek określonych w rozporządzeniu? Czy to normalne, by rozpoczynać inwestycję w sprzęt nie wiedząc nawet (ustawa dopiero została wniesiona) czy będzie on potrzebny?

Jako niepoprawny optymista zasypiam z nadzieją, że obudzę się w normalnym kraju. Każdego dnia...

poniedziałek, 15 lutego 2010

Miałem znajomego

Internet to wspaniałe narzędzie. Łączy ludzi i zmienia świat w globalną wioskę. Pozwala utrzymać przyjaźnie i nawiązać nowe znajomości. Miło jest też czasem odnowić starą znajomość, siąść razem i porozmawiać o „dawnych dobrych czasach”. Niestety nie zawsze...

Jakiś czas temu odezwał się do mnie stary znajomy... Nie widzieliśmy się z dziesięć lat, bo rozjechaliśmy się w różne strony. Ja poszedłem za służbą, on za chlebem. I nagle wiadomość, zaproszenie na Naszej-Klasie: cześć, co słychać, dawno się nie widzieliśmy, pogadajmy. Od słowa do słowa, i okazało się, że to nie tęsknota za starą przyjaźnią kazała mu mnie odszukać, lecz wieści od wspólnych znajomych, iż przypadła mi w udziale zaszczytna służba w wymiarze sprawiedliwości. Bo on ma taki mały problem...
No cóż... jestem przyzwyczajony. Praktycznie każdemu większemu spotkaniu rodzinnemu czy towarzyskiemu towarzyszy prośba o poradę, pomoc i wsparcie. W zasadzie powinienem już wtedy uciąć temat, wyraźnie mówiąc, że nie zajmuję się udzielaniem porad prawnych, gdyż nie wolno mi tego robić. Niestety nie wypadało tak od razu ucinać rozmowy, więc dowiedziałem się, że miasto chce, żeby wyprowadził się ze „swojego” komunalnego mieszkania i oddał klucze. Powiedziałem że ma do wyboru albo się wyprowadzić, albo podjąć obronę na drodze prawnej. Powiedziałem też, że istnieją prawne możliwości „odkręcenia” tego, ale bez znajomości sprawy trudno coś konkretnego powiedzieć. Udzieliłem mu więc porady, jakiej w podobnej sytuacji udzielił swemu przyjacielowi znany przedwojenny adwokat, mec. Salomon Ettinger. Poradziłem mu, aby wziął sobie dobrego adwokata.

Po tej rozmowie nastała cisza, która trwała kilka miesięcy. Nie pisał, nie dzwonił. Nagle parę dni temu dostaję od niego dłuuuugiego maila. Okazało się, że od ostatniej rozmowy nic w swojej sprawie nie zrobił, i gmina wystąpiła do sądu o eksmisję. Przysłał skany dokumentów, jakie dostał z sądu i prosił, żebym zobaczył, co się da zrobić, ale szybko bo niedługo rozprawa... Przestałem czytać, gdy dotarłem do miejsca, w którym pytał mnie, czy mam jakichś znajomych w tamtym sądzie i czy mógłbym „wstawić się” za nim.
Odpisałem, że niestety nie mogę mu pomóc ani poradą ani tym bardziej protekcją, a samo kierowanie takiej prośby jest dla mnie obraźliwe, bo oznacza, że podejrzewa mnie i moich kolegów o korupcję. Poinformowałem go, że od udzielania porad są adwokaci i radcowie prawni, a jeżeli nie stać go na pomoc zawodowych pełnomocników, to może zwrócić się do darmowych klinik prawnych, działających przy wydziałach prawa. Odpisał, że zawiódł się na mnie, że nie spodziewał się tego, że zwrócił się o pomoc w imię starej przyjaźni, że nic by mnie to nie kosztowało. Nie odpisałem. Następnego dnia dostałem wiadomość, że usunął mnie z listy znajomych na Naszej-Klasie. Nie mam już znajomego...

Trudno, nie on pierwszy i chyba nie ostatni uważał, że z racji „znajomości” ma prawo dostać coś za darmo. Gdy rozmawiałem z przyjaciółmi, którzy wybrali inne drogi kariery to ten problem dotyczył prawie wszystkich. Do nich także odzywali się „starzy znajomi” i prosili o pomoc „po starej znajomości”. I także byli zdziwieni, a nawet urażeni, gdy spotykali się z odmową, albo żądaniem zapłaty.

W czym tkwi problem? W tym, że praca umysłowa, wiedza i umiejętności w tym zakresie nie są traktowane jako coś, co ma wymierną wartość, jako coś, za co trzeba zapłacić. Stąd prośbom „znajomych” o przetłumaczenie im czegoś, o wypełnienie formularzy, o napisanie odwołania rzadko kiedy towarzyszy myśl, że trzeba będzie za to zapłacić, a żądanie zapłaty, lub odmowa wykonania pracy jest traktowane jako coś dziwnego albo nawet jako osobista obraza. Kiedyś zapytałem takiego „znajomego”, czy gdyby poprosił znajomego budowlańca o położenie płytek to też uważałby, że nie musi mu zapłacić. Odpowiedzą było zdziwienie, jak to można porównywać, że w końcu co to dla mnie za problem, dla takiego fachowca to parę minut roboty i na pewno nic mnie to kosztować nie będzie. To dlaczego to dla mnie jest „parę minut roboty”, że kosztowało mnie to ponad 10 lat nauki i pracy, że tego rodzaju pomoc ma ustaloną, rynkową cenę jakoś zostało w tym rozumowaniu pominięte. A szkoda.

Nie podejmuję się znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego tak jest. Nie chcę winić za to ani polskiej mentalności, ani czterdziestu pięciu lat komuny, ani tych, którzy rządzili Polską przez ostatnie dwadzieścia lat. To zadanie dla socjologów, może psychologów. Wiem natomiast jedno. Trzeba to zmienić, tłumaczyć, wyjaśniać. I pamiętać, że nie ilość znajomych się liczy, ale ich jakość.

sobota, 13 lutego 2010

Początek.

Decyzja o założeniu tego bloga dojrzewała długo. Zbyt wiele było wątpliwości jak, kiedy i po co go pisać. Ostateczną decyzję podjąłem, gdy okazało się, że nie ma już praktycznie w Internecie miejsc, gdzie można by spokojnie prezentować swe poglądy na temat prawa, funkcjonowania sądów i pomysłów na jego poprawę. Nie tylko fora portali internetowych i dzienników ogólnopolskich, ale nawet i fora czasopism branżowych przestały być miejscem wymiany poglądów. Coraz mniej dostrzegałem sens prezentowania merytorycznych argumentów, gdy widziałem jak giną one wśród dziesiątków wypowiedzi tych, którzy wprawdzie nie mają na dany temat wiedzy, ale za to mają jedynie słuszne opinie. Dlatego uznałem, że lepiej będzie stworzyć sobie własne miejsce na publikowanie wypowiedzi. Miejsce, gdzie nie znikną one pod stertą wypowiedzi domorosłych "reformatorów" którzy wprawdzie nigdy w sądzie nie byli, ale wiedzą, że sędziowie to niekompetentne skorumpowane nieroby.


Nie oznacza to, ze ten blog będzie wyłącznie blogiem fachowym, poświęconym prawu, sądownictwu, sędziom. Znajdzie się w nim także, mam nadzieję, miejsce na inne, lżejsze tematy. W końcu nie samą pracą człowiek żyje.


Piszę głównie dla zaspokojenia własnej wewnętrznej potrzeby wyrzucenia czegoś z siebie, nie zależy mi na tym, by moje opinie czytały tłumy, nie aspiruję do roli autorytetu, którego opinie są jedynymi słusznymi. Jeżeli ktoś zechce to czytać, to dobrze, jeżeli nie, trudno.