I tak to, po pięciu - jeśli dobrze liczę - latach od wdrożenia Wielkiej Reformy na moją salę rozpraw zawitał elektroniczny protokół. Ma więc być o jedną trzecią szybciej, transparentniej i nowocześniej oczywiście. Mam teraz wielki monitor, baterie mikrofonów, dwie kamery nad głową oraz obowiązek pilnowania, by wszystko się nagrało. Mam też pierwsze doświadczenia, które generalnie potwierdzają to, co mówili ci, którzy owego szczęścia dostąpili wcześniej - wszystko trwa dłużej, system się wiesza, jakość nagrania jest kiepska, odsłuchiwanie to koszmar, a w większości spraw sporządzanie elektronicznego protokołu nie ma absolutnie żadnego sensu. Do tego żeby nie zgubić się w zeznaniach muszę albo nadal dyktować protokolantce treść zeznań do zaprotokołowania (tak jak było dotąd) albo zapisywać sterty kartek notatkami. Wybitnie sprzyja to więc zapowiadanej przez pomysłodawców możliwości skupienia się na zeznaniach, o przyspieszeniu nie wspominając. Najciekawiej jest zaś wtedy, gdy na rozprawę nikt nie przyjdzie, chociaż w zasadzie to nie wiem, czy bardziej jest wtedy śmieszno czy straszno.
Co "normalnie" dzieje się na sali rozpraw, gdy po wywołaniu sprawy nikt się nie stawi? No cóż. Sędzia ściąga łańcuch, rozpina togę i mówi: Pani Justynko, zapiszmy że powód i pozwany prawidłowo powiadomieni, i dajemy zaoczny. Pani Justynka wtedy wstukuje w komputer niezbędne formułki, "z uwagi na to, iż pozwany prawidłowo powiadomiony nie stawił się..." i uzupełnia go zarządzeniem żeby rzeczony wyrok zaoczny doręczyć stronom. Potem drukuje tenże protokół, a zaraz po nim przygotowany zawczasu wyrok, które sędzia po ostatecznym przeczytaniu podpisuje i gotowe. To samo zresztą dotyczy przypadku, gdy inicjatywa pozwanego w postępowaniu ograniczała się do wniesienia sprzeciwu od e-nakazu zapłaty, w którym podniósł wyłącznie zarzut przedawnienia - wywołujemy, stwierdzamy że nikogo nie ma, chociaż wiedzieli o sprawie, a więc szybka formułka do protokołu o zamknięciu rozprawy, potem podpisać wyrok i już. Pięć minut i po wszystkim, a przy odpowiednim przygotowaniu można by w tym czasie załatwić i trzy takie sprawy, jeśli przewidująco wyznaczyło się je na tę samą godzinę. Niczego wszak więcej nie potrzeba - zainteresowanych powiadomiono o terminie, zawołano że przyszła na nich kolej, a że nie przyszli ani oni, ani też nikt inny to znaczy, że społeczeństwo postanowiło nie skorzystać ze służącego im prawa do publicznego rozpoznania sprawy, co wolno im było zrobić. Protokół na tę okoliczność sporządzono, wyrok spisano, zarządzono doręczenie go stronom żeby mogły się odwołać - czego chcieć więcej?
Nowy, doskonalszy, wszystkoprzyspieszajacy i utransparentniający system e-protokołu niestety sprawił, że taka metoda sądzenia odeszła w niebyt (no chyba że zdarzy się awaria urządzeń nagrywających). Zgodnie bowiem z wytycznymi niestawiennictwo stron i publiczności nie zwalnia z obowiązku nagrania przebiegu rozprawy, choć na filmie widoczne są wtedy wyłącznie puste ławki. Zresztą i tak nagranie musi być uruchomione jeszcze przed wywołaniem sprawy, żeby było słychać jak się woła, więc i tak nie wiadomo czy ktoś się stawi czy nie. Po wywołaniu i stwierdzeniu totalnego braku zainteresowania stron i publiczności udziałem w rozprawie sędzia musi zatem wyraźnie i do mikrofonu (bo się dobrze nie nagra) wypowiedzieć formułki stwierdzające widoczny na filmie fakt nieobecności stron. Następnie zaś, wobec braku przepisu przeciwnego, winien w myśl art. 211 kpc, przedstawić wnioski, twierdzenia i dowody zgłoszone przez strony, a znajdujące się w aktach sprawy. Inaczej mówiąc winien wygłosić tzw. referat, mówiąc czego powód chce i co pozwany na to odpowiada, zapewne po to, by ławki wiedziały w jakiej sprawie stoją na tej sali. Następnie winien oznajmić, iż zamyka rozprawę, potem udać się na naradę, a po jej zakończeniu ogłosić wyrok, by ławki wiedziały co orzekł, a następnie jeszcze przedstawić krótkie ustne motywy tegoż wyroku, by wiedziały dlaczego tak orzekł. W sumie zajmie mu to dobrych kilkanaście minut, jeśli nie więcej. I to by było na tyle jeśli chodzi o przyspieszający charakter nagrywania.
Dlaczego sędzia ma przekonywać ławki co do słuszności swego orzeczenia - ano podobno dlatego że Wielce Szanowni Pomysłodawcy elektronicznego protokołu uważają, że to umożliwi stronie nieobecnej na rozprawie zapoznanie się z treścią zapadłego orzeczenia i jego motywów. Znaczy się argument jest taki, że strona, która nie pofatygowała się na rozprawę będzie mogła sobie odtworzyć nagranie i dowie się, co sędzia miał jej do powiedzenia. Pozornie sensowne ale pomija jedną istotną rzecz - totalną, absolutną i bezwzględną absurdalność sytuacji, w której sędzia w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej wyjaśnia drewnianym ławkom dlaczego zasądził od pozwanego te 3.215,36 zł. Wyobraźmy sobie na przykład że mamy niewielkie opóźnienie w rozpoznawaniu spraw, przed drzwiami czeka przestępując z nogi na nogę tłum ludzi pragnących udziału w rozprawie, natomiast nie mogą jeszcze wejść na salę dlatego, że sędzia tłumaczy tam jeszcze ławkom zawiłości poprzedniej sprawy. Cała ta sytuacja wygląda jak żywcem wyjęta z "Latającego Cyrku Monty Pythona". Pytanie tylko kiedy ktoś z "decydentów" ten fakt dostrzeże i wprowadzi, choćby w tej niewielkiej części, odrobinę normalności.
Dlaczego sędzia ma przekonywać ławki co do słuszności swego orzeczenia - ano podobno dlatego że Wielce Szanowni Pomysłodawcy elektronicznego protokołu uważają, że to umożliwi stronie nieobecnej na rozprawie zapoznanie się z treścią zapadłego orzeczenia i jego motywów. Znaczy się argument jest taki, że strona, która nie pofatygowała się na rozprawę będzie mogła sobie odtworzyć nagranie i dowie się, co sędzia miał jej do powiedzenia. Pozornie sensowne ale pomija jedną istotną rzecz - totalną, absolutną i bezwzględną absurdalność sytuacji, w której sędzia w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej wyjaśnia drewnianym ławkom dlaczego zasądził od pozwanego te 3.215,36 zł. Wyobraźmy sobie na przykład że mamy niewielkie opóźnienie w rozpoznawaniu spraw, przed drzwiami czeka przestępując z nogi na nogę tłum ludzi pragnących udziału w rozprawie, natomiast nie mogą jeszcze wejść na salę dlatego, że sędzia tłumaczy tam jeszcze ławkom zawiłości poprzedniej sprawy. Cała ta sytuacja wygląda jak żywcem wyjęta z "Latającego Cyrku Monty Pythona". Pytanie tylko kiedy ktoś z "decydentów" ten fakt dostrzeże i wprowadzi, choćby w tej niewielkiej części, odrobinę normalności.