Pages

czwartek, 20 marca 2014

Trzydzieści siedem


Przedstawiciele Nowego Lepszego Doręczyciela pilnie walczą z oskarżeniami, jakoby z powodu złych doręczeń spadały z wokand sprawy w całej Polsce. W ramach tejże walki znaleziono więc winnego całej sytuacji, i są to oczywiście sądy, które wyznaczają rozprawy nie respektując tego, że na doręczenie przesyłki należy przewidzieć co najmniej 37 dni. Jak to się ma do tego, że Zły Monopolista w tych "za krótkich" terminach jakoś się wyrabiał jakoś nie mówią, ale przecież nie możemy porównywać metod skostniałego postkomunistycznego molocha, do młodej, prywatnej firmy wprowadzającej nowe innowacyjne rozwiązania. Jakoś też chyba nikt nie zauważył, że rzeczone 37 dni, o których mówią przy każdej nadarzającej się okazji obliczono chyba nie do końca poprawnie, bo jakby nie liczyć tychże dni wychodzi ciut mniej... 

Policzmy to jeszcze raz: siedem na doręczenie pierwszego awiza (monopoliście wystarczały trzy, ale niech będzie) i siedem dni leżakowania to razem czternaście. Piętnastego dnia awizujemy ponownie i od następnego dnia liczymy kolejne siedem dni, co daje nam dwadzieścia dwa. Dwudziestego trzeciego dnia odsyłamy przesyłkę do sądu, gdzie powinna trafić w ciągu siedmiu dni co daje nam łącznie dni trzydzieści. Skąd więc panom pi-arowcom Nowego Lepszego wzięło się 37 dni? Ano twierdzą, że strona musi być powiadomiona o rozprawie na siedem dni przed jej terminem, i te siedem dni należy dodać do tamtych trzydziestu. Tyle tylko, że owe siedem dni liczyć należy od dnia doręczenia, a nie od zwrotu przesyłki do sądu, więc nawet jeżeli adresat odbierze ją ostatniego dnia, to jest 22 dnia po wysłaniu, to znaczy, że rozprawa powinna odbyć się nie wcześniej niż 30 dnia od wysłania... a nie 37, jak chcieli by panowie impostenci...

Ciekawy też jestem jak rzeczone wypowiedzi o tym, że sądy nie zapewniają minimalnego czasu niezbędnego na doręczenie mają się do poniższego przypadku. Oczywiście zapewne incydentalnego, jednostkowego, który się więcej nie powtórzy. Popatrzmy, co możemy wyczytać z tej przesyłki:


Po pierwsze dowiadujemy się, że rzeczoną przesyłkę sąd przygotował do wysyłki w dniu 20 stycznia 2014 r. (mała data po lewej stronie nad naklejką ZPO) a dotyczyła ona rozprawy wyznaczonej na 19 marca 2014 r. - a więc znacznie później niż owe magiczne 37 dni. Doręczyciel odebrał przesyłkę z sądu w dniu 21 stycznia 2014 r. (datownik pod nadrukiem "opłata pobrana"), i zgodnie z własnymi zapowiedziami winien ją doręczyć w terminie 7 dni, to jest - jeżeli mój kalendarz nie kłamie - najpóźniej 29 stycznia 2014 r. 

Niestety jak wynika z adnotacji doręczyciela (oraz z niebieskiego datownika), doręczycielowi udało się nie zastać adresata dopiero w dniu 6 lutego 2014 r., to jest szesnastego dnia po odebraniu przesyłki. A przesyłka była jak najbardziej miejscowa, według Google Maps odległość pomiędzy siedzibą sądu a mieszkaniem adresata wynosi jakieś 10 km. Następnie mamy adnotację o drugim awizie w dniu 14 lutego 2014 r. - co jest poprawne, ósmy dzień po dniu pozostawienia pierwszego awiza - i towarzyszący mu datownik InPostu. Czy faktycznie je zostawiono, czy tylko napisano, że zostawiono to inna sprawa, ale w to wnikał w tym miejscu nie będę. W każdym razie formalnie wszystko jest w porządku - awizowano powtórnie, i ósmego dnia po powtórnym awizie przesyłka powinna być zwrócona do nadawcy, czyli 22 lutego 2014 r. a w zasadzie to 24 lutego 2014 r., bo 22 lutego wypadał w sobotę. Z adnotacji na przesyłce (i odpowiedniego datownika) wynika zaś, że zwrotu przesyłki dokonano dopiero 3 marca 2014 r. to jest - jak łatwo obliczyć - siedem dni po terminie. Przesyłka zaś - co skądinąd mi wiadomo - dotarła do sądu dopiero 7 marca 2014 r, a do właściwych akt i rąk sędziego dopiero 12 marca 2014 r., to jest nie po magicznych 37, a po realnych 46 dniach. I gdyby rozprawę wyznaczono - jak to było w zwyczaju za czasów Złego Monopolisty -  na termin przypadający po sześciu tygodniach od wysłania to sprawa by spadła. Ciekawe z czyjej winy... 

Czy złożono reklamację? Oczywiście. Nawet z żądaniem odszkodowania. Ale co z tego, skoro w odpowiedzi na pewną reklamację pewnej przesyłki, gdzie wskazano, że brak jest wymaganych rozporządzeniem stempli, a daty są niezgodne z rzeczywistością, bo wynika z nich, że przesyłkę awizowano zanim jeszcze została wysłana, otrzymano odpowiedź, iż reklamacja jest niezasadna, gdyż przesyłkę zwrócono w takim to a takim dniu. Z kolei pewna sędzia siedząca kamieniem w domu na macierzyńskim (pozdrawiam), której rzekomo dwukrotnie awizowano nadejście wysłanego z sądu PITa, otrzymała podobno odpowiedź, że jej reklamacja jest niezasadna, bo zapisy GPS dowodzą, że doręczyciel był w tym miejscu, znaczy musiał zostawić awizo. Tak więc pewnie prawdziwa jest informacja, że liczba reklamacji uznanych za zasadne jest bardzo niewielka. Tyle tylko, że nie zmienia to faktu, że sprawy spadają, i to niezależnie od ilości wylanego w mediach pi-aru spadają one także z winy doręczyciela. A będzie tego coraz więcej. U mnie właśnie skończyły się sesje, na które wezwania wysyłano Pocztą Polską. Od przyszłego tygodnia będą sprawy, na które wezwania wysyłano Nowym Lepszym. Ciekawy jestem, co z tego wyniknie.