Co jakiś czas na nowo słyszymy zapowiedzi rychłego skrócenia dzięki reformom czasu trwania spraw sądowych o 1/3. Zawsze gdy to słyszę to przypomina mi się bardzo stary dowcip, jak to zadano pytanie do Radia Erywań czy to prawda, że w Moskwie rozdają samochody. Na co padła odpowiedź: „Tak, ale nie samochody tylko rowery, i nie rozdają tylko kradną”. Bo tutaj jest tak samo – tylko nie sprawy, a rozprawy i nie skrócą tylko wydłużą. Dlaczego wydłużą? No, to temat na dłuższą wypowiedź, dlatego lepiej w tym miejscu zadać pytanie dlaczego akurat owo skrócenie ma nastąpić właśnie o 1/3, a nie na przykład o połowę, albo 1/4? Ano odpowiedź jest równie prosta co absurdalna.
Jeżeli cofnąć się do początków tego wszystkiego to dotrzemy do informacji, że wprowadzenie nagrywania rozpraw jest celowe, bo wyniki doświadczeń z nagrywaniem przebiegu rozprawy zamiast jej protokołowania wskazują, że przy nagrywaniu można liczyć na skrócenie czasu trwania rozprawy o 1/3 w porównaniu do rozprawy tradycyjnie protokołowanej. Tą informację podchwycono i wykorzystano w kampanii wyborczej przy okazji omawiania planów Wielkiej Reformy Sądownictwa, gdzie powtarzano ją szeroko w ramach roztaczania wizji świetlanej przyszłości. Niestety za którymś razem któryś wypowiadający się polityk chyba nie do końca zapamiętał co miał na kartce napisane no to i kłapnął do kamer, że dzięki nagrywaniu nastąpi skrócenie czasu trwania sprawy w sądzie o 1/3. Informacja poszła w świat, a naród to kupił, bo przecież wszyscy wiedzą że sprawy w sądach trwają długo, nie to co na Zachodzie, gdzie Fritzla w tydzień skazali. Słupki wzrosły, więc tekst o „skróceniu postępowań o 1/3” wszedł na stałe do zestawu tekstów stosowanych przez rządowych piarowców na potrzeby tworzenia wypowiedzi na temat sądownictwa. Dziś słyszymy już o „skróceniu o 1/3 czasu oczekiwania na wyrok” i to bynajmniej nie z powodu wprowadzenia nagrywania. O tym teraz cicho sza, bo ktoś mógłby zapytać jak to jest, że od wprowadzenia nagrywania minęły już dwa lata a w sądach nadal nie ma kamer i nie nagrywa się rozpraw. Jakiś czas temu słyszałem natomiast, że likwidacja 1/3 sądów to też jest środek mający na celu skrócenie o 1/3 oczekiwania na wyrok. Któryś polityk przystąpił nawet do licytacji zapowiadając że wspaniałe reformy szykowane przez rząd spowodują skrócenie oczekiwania na wyrok o połowę. A wszystko dlatego, że kiedyś, dawno temu, ktoś stwierdził, że nagrywana rozprawa trwa o 1/3 krócej niż protokołowana w tradycyjny sposób...
Wszystkie te „reformy” mające na celu Przyspieszenie i Skrócenie jak zwykle nic nie dadzą, bo jak zwykle powstają one w całkowitym oderwaniu od rzeczywistych przyczyn problemów. Cały czas zakłada się, że sprawy trwają długo, bo sędziom się nie chce przyłożyć do roboty, zapominając, że przy takiej ilości spraw sędziowie czasami po prostu nie mają czasu dobrze przemyśleć, czy nawet przeczytać sprawy. Krytycy zapominają bowiem, że ta sprawa do której sędzia się nie przygotował, to nie jest jedyna sprawa, którą się on zajmuje. On ma takich spraw 200-300-500 a czasami nawet i 1000 jednocześnie. Mało kto chyba też zdaje sobie sprawę z tego procedury, które sędziowie muszą stosować opierają się na założeniach opracowanych w XIX w., w czasach, gdy analfabetyzm był powszechny, więc procesy musiały toczyć się ustnie, aby nie pozbawiać niepiśmiennych prawa do sądu. Że sądy nadal bazują na papierze i długopisie, podczas, gdy duże firmy już od dawna skanują potrzebne dokumenty i przesyłają je mailami, więc nie muszą czekać kilka tygodni, aż oddział na drugim końcu Polski odszuka w swym archiwum i prześle im akta.
Najgorsze zaś jest to, że prawo – także to mające Przyspieszyć i Usprawnić - tworzą dziś przede wszystkim teoretycy, którzy mimo posiadania czasem nawet i profesorskich tytułów często nie mają zielonego pojęcia o realiach funkcjonowania sądów, więc tworzą prawo dla jakiegoś wyimaginowanego idealnego świata zamieszkałego przez idealnych ludzi. Świata, w którym sędzia sądzi jednocześnie tylko jedną sprawę, ma nieograniczoną ilość czasu na zajmowanie się nią, a strony postępowań postępują zawsze zgodnie z procedurą, i nigdy nie składają nielogicznych bądź bezzasadnych wniosków. Gdzie podsądni rozumieją co się do nich pisze, a sami piszą zwięźle, sensownie i na temat. Świata, w którym ludzie nie grają z sądem „w durnia”, „w hydrę”, „w tasiemca”, czy „w wyłącznik”. Gdzie nie zgłasza się do podziału sitka do herbaty, z żądaniem, by owo sitko wycenił biegły. Gdzie nie podaje się sądowi niesprawdzonych adresów, poczta nie gubi przesyłek, a świadkowie się stawiają na każde wezwanie. Ale skąd oni mogą wiedzieć jak wygląda rzeczywistość? Przecież oni nigdy nie byli „na dole”, nigdy nie uprawiali zwykłego sądowego poletka. Dla nich sprawa jest prosta – trzeba kopać starannie, i każdej sprawie poświęcać wiele uwagi, dbając o to, by przypadkiem kogoś nie skrzywdzić. Oni nigdy nie zmagali się ze szkodnikami w postępowaniach, suszą w sekretariacie, powodzią spraw i proceduralnymi chwastami.
Gdyby sędziów orzekających na samym dole, w sądach rejonowych, zapytano o to jak przyspieszyć rozpoznawanie spraw i skrócić czas trwania postępowań, to w odpowiedzi nadeszłyby dziesiątki sugestii co do koniecznych zmian ustawowych, czasem drobnych, a ale odnoszących się do problemów, z którymi faktycznie borykają się sędziowie, a które powodują że sprawa trwa dłużej niż powinna. Problemów które istnieją, a których z wysokiej profesorsko-doktrynerskiej wieży chyba nie widać. Tyle tylko, że takie pytanie nigdy tak naprawdę nie padnie. A jeżeli nawet, to propozycje praktyków, oparte o zwykłe przyziemne doświadczenie orzecznicze, i tak skończą w jakiejś szufladzie przygniecione miażdżącą opinią „autorytetów prawniczych”, którzy uznają ich wprowadzenie za niedopuszczalne bo niezgodne z ich wizją Idealnego Świata. Tak jak stało się to jakiś czas temu z przygotowanymi przez sędziów praktyków propozycjami zmian procedury karnej.