Miałem dzisiaj bardzo interesującą sesję. Na żadną z dziesięciu wyznaczonych rozpraw nie stawił się nikt. Nawet pies z kulawą nogą nie przyszedł wysłuchać co miałem do powiedzenia. Wszyscy albo wnosili o rozpoznanie pod ich nieobecność, albo informowali, że nie stawią się z uwagi na „sytuacje rodzinną” albo po prostu zignorowali skierowane do nich wezwania i zawiadomienia. I tak się zastanawiam, jaki jest sens wyznaczać rozprawę, na którą nikt nie przyjdzie. Czy nie należałoby skończyć z hołubieniem koncepcji panów profesorków teoretyków o bezwzględnej potrzebie bezpośredniości, ustności postępowania i takich tam. Skoro nawet strony uważają, że nie muszą przychodzić osobiście bo wystarczy im to, co napisali, to może warto by po prostu wprowadzić fakultatywność rozprawy? Wprowadzić zasadę, że rozprawa odbywa się wtedy, gdy strony tego zażądają, albo sąd uzna to za konieczne?
Bardzo wiele czasu i pieniędzy można by zaoszczędzić, gdyby rozprawa odbywała się tylko wtedy, gdy jest to bezwzględnie konieczne, a chociażby tylko wtedy, gdy pozwany wda się w spór. Bo dzisiaj często jest tak, że sędzia wychodzi na salę, stwierdza, że stawił się powód, jego pełnomocnik i wszystkich ośmiu świadków, ale stawili się zupełnie niepotrzebnie bo pozwany nie złożył odpowiedzi na pozew więc można wydać wyrok zaoczny. Nic by się nie stało gdyby proces rozpoczynał się od doręczenia pozwanemu odpisu pozwu (oczywiście rzeczywistego doręczenia, a nie przez podwójne awizo), a w wypadku nie złożenia przez niego odpowiedzi na pozew sąd mógłby wydać na posiedzeniu niejawnym wyrok zaoczny. Na pewno nie ucierpiałyby na tym prawa pozwanego do uczciwego procesu. Bo w końcu jaka jest z punktu widzenia pozwanego różnica pomiędzy wydaniem wyroku zaocznego na rozprawie a jego wydaniem na posiedzeniu niejawnym?
To, że pozwany wdaje się w spór także nie oznacza, iż rozprawa jest absolutnie konieczna dla prawidłowego rozstrzygnięcia sprawy. Stwierdziłbym nawet, że w dużej części spraw rozprawa jest całkowicie zbędna, bo strony nie mówią na niej więcej niż jest wskazane w dokumentach. Jeżeli spór jest wyłącznie sporem o interpretację przepisu prawa to całość argumentacji można bez większego problemu przedstawić na piśmie. Wymiana pism i odpowiedzi na nie zwykle daje jednoznaczną odpowiedź na temat tego jakie stanowiska zajmują strony i jakie argumenty przedstawiają na ich poparcie. Rozprawa jest wtedy tylko „kwiatkiem do kożucha”, bo „mowy” stron ograniczają się zwykle do podtrzymania tego co napisano w pismach. To samo dotyczy także sytuacji, w której stan faktyczny jest wprawdzie sporny, ale jedynymi dowodami na podstawie których może on być ustalony są dowody z dokumentów. Te dokumenty są w aktach, zna je i sąd i strony więc po co jeszcze tutaj rozprawa? Co więcej, czasem już z tych dokumentów widać, że powództwo jest oczywiście bezzasadne i niezależnie od tego co powód powie na rozprawie to i tak nic tego nie zmieni. Po co więc wyznaczać rozprawę, jak i tak powództwo będzie oddalone.
Oczywiście jeżeli strona zażyczyłaby sobie, by odbyła się rozprawa to rozprawę należałoby wyznaczyć. Ale z zastrzeżeniem, że za niestawiennictwo na niej wymierzona będzie stronie (jak również jej pełnomocnikowi, jeśli to on o to wnosił) surowa kara. Za marnowanie czasu sądu. I z zastrzeżeniem, że jeżeli na rozprawie stawią się świadkowie zgłoszeni przez tę stronę to nie zostaną przesłuchani a dowód z ich zeznań zostanie pominięty. Należy skończyć z sytuacjami, w których pan mecenas najpierw wnosi o przesłuchanie ośmiu świadków, a potem ma czelność wnosić o prowadzenie rozprawy pod swą nieobecność i na rozprawie się nie pojawia. I to samo będzie dotyczyło wszystkich kolejnych rozpraw. Bo jak ktoś sobie życzy rozprawy to niech potem na nią przychodzi. W końcu czyja to jest sprawa? Strony czy sądu?
A co jak ktoś nie będzie mógł się stawić? No to zależy z jakiego powodu. Jeżeli byłby obłożnie chory, na misji w Afganistanie, na pogrzebie kogoś bliskiego – proszę bardzo. Ale takie powody jak urlop nad morzem, komunia chrześnicy, rocznica przysięgi, kurs szydełkowania czy pielgrzymka do Jeleniej Góry to odrobinę za mało. W końcu należy wyraźnie zaznaczyć, że sąd może i jest dla ludzi, ale nakładane przez niego obowiązki są ważniejsze niż plany urlopowe czy wygoda wzywanych. Gdy przeglądałem dostępne w Internecie informacje o funkcjonowaniu sądów w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii przewijało się tam wciąż jedno istotne zastrzeżenie – „the court does not reschedule” – sąd nie zmienia ustalonego terminu rozprawy. Na rozprawie można poprosić o więcej czasu na przygotowanie swego stanowiska, ale nie można sobie po prostu nie przyjść na nią ponieważ komuś się nie chciało, nie mógł urwać się z pracy albo miał umówioną wizytę u dentysty. Sprawa przed sądem jest ważniejsza niż wszystko inne. Świadomości tego faktu niestety bardzo brakuje.