I tak bez fanfar, konferencji prasowych, wypowiedzi do prasy i tego rodzaju fajerwerków upływa nam pierwsza rocznica wejścia w życie przepisów o sporządzaniu protokołów elektronicznych, czyli o nagrywaniu rozpraw. Był to drugi – obok Lubelskiego Sądu Elektrycznego d/s wątpliwych i przedawnionych długów – sztandarowy projekt reformatorski Pana Ministra. Kamery, mikrofony i komputery miały skrócić rozprawy i ogólnie ułatwić wszystkim życie, a Pan Minister dzięki temu mógł chodzić w glorii i chwale reformatora, modernizatora i usprawniacza sądów. Skąd więc ta dziwna cisza? Ano stąd, że na chwilę obecną Pan Minister nie ma się czym chwalić. Przez te 12 miesięcy nie nagrano bowiem jak dotąd nawet jednej minuty rozprawy.
Dlaczego rozprawy nie są nagrywane? Bo po pierwsze nie mamy „armat”. Nie ma kamer. Nie ma mikrofonów. Nie ma urządzeń do nagrywania. Nie ma repozytoriów nagrań. Nie ma oprogramowania. Nie ma przeszkolonych protokolantów. Nie ma instrukcji i regulaminów postępowania. Inaczej mówiąc, tak jak wielokrotnie prorokowano, jak dotąd cała „reforma” ogranicza się do uchwalenia zmiany kodeksu postępowania cywilnego, i wprowadzenia przepisu, zgodnie z którym rozprawy są nagrywane. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu nie sposób uniknąć wrażenia, że autorzy owej „reformy” nigdy nie mieli zamiaru naprawdę wprowadzić jej w życie, a na pewno nie zależało im na tym, by jej wprowadzenie usprawniło pracę sądów. Praca nad ustawą wyglądała tak, jakby autorom nowej regulacji zależało wyłącznie na jak najszybszym jej uchwaleniu, żeby można było ogłosić sukces, a potem sprawę „odfajkować” i szukać następnych sposobów na poprawienie wizerunku Pana Ministra. Skąd taki wniosek? Ano chociażby stąd, że w toku prac nad ustawą zignorowano wszelkie postulaty i propozycje praktyków, oraz głosy krytyki płynące ze wszystkich stron. Najwidoczniej jakiekolwiek rozważanie, debatowanie, poszukiwanie jak najlepszych i możliwych do wprowadzenia w praktyce rozwiązań było nie na rękę „reformatorom” bo opóźniałoby prace, no i potencjalnie groziło tym, że cały projekt mógłby pójść do kosza jako interesujący, ale niemożliwy do wprowadzenia w praktyce. Uruchomiono więc „maszynkę do głosowania” większość sejmowa podniosła ręce tak jak Partia im kazała i demokracji stało się zadość. „Reformę” wprowadzono, ogłoszono, pokazano się do kamer i to by było na tyle.
Po medialnym zdyskontowaniu „reformy” Pan Minister stracił zainteresowanie całą sprawą. Stracił je do tego stopnia że nie uznał nawet za stosowne wydać zasadniczego rozporządzenia wykonawczego, bez którego wdrożenie całej „reformy” jest po prostu niemożliwe. Chodzi tu o rozporządzenie, o którym mowa w nowo wprowadzonym art. 158 §5 kpc – rozporządzenie określające „rodzaje urządzeń i środków technicznych służących do utrwalania dźwięku albo obrazu i dźwięku, sposób sporządzania zapisów dźwięku albo obrazu i dźwięku oraz sposób identyfikacji osób je sporządzających, jak również sposób udostępniania oraz przechowywania takich zapisów”. Oznacza to, że po roku od „wprowadzenia” nagrywania rozpraw nadal nie wiemy ani jakie kamery powinny być kupione, ani ile ich ma być, ani tego na czym te nagrania będą zapisywane i gdzie przechowywane. Niestety nadal nie wiemy też jak Pan Minister i Podwładni Jego wyobrażają sobie udostępnianie nagrań stronom, sądowi odwoławczemu, więźniom, biegłym i tym podobnym. Bo jak już wiele razy pisano, mówiono i zwracano uwagę w uzasadnieniu projektu ten problem został po prostu pominięty, albo sprowadzony do stwierdzenia, że nagrania „będą udostępniane”
Ach, owszem, prawie bym zapomniał... brak rozporządzenia wykonawczego nie stanowił przeszkody dla ogłoszenia przetargu na dostawę sprzętu do nagrywania rozprawdla sądów apelacyjnych i okręgowych (zamówienie nr BDG-II-3821-01/10). Oczywiście tylko sprzętu do nagrywania, bo o odtwarzaniu nagrań autorzy „reformy” konsekwentnie zapominają. Do wzięcia w tym przetargu było jakieś 15 milionów złotych, które zarezerwowano w budżecie na wdrożenie tego projektu. Zaiste dziwny jest to jednak sposób na wydawanie publicznych pieniędzy, bo oznacza to, że przetarg na dostawę sprzętu ogłoszono jeszcze zanim Pan Minister zdecydował co konkretnie powinno być kupione. Czyżby zamierzano dostosować treść rozporządzenia do propozycji któregoś z oferentów?